Choć
skończyłam lekturę już jakiś czas temu, odwlekałam napisanie tej notki, nie
wiedząc w zasadzie co napisać. Nie dlatego, żebym nie wiedziała, co myślę, lecz
dlatego, że o tej książce chciałabym napisać za dużo. Za bardzo.
Może
więc i dobrze, że trochę poczekała, bo teraz, w zestawieniu z poprzednim
postem, powstanie mi ładny ciąg logiczny.
źródło zdjęcia: Wysokie Obcasy |
Co
po nas zostanie? Po Barbarze Łopieńskiej zostały m.in. te rozmowy. Myślę też, że
większość jej rozmówców również uzna ich zapis za godny ślad ich bytności
na ziemi.
Gdybym - stojąc kilkanaście lat na rozdrożu zawodowych dróg życiowych - zdecydowała się
jednak skręcić w stronę dziennikarstwa, chciałabym być dzisiaj taką
dziennikarką jak Łopieńska. Nie sądzę jednak, aby było to możliwe. Do tego
trzeba być bowiem osobą tak inteligentną jak ona, tak przenikliwą jak ona,
mającą za sobą tyle przeżytych lat, tyle przeczytanych książek i tyle
przeprowadzonych rozmów co ona. Eufemistycznie rzecz ujmując, nieco mi więc
brakuje.
Książka
stanowi zbiór rozmów, jakie ukazywały się w „Res Publice Nowej” w latach 2001-2003, a więc w ostatnich
latach życia Barbary Łopieńskiej. Miało być ich więcej, rozmowy z założenia
miały charakter cykliczny; stało się jednak inaczej. Szkoda.
Nie
pamiętam, kiedy ostatni raz zetknęłam się z takim sposobem prowadzenia rozmowy.
W prasie nie znajduję odpowiednich przykładów, telewizji nie oglądam w ogóle,
więc tym bardziej nie mogę niczego wskazać. Choć, może trochę
wspólnego można odnaleźć w rozmowach Grzegorza Miecugowa w „Innym punkcie
widzenia”; może w „Rozmowach na koniec wieku” Katarzyny Janowskiej i Piotra
Mucharskiego? Narracja telewizyjna wymusza jednak innego rodzaju kontakt z
rozmówcą niż w przypadku spotkania bez kamer, dla celów wywiadu prasowego. Te
drugie są bardziej intymne. Rzeczą dziennikarza jest w tym przypadku oddanie atmosfery
tej rozmowy tak, aby czytelnik mógł dowiedzieć się o jej bohaterze jak
najwięcej – rzeczy istotnych i śmiesznych, ważnych i pozornie głupich,
dających jednak obraz całości. Łopieńskiej udawało się to znakomicie, przy
czym – co dla mnie bardzo ważne – nie przekraczała ona granicy intymności
swojego rozmówcy.
Barbara
Łopieńska wiedziała o swoich interlokutorach bardzo dużo. To pozwalało jej na
stawianie trafnych pytań. Pytań, których głupi dziennikarz nie zada, bo będzie
się wstydził. Bo będzie troszczył się przede wszystkim o to, aby inni nie
pomyśleli, że czegoś nie wie i nie dorasta do swojego rozmówcy, wobec czego
cały czas będzie kiwał głową i udawał, że wszystko rozumie. Tak, jak ja to
robiłam, gdy 15 lat temu wysyłano mnie z mikrofonem i kazano „zrobić materiał”.
Z całym szacunkiem, dobry dziennikarz nie może mieć 20 lat. Ba, chyba nie może
mieć nawet lat 30.
Podczas
czytania książki z myślą o napisaniu o niej paru słów, mam zwyczaj naklejać w
interesujących miejscach samoprzylepne karteczki. W tym przypadku było
to pozbawione sensu. Trzeba byłoby okleić ją całą. Nie chce mi się nawet
liczyć, ile ich – ostatecznie, po licznych redukcjach – przykleiłam. 40? 50?
Kim
są intelektualiści, z którymi rozmawiała Łopieńska?
Wybór
nie był oczywisty, a przekrój olbrzymi. O większości z nich wcześniej
wiedziałam sporo (Maria Janion, Jerzy Pilch, Marek Bieńczyk, Piotr Wierzbicki,
Leon Kieres, Jadwiga Staniszkis), o innych wystarczająco dużo (Tomasz
Łubieński, Jacek Hołówka, Andrzej Chłopecki, Jerzy Jedlicki), choć byli i tacy
(Jolanta Brach-Czaina, Maria Poprzęcka), o których nie wiedziałam prawie nic.
Po lekturze każdej rozmowy zyskiwałam przekonanie, że oto miałam możliwość
obcowania z kimś wyjątkowym, ale zarazem zupełnie zwyczajnym. Do większości z
nich – z dwoma wyjątkami – poczułam olbrzymią sympatię. Każdy z rozmówców
bowiem – choć wszak intelektualista – okazał się być po prostu człowiekiem. A
przynajmniej takimi nam ich pokazała Łopieńska. Nie można bowiem inaczej, gdy np. rozmowę z takim Tomaszem Łubieńskim zaczyna się tak: „Wydaje mi się, że gdybym była intelektualistką, tobym chyba zwariowała.
To zawód, który musi człowieka psychicznie pożerać. Zdarzyła się Panu sytuacja,
że tak Pan nad czymś myślał i myślał, że prawie się Pan wykończył?”
Kiedy
jednak czytam pierwsze zdanie, jakim Łopieńska zaczęła rozmowę z profesor
Jolancie Brach-Czaina (”Chcę się Pani
Profesor jako autorce tekstów o malwie, nasturcji, wiśni oraz kabaczku
poskarżyć. Wracałam niedawno z targu z pękiem niesamowitych kwiatów
słonecznika, od normalnych, żółtych, przez brązowe do czarnych. Nikt mnie nie
spytał, skąd je mam, nawet nikt się za mną nie obejrzał”), to przede
wszystkim niewymownie mi żal, że jest na świecie mniej o jedną osobę, która
zwraca uwagę na piękno słoneczników i która smuci się tym, że inni go nie
dostrzegają.
Rozmową,
która jednak najbardziej mnie poruszyła, była ta, na której zapisie nie nakleiłam
ani jednej karteczki. Jej bohaterem jest profesor Leon Kieres, indagowany w
bardzo trudnym dla niego roku 2002, kiedy pełnił jeszcze funkcję Prezesa
Instytutu Pamięci Narodowej. Nie śledziłam wówczas dokładnie tego, co działo
się wokół IPN, choć ogólną atmosferę mam w pamięci. Teraz jednak, kiedy od tego
czasu upłynęło 10 lat, a życie polityczne w Polsce wygląda tak, jak wygląda,
wypowiedzi Profesora czyta się z pewnością zupełnie inaczej niż wtedy, gdy rozmowa pierwotnie ukazała się drukiem. Nie umiem oddać słowami tego, co myślałam, gdy po
odłożeniu książki bardzo długo nie mogłam zasnąć, ale ten skromny człowiek
(skromność to w zasadzie cecha wspólna wszystkich rozmówców Łopieńskiej, no,
prawie wszystkich) jest kimś, dla kogo na pewno już zawsze będę miała olbrzymi
szacunek. I jeszcze bardziej niż wcześniej cieszę się z tego, że to właśnie on
w sierpniu tego roku został wybrany sędzią Trybunału Konstytucyjnego.
Po
zakończeniu lektury zastanawiałam się, czy gdyby Barbara Łopieńska żyła,
uważałaby że są jacyś nowi, młodzi intelektualiści, z którymi warto byłoby
porozmawiać na temat ich życia psychosomatycznego. Nikt nie przyszedł mi do
głowy. Na szczęście zawsze mogę pocieszać się, że Ona z pewnością odkryłaby
przed nami wiele takich osób, których istnienia nie dostrzegamy.
Barbara N. Łopieńska „Męka twórcza. Z
życia psychosomatycznego intelektualistów”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2004.
EDIT (14 grudnia 2012r.): Życie pokazuje, że dokonany przez Barbarę Łopieńską wybór profesora Kieresa jako rozmówcy i mój do niego szacunek mają głębokie uzasadnienie. Chodzi o tę sprawę, a to dlaczego tak ważne jest to, co zrobił, wyjaśnione jest tutaj.
Lubię, gdy okazuje się, że osoby które uważam za autorytety, są nimi w rzeczywistości.
I cieszę się, że Barbara Łopieńska przeprowadziła tę rozmowę.
EDIT (14 grudnia 2012r.): Życie pokazuje, że dokonany przez Barbarę Łopieńską wybór profesora Kieresa jako rozmówcy i mój do niego szacunek mają głębokie uzasadnienie. Chodzi o tę sprawę, a to dlaczego tak ważne jest to, co zrobił, wyjaśnione jest tutaj.
Lubię, gdy okazuje się, że osoby które uważam za autorytety, są nimi w rzeczywistości.
I cieszę się, że Barbara Łopieńska przeprowadziła tę rozmowę.
Po Łopieńskiej został również świetny zbiór reportaży "Łapa w łapę", dla mnie rewelacja. Dzięki uprzejmości Lirael "Mękę..." także posiadam i tak czasem sobie podczytuję. Daleko nie zaszłam, ale opowieść Pilcha o dobrym zdaniu (np. z Płatonowa) czytałam wielokrotnie.;)
OdpowiedzUsuńTakie rozmowy są ciekawe nie tylko ze względu na zawartość, ale także - jak piszesz - na upływ czasu i możliwość porównania dwóch rzeczywistości. Albo nic (niestety) się nie zmienia, albo zmienia się wiele i szybko.
"Łapa w łapę" też czytałam, ale wolę "Mękę..." Rozpaczam ogromnie, że nie mam dostępu do "Książek i ludzi", tym bardziej, że przemyka mi przez głowę, iż zaraz po tym jak zostały wydane, zastanawiałam się nad kupnem i ostatecznie zrezygnowałam. Człowiek to jednak kiedyś był głupi!
UsuńChyba każdemu zdarzyło się przepuścić jakąś okazję.;( Trochę dziwne, że skoro jest nagroda im. Łopieńskiej, nie wznawia się jej książek (raptem trzech chyba). Mam jeszcze kilka numerów ResPubliki sprzed 11 lat, w których są jej teksty. Chyba do nich dzisiaj zajrzę.;)
UsuńTeż zastanawiałam się nad tym brakiem wznowień. Myślę (i mam nadzieję), że profesor Władyka nie miałby nic przeciwko:)
UsuńJa niestety nie pamiętam Łopieńskiej z prasy czytanej na bieżąco. Wysokie obcasy czytywałam i czytuję bardzo nieregularnie, Res Publiki Nowej nigdy nie kupowałam. Pozostaje tylko wzbudzić w sobie kolejny żal za literackie grzechy zaniechania...
momarta, to jest moja ukochana, umiłowana książka :)))
OdpowiedzUsuńksiążki i ludzie też :)
książek i ludzi szukałam pięć lat, aż w końcu fuksem kilka egzemplarzy trafiło do księgarni, w której pracowałam. Żebyś widziała jak ryłam w kartonach w czasie dostawy, żeby zobaczyć czy na pewno są :D i mam, mam pławię się i to jedna z pozycji, których nie pożyczam. Boję się, że nie wrócą :)
No tak. Podtrzymuję: nie mam maszynki do prześwietlania głowy zakurzonej:))
UsuńTwój egoistyczny i sobkowski stosunek do "Książek i ludzi" w pełni rozumiem - robiłabym tak samo! Ja niestety mogę co najwyżej poryć sobie w orzecznictwie Sądu Najwyższego, bo to jedyne co mi przysyłają w formie papierowej - marne jednak szanse, że wyryję w nim coś, do czego me serce zapała miłością:((
p.s. ja lubię bardzo rozmowę z Janion, ale ja samą profesor Janion bardzo lubię i jestem jej ciekawa :)
UsuńŻadnej z tych pozycji nie zrecenzowałam. Nie wiem czy czuję się na siłach, ale wspominałam o nich pisząc o dziesięciu książkach, które dobrze się czyta.
Rozmowa z profesor Janion jest przede wszystkim przeurocza. Miałam wrażenie, że Łopieńska przez cały czas chichotała (z sympatii, oczywiście).
UsuńZrecenzowanie tej książki w taki sposób, aby oddać jej wszystkie walory - jak widać na załączonym obrazku - nie jest możliwe. Można co najwyżej straceńczo podjąć skazaną na niepowodzenie próbę, aby i tak na końcu machnąć ręką i sapnąć ze złością "Uch!". Uch.
Bardzo mi się spodobała ta umiejętność przyznania się, że się czegoś nie wie. Takie osoby wzbudzają mój najwyższy szacunek, że szczere, odważne i nie bucefały, co to niby wiedzą wszystko, a tak naprawdę lawirują, kombinują, jak tu nie dać po sobie poznać, że nie wiedzą i jeszcze ośmieszyć innych. No i nie powiem, że książkę dopiszę, bo dopiszę bez mówienia. Orzecznictwo SN mówisz? - no u mnie to tylko Dyrektywy Unijne, ale te zrozumieć nawet napisane po polsku toby trzeba lat kształcenia w Brukseli, nie wspominając, że to idealny lek nasenny.
OdpowiedzUsuńGdybyś poza dopisaniem chciała też przeczytać, a byłby problem z dostępem - mogę pożyczyć:)
UsuńDyrektywy unijne to też mój ulubiony rodzaj lektury, ale mam do nich dostęp wyłącznie elektroniczny (na szczęście?). Myślę, że zwłaszcza te przetłumaczone na polski są niemożliwe do zrozumienia. Mi w poszukiwaniu ich sensu zdarzyło się już parę razy czytać je dodatkowo w dwóch znanych mi obcych językach i dopiero wtedy byłam w stanie sklecić jako tako sensowną całość. Zgroza.
Z wielką chęcią skorzystam z propozycji, skoro piszecie, że trudno dostępne. Może poczekamy z ew. wymianą, aż tobie u mnie coś wpadnie w oko :) Pozdrawiam
UsuńOkazja z pewnością zdarzy się szybciej niż myślimy:))
UsuńMasz rację, że sposób przeprowadzania rozmów przez Łopieńską jest wyjątkowy. Przede wszystkim to jest żywa, ciekawa pogawędka, a nie kwilenie z klęcznika. Niektóre nazwiska naprawdę mogłyby paraliżować swoją wielkością. Poza tym szanuję ją za skromność, ona zupełnie nie epatuje swoim życiem wewnętrznym, a to zdarza się przeprowadzającym wywiady. Dla niej najważniejszy jest rozmówca.
OdpowiedzUsuńTeresa Torańska tak napisała o Łopieńskiej: "Była pełna życia i kobiecej zadziorności. Chciało się z nią być i śmiać".
"Kwilenie z klęcznika" - cóż za pozornie neutralne, a naprawdę niezwykle okrutne (acz bardzo trafne) określenie:P
UsuńMyślę, że jej fenomen polegał też na tym, że przy całej jej skromności i zdecydowanym usuwaniu się z pierwszego planu, pomimo to (a może dlatego?) i tak na tym planie była. Rozmówca przede wszystkim, ale jej osobowość niewątpliwie wyraźnie odciskała się na treści rozmów. Najbardziej widziałam to chyba podczas rozmowy z Pilchem - nie, to zdecydowanie nie było kwilenie z klęcznika:)
Szczególnego okrucieństwa w tym określeniu nie widzę, sama kwiliłabym jak ptaszę, gdybym spotkała się oko w oko z rozmówcami Łopieńskiej. Przed Marią Janion chyba nawet bym nie kwiliła, tylko padłabym plackiem, wydając nieartykułowane dźwięki. :)
UsuńPewnie grupa kwilących byłaby większa, jednak jeśli mówimy o rozmowie prowadzonej przez dziennikarza, to zdecydowanie wolę tych, którzy nie kwilą:)
UsuńKupiłem. 14,50 za możliwość poobcowania z intelektualistami, to kwota do przyjęcia. A może przy okazji lektury coś z mądrości interlokutorów dziennikarki spłynie na mnie. Przydałoby się, bom schamiał przez lata okrutnie :P
OdpowiedzUsuńToż to wychodzi po 1,21 zł za jednego intelektualistę! Brać, panie, brać, najlepiej po kilka egzemplarzy - taka okazja może się więcej nie powtórzyć!
UsuńNie wiem, czy na mnie mądrość spłynęła po lekturze, ale było cudownie i spotkania w tym gronie zamierzam powtarzać:)
Nie powinienem chwalić dnia etc., bo zdziadowałem i wybrałem przesyłkę zwykłym listem ekonomicznym. A, najwyżej spłynie na kogo innego, chyba że użyje jako podpałkę :(
UsuńWtedy może buchnąć na niego i oślepić go płomień mądrości, tyż piknie:P
UsuńUżycie przez Ciebie czasownika "buchnąć", nie nastroiło mnie bardziej optymistycznie. Mimo kontekstu :P
UsuńJakiż ten nasz polski język piękny i wieloznaczny... Czuję się więc w obowiązku pocieszyć Cię: do mnie ostatnio dochodzą wszystkie listy ekonomiczne zwykłe, wiwat Poczta Polska!
UsuńNo to się wyjaśniło, czemu w sprzedaży same drogie egzemplarze zostały, spóźni się człowiek parę minut i mu wszystko wykupią:D Na pociechę wziąłem Łapa w łapę, a co:)
UsuńAkurat to mogłam pożyczyć (raz zadziałałoby w drugą stronę). "Mękę..." w zasadzie też mogę, ale pierwsza w kolejce jest Gucia:)
UsuńCzyżbym napędziła jakąś koniunkturę na Łopieńską?
Napędziłaś:) Za pożyczkę dziękuję, ale na razie nic już nie wcisnę, a wizja nowego regału rozwiewa się niczym sen jakiś złoty:(
UsuńNowy regał? A ten przed chwilą to nie był nowy, z baaardzo dużą ilością wolnego miejsca?:P
UsuńNowy jest dalej, ale o jakim wolnym miejscu mówimy?? :P
UsuńNa pewno znajdzie się jeszcze jakieś miejsce na tych książkach, które już na nim stoją:) A drugi i trzeci rząd już zajęte?
UsuńTo jest regał jednorzędowy, jak porządna marynarka:) Ewentualnie parę sztuk można wepchnąć pod regał.
UsuńPod regał to nie uchodzi:P
UsuńCzasem mam wrażenie, że my wszyscy skończymy tak samo.
Znaczy zawaleni tą całą makulaturą? To niewykluczone:)
UsuńUjęłabym to ładniej, nawiązując zgrabnie do książki, której dotyczy post - skończymy jak Maria Janion:P
UsuńA, przepraszam! Ja tam mam książek co kot napłakał, więc nie dołączę do tego "my wszyscy" :)
UsuńChyba ma ciut większy metraż niż prof. Janion, do wąskich przejść między hałdami jeszcze mi sporo brakuje:))
UsuńJak tam sobie chcesz. My wszyscy, z wyjątkiem Bazyla, skończymy jak Maria Janion:P
UsuńNo i wciąłeś mi się. Poprzednie było wyłącznie do Bazyla.
UsuńWiększy metraż nie stanowi różnicy. Przypominam, że nowy regał niedawno był nowy i pusty. To naprawdę dzieje się szybciej, niż myślimy:)
Za jakieś pięć lat będę mógł zagospodarować strych, a za 15 do 20 opróżnią się pokoje dzieci (tfu tfu) :P
UsuńNiewątpliwie otwiera to przed Tobą bezmiar możliwości. A z ciekawości, masz jakieś dojścia i przejdziesz na emeryturę w wieku lat 40, żeby zdążyć to wszystko przeczytać przed śmiercią?
UsuńCo do opróżniania pokojów dzieci nie byłabym tak optymistycznie nastawiona - nie mieszkam z rodzicami od 15 lat, jednak do tej pory mają w domu dwa regały moich książek, że nie wspomnę o trzymanej w nieznanym celu i zawalającej pół szafy sukience ślubnej:P
Ja pozwoliłem swoim rodzicom niedawno wyrzucić z piwnicy hałdy licealnych zeszytów:)) A ponieważ ograniczyłem zakupy, to jest szansa, że te 700 czy 800 nieczytanych zdążę przerobić:P
UsuńWidzę, że dla mnie jest nadzieja (dla Ciebie niekoniecznie) - z licealnymi zeszytami rozstałam się samodzielnie jakieś 2-3 lata po ukończeniu liceum. I jakoś nie żałuję:P
Usuń"ograniczyłem zakupy" - i uważasz, że wytrwasz? Ja robię to cyklicznie, po czym (zazwyczaj przy okazji jakiejś cudownej internetowej promocji typu "wszystko -50%") jednorazowo wyrównuję z nadwyżką braki z ostatnich kilku miesięcy. Ewentualnie, mantrując pod nosem "nie kupuję książek, nie kupuję książek", kupuję tony książek dla dzieci ("bo przecież nie kupuję książek sobie; o dzieciach nie było mowy"). Dramat.
Ja tak mam, ale całe szczęście z e-bookami. A tu, kurka, co trochę 50% :(
UsuńNo tak, ale e-booki zajmują miejsce tylko wirtualnie. i choć byłby to jakiś ratunek, to osobiście jakoś nie mogę się do nich przekonać:(
UsuńOd początku roku kupiłem prawie tyle, co nic, góra 20 sztuk, no bo tak radykalnie do zera zejść, to niezdrowo:)
UsuńZejście do zera mogłoby wręcz okazać się zejściem śmiertelnym:P
Usuń20 od początku roku, to i tak daje jakieś 1,5 książki miesięcznie. Nie licząc dziecięcych, jestem w takim razie lepsza (ale i metraż mam mniejszy, więc to pewnie podświadomość się broni), bo ja szacuję swoje zakupy na góra 15 pozycji:)
I tam, przy takich osiągach to w ogóle nie ma mowy o uzależnieniu:P
UsuńPowiedz to tym, którzy mają w domu tylko książkę kucharską i serwisową, ciekawe czy się z Tobą zgodzą:)
UsuńI tam, już lecę niewiernych nawracać:P
UsuńJa chyba się dziś skuszę na Jachimka i Fedorowicza po 9,90 :)
UsuńNawrócenie ekspresowe i w ekstra cenie - tylko u ZWL (momarta pobiera jedynie niewielką prowizję za pośrednictwo):PP
UsuńA ustalałaś z misjonarzem tę prowizję, hę? :P
UsuńCo tu ustalać? O należnej z mocy samego prawa opłacie za bezumowne korzystanie z blogowych łam w celach zarobkowych słyszeli nawet w starożytnym Rzymie!
UsuńAle czy kupno plików się liczy?
UsuńOdpowiem jak rasowy prawnik: to zależy:P
UsuńNo tak, najłatwiej to laikowi Rzymianami po oczach przywalić:P
UsuńA tam od razu przywalić. Ja tu tylko pilnuję porządku:)
UsuńO Boziu, Boziu. Idźcie wy wszyscy, wpędzacie mnie w kompleksy. Albowiem to dzieło usiłowałam wielokrotnie przeczytać, ale mi się nie udało.
OdpowiedzUsuńGłupia chyba jestem.
Pomna własnych doświadczeń z Łopieńską, proponuję Ci spróbować podejść do lektury ponownie, kiedy odległość od dnia porodu (ewentualnie od stanu ciąży) wynosi nieco więcej niż w przypadku poprzednich prób. Tak, wiem to pogląd nieprawomyślny i skrajnie antyfeministyczny, ale jako osoba która przeżyła dwie ciąże (w czasie jednej zalewałam się łzami widząc kolumny sportowe w gazetach: Legia - Górnik 1:0, buuuu!), a następnie dwukrotnie stan "po", czuję się uprawniona do jego głoszenia:)
UsuńA jeśli chodzi o wspomniane u Ciebie "upajanie się sobą", to dostrzegłam je tylko w przypadku trzech osób i to w różnym zakresie.
No dobra, odczekam parę lat.
UsuńNo, nie przesadzaj:)
Usuń