piątek, 2 listopada 2012

A. Bart "Fabryka muchołapek", czyli pomyśl o zmarłych w Dzień Zaduszny


Najpierw była okrągła w tym roku rocznica Wielkiej Szpery i towarzyszące jej w Łodzi zdarzenia, o których przeczytałam u Ani z Poza Rozkładem.

Pomyślałam, że w zasadzie nic nie wiem o tym strasznym czasie. Że gdyby ktoś mnie zapytał o tę datę, z czym mi się kojarzy, to na pewno nie wspomniałabym o tym właśnie zdarzeniu.

Potem przeczytałam w Gazecie Świątecznej (z dnia 8-9 września 2012r., nr 210; dostęp do tego artykułu w internecie jest płatny, ale tu inna rozmowa z tą samą osobą, utrzymana w podobnym tonie) rozmowę z Moniką Polit, przedstawianą jako literaturoznawczyni i tłumaczka jidysz (próbowałam, ale nie znalazłam w internecie miarodajnej informacji na temat jej wykształcenia). Rozmowę, w której przedstawia ona swój punkt widzenia i swoją ocenę życia Mordechaja Chaima Rumkowskiego, przewodniczącego Judenratu w łódzkim getcie. Rumkowskiego, który został zapamiętany jako ten, który w dniu 4 września 1942 roku wygłosił przemówienie wzywające mieszkańców getta do wydania Niemcom starców i dzieci do 10 roku życia.

Pani Polit wydała mi się bardzo stanowcza w swoich poglądach. Poglądach, których słuszności nie jestem w stanie zweryfikować, bowiem nie czytam w jidysz; nie mam też dostępu do wielu materiałów źródłowych.




Następnie w „Polityce” (nr 41/2012) ukazał się felieton Ludwika Stommy, który kategorycznie zażądał, aby przywrócić rzeczom ich właściwe nazwy. Stwierdził: „artykuł Moniki Polit doprowadził mnie do tego sprzeciwu moralności i inteligencji, na którym kończy się nieodwołalnie jakakolwiek tolerancja”. Tytuł jego felietonu – „Kat czy kat” (będący wyraźnym nawiązaniem do tytułu rozmowy z M. Polit – „Kat czy zbawca”), nie pozostawia najmniejszych wątpliwości co do tego, co Stomma o Rumkowskim myśli.



Nic więc chyba dziwnego, że książkę Andrzeja Barta zaczynałam czytać z bardzo mieszanymi uczuciami. Pani Polit nie miała wszak żadnych wątpliwości, że to pozycja niewarta uwagi (tak tego nie określiła, ale każdy o odrobinie inteligencji domyśli się tego bez kłopotów). We wspomnianym wywiadzie oznajmiła bowiem: „Zdenerwowały mnie wypowiedzi Barta, że „Fabryka muchołapek” jest efektem jego wieloletnich studiów nad historią Rumkowskiego. (…) Czy wytrawnego pisarza nie powinno zastanowić, że wizerunek Rumkowskiego jest zbyt spójny, że coś w nim nie gra?”

Teraz, po lekturze, zastanawiam się czy Monika Polit w ogóle przeczytała „Fabrykę muchołapek”?


Bart zastrzega na samym początku: „Fabuła tej książki i występujący w niej bohaterowie to fikcja literacka”. Owszem, w prawdziwość takiego zastrzeżenia można powątpiewać, gdy się zauważy, iż przeważająca większość pojawiających się w powieści bohaterów nosi nazwiska autentycznych postaci i opowiada o faktach, które według historycznych przekazów są faktami z ich prawdziwego życia. Nie można jednak też nie dostrzec, iż wprawdzie osią historii jest opowieść o Chaimie Rumkowskim, to jednak nie jest to wątek jedyny. Równolegle prowadzona jest bowiem zarówno relacja z niezwykłego procesu Rumkowskiego, jak i opowieść o dziwnych przypadkach pisarza (czyżby samego Barta?) w podróży do Łodzi i po Łodzi – tej z czasów getta, i tej całkiem współczesnej. Powieściowy świat przedstawiany jest nam bądź z punktu widzenia żony Rumkowskiego, pięknej Reginy, bądź jego pasierba, Marka, zaś niekiedy do głosu dochodzi i sam pisarz, który zastanawia się, co z tego, co widzi i przeżywa, jest prawdą, a co zmyśleniem. Wreszcie, pojawiają się i literackie wtręty z dzieł całkiem współczesnych, niekiedy niemających nic wspólnego z opowieściami o getcie; mimochodem snuta jest też opowieść prawie-miłosna.
Nie jestem literaturoznawcą, a prostym czytelnikiem, jednak wydaje mi się, że pisarz nie może dać wyraźniejszych niźli uczynił to Bart sygnałów, iż oto, moi drodzy, kiedy bierzecie tę książkę do ręki, pamiętajcie, że nie macie do czynienia z podręcznikiem historii.

Szczerze powiedziawszy, w tej lekturze najbardziej ciekawił mnie właśnie wątek Rumkowskiego. On też ostatecznie spodobał mi się najbardziej, wydał mi się najlepiej dopracowany, najmniej chaotyczny (ale być może i też czytałam go najbardziej uważnie). Bart obsadził Rumkowskiego w roli jedynego oskarżonego w odbywającym się gdzieś na granicy światów (a może poza nią?) procesie. Procesie, który odbywa się prawie zgodnie z regułami – jest ława przysięgłych (niestety, często przysypiająca) i główny Sędzia; jest oskarżyciel, ale i wygłaszający płomienne mowy obrońca z urzędu. Przez salę rozpraw przewija się mnóstwo świadków, pojawiających się często pozornie bez ładu i składu oraz bez zachowania jakiejkolwiek chronologii. Niektórzy z nich mogli w rzeczywistości zetknąć się z Rumkowskim, inni nie; każdy ma jednak w tej opowieści do odegrania swoją rolę. Bart zdaje się razem z nami szukać tropów i odpowiedzi na pytanie, kim był Rumkowski i dlaczego postąpił tak, a nie inaczej. Każdy świadek oskarżenia zostaje jednak skontrowany zeznaniami świadka obrony; dzięki temu nic nie wydaje się jednoznaczne, dostrzegamy różne strony tego samego medalu, ba! widzimy wręcz drobne niuanse, które inaczej mogłyby nam umknąć. Pojawiają się także jednoznaczne odesłania do tragicznych postaci szekspirowskich: Koriolana, Leara, Ryszarda III.
Bart w odróżnieniu od Polit nie wydaje jednak wyroku. Podsuwa nam, owszem, jakąś podpowiedź (sądzę, że to ona mogła tak rozjuszyć panią Polit), ale w zasadzie to my musimy podjąć decyzję, czy z niej skorzystamy. A czy nie jest to błędny trop? Tego nie można wykluczyć, wszak sam autor pokazał nam w powieści, jak błąka się po meandrach własnych myśli.

W kościele katolickim obchodzony jest dziś Dzień Zaduszny, czyli dzień modlitwy za wszystkich zmarłych, połączony często z odwiedzeniem grobu i zapaleniem znicza, bardzo podobny do żydowskiego zwyczaju jarcait (przypisanego jednakże do rocznicy śmierci konkretnej osoby).
Jak podpowiadają internetowo pobożni Żydzi z Los Angeles, jeśli chcemy pomodlić się za zmarłą osobę wyznania mojżeszowego, możemy po prostu zapalić świecę i wypowiedzieć słowa: „Zapalam tę świecę, aby przynieść pokój duszy … (tu imię zmarłej osoby)"

Dziś jest dobry dzień, aby pomyśleć o wszystkich Żydach z łódzkiego getta Litzmannstadt. O Chaimie Mordechaju Rumkowskim także.

Andrzej Bart "Fabryka muchołapek", Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009.

27 komentarzy:

  1. Mam wrażenie, że pogląd M. Polit jest bardzo jednostronny i wątpliwości interpretuje na korzyść "oskarżonego" ale na szczęście ja nie muszę wydawać wyroków. Współpraca z Niemcami, którzy mordowali Żydów to rzeczywiście drażliwy temat i wydaje się, że z punktu widzenia moralności ocena może być tylko jedna. Ale trzeba też przyznać, że w przemówieniu Rumkowski dał jasno do zrozumienia jaka przyszłość czeka Żydów, publicznie tym samym ich ostrzegając.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z wydawaniem wyroków nie mam problemów, ale są pewne sytuacje, w których żaden ludzki wyrok nie będzie słuszny. Co lepsze? Ucieczka w samobójstwo i pozostawienie ludności getta samym sobie, jak u Adama Czerniakowa, czy trwanie do końca i brnięcie w samą głębię zła, jak u Rumkowskiego? Uważam, że nikt z ludzi nie jest w stanie znaleźć na takie pytania dobrej odpowiedzi, Monika Polit i Ludwik Stomma także.
      Bart w swojej książce jest przynajmniej uczciwy. Bo nie wstydzi się tego, że jest bezsilny. A ja razem z nim.

      Usuń
  2. Polit jest rzeczywiście b. stanowcza w swoich poglądach, przeglądałam rzeczony wywiad.
    Co do książki Barta - pomysł b. ciekawy, gorzej z wykonaniem. Styl autora momentami jest tak kiczowaty, że aż zabawny, skupienie na własnej osobie - irytujące, kryptoreklama znanych firm - zaskakująca. Do dziś pozostanie dla mnie zagadką, co miała Skłodowska do całej sprawy. Moje ogólne wrażenie było takie, że autor chciał się pochwalić erudycją.

    Myślę, że Rumkowski na zawsze pozostanie postacią kontrowersyjną. Osobiście nie podjęłabym się oceny tej postaci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odnośnie stylu Barta, nie podzielam aż tak gruntownej krytyki. Owszem, jak lekko zaznaczyłam, poza wątkiem Rumkowskiego pozostałe jakoś mało mnie obeszły i wywołały wrażenie chaotyczności. Kiczowaty styl? No nie, co tam było kiczowatego? To, że skupia się na sobie - w końcu to jego książka, ma prawo; zresztą nie jest go tam aż tak dużo.
      Skłodowska? Nie dostrzegłam. Chyba że masz na myśli postać, którą prokurator (lub obrońca, nie pamiętam) pyta: "czy to prawda, że pani odkryła rad?" Ale jak dla mnie to nie była Skłodowska, tylko Hannah Arendt (wcześniej próbowano ją wszak zidentyfikować poprzez pytanie, czy to prawda, że była znajomą Kanta). Bart czasami próbował wprowadzać takie elementy rozluźniające - ten mnie rozluźnił akurat średnio, ale w paru innych miejscach zdarzyło się, że się uśmiechnęłam.

      Usuń
    2. Kiczowate były dla mnie opisy scenerii, autor opisywał ją głównie poprzez elementy, których nie ma, a gdyby były, to... Powtarzanie takiego zabiegu odbijało mi się czkawką.
      Barta nie jest w Fabryce za dużo? Hola, hola - snuje się w każdym rozdziale. Jedna z ostatnich rozmów z jego towarzyszką podróży zasługuje na ckliwy melodramat.

      Usuń
    3. Ja to traktowałam jako kolejny sposób połączenia w książce współczesności z przeszłością. Łódź jako miasto jest mi jednak doskonale obojętna (nigdy nawet w niej nie byłam, nic mnie z nią nie łączy), toteż szczerze powiedziawszy tak się przesmyrnęłam wzrokiem po tych fragmentach. Być może gdybym zabrała się za lekturę tak po prostu, może mój odbiór byłby inny, jednak czytałam ją z ewidentnym nastawieniem na Rumkowskiego i to na tych fragmentach (których jest zdecydowanie najwięcej na szczęście) się skupiłam.
      No snuje się ten Bart, nie zaprzeczę, ale mnie nie rozdrażnił tak, jak Ciebie. Skoro było tyle śmierci, dla zrównoważenia wprowadził też i płomiennorude miłosne zauroczenie; ckliwe nieco, istotnie.

      Usuń
    4. Zwróć, proszę, uwagę na pierwszą scenę z Rumkowskim, kiedy jedzie pociągiem, a później z niego wysiada - tam jest sporo elementów, o których wspominam. Opisy Łodzi nie przeszkadzają mi, wręcz przeciwnie.;)

      Usuń
    5. Pamiętam scenę, ale bez detali. Książkę jeszcze mam (choć akurat w tej chwili cztery piętra pod sobą, na parkingu:)), więc po południu na pewno zerknę.

      Usuń
  3. Być może pani Polit jako jedyna w naszym pięknym kraju przebadała na nowo źródła, ale w związku z tym powinna raczej nauczać maluczkich, a nie miotać na nich gromy. Natomiast nie podoba mi się, jak odbiera np. Sandbergowi wszelkie walory literackie, zarzucając mu wręcz brukowość i epatowanie tanimi efektami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam jeszcze teraz brzydkie skojarzenia związane z faktem, iż oto właśnie ukazała się książka samej pani Polit. Poza tym początkowo przeczytałam bez zrozumienia informacje na temat jej wykształcenia - i uznałam, że skoro tak się mądrze wypowiada o przeszłości, to jest historykiem. Teraz jednak wreszcie do mnie dotarło i uważam, że jeśli jest się literaturoznawcą, to chyba powinno się cokolwiek wiedzieć o różnych modelach literatury, o prawie autora do tworzenia fikcyjnego świata, choćby na kanwie wydarzeń autentycznych i o innych takich rzeczach. Jako prosty prawnik mogę się jednak mylić...

      Usuń
    2. Ja jestem tylko prostym historykiem, ale wrażenie mam podobne:) Znaczy podobne jak Ty, a nie pani Polit. W każdym razie radykalny tom jej wypowiedzi wpędził mnie poniekąd w kompleksy literackie, że podobały mi się takie "trociny", jak to ładnie ujęła. No ale Trędowata też mi się podobała.

      Usuń
    3. Czyli dla Barta i tak była łaskawa - aż w trociny nie poszło (albo nie doczytałam, bądź nie dosłuchałam). Zważywszy na fakt, że swego czasu ja zaczytywałam się niektórymi powieściami Rodziewiczówny, może faktycznie wespół w zespół powinniśmy zaliczyć się do czytelniczego motłochu?:P

      Usuń
    4. Rodziewiczówna wiele wyjaśnia... :P
      Ja znalazłem taki wywiad z panią POlit: http://www.holocaustresearch.pl/index.php?show=506&strona=508
      Za to jest też druga strona tych "trocin":http://tygodnik.onet.pl/1,73274,druk.html

      Usuń
    5. To co znalazłeś na stronie Centrum jest właśnie tym wywiadem z Wyborczej, który czytałam (przeglądałam te materiały w internecie, ale to mi akurat umknęło), dzięki!

      Druga strona "trocin" podoba mi się niezmiernie (nie tylko dlatego, że autor uważa podobnie jak ja:P). Ścisły związek sposobu myślenia pani Polit i pana Leociaka jest widoczny gołym okiem nawet dla takiego laika w kwestii naukowego "who is who", jak ja. Przytoczona końcówka tekstu Leociaka jest w zdumiewający sposób zbieżna z zakończeniem rozmowy z panią Polit.
      Oj, jak ja nie lubię takiego sposobu myślenia.
      A Sandberga przeczytam tym chętniej; trudno, szarpnę się wkrótce na ten ponadgabaryt:)

      Usuń
    6. Niektórzy naukowcy faktycznie nie lubią, jak im się amatorzy wbijają na ich poletko. I też mi się nie podoba ten frontalny atak. Są u Sandberga pewne dłużyzny i mielizny, ale jak się po lekturze chodzi chorym przez tydzień i to nie z powodu scen brutalnych i epatujących seksem, to trzeba uznać kunszt autora.

      Usuń
    7. Jeśli to jest około 600 stron, to brak dłużyzn i mielizn jest w zasadzie niemożliwy.
      Jak mam chorować, to może wstrzymam się z lekturą do wiosny, co? Choć z drugiej strony, już i teraz naczytałam się tyle, że nie wiem, czy może być gorzej.

      Usuń
    8. Ja bym sobie na Twoim miejscu zrobił chwilę oddechu, mnie na duszne boleści pomogły dopiero dwa tomy Diuny po 550 stron każdy i Omega (600 stron), więc odtrutka musi być w końskiej dawce:)
      Nie mam do autora pretensji o mielizny, raczej o to, że jednak sobie nie oszczędził paru detalicznych opisów, z których co najmniej jeden wyłącznie zepsuł koncepcję.

      Usuń
    9. Ja mam w zanadrzu jeszcze parę tomów Martina, słusznych rozmiarów (bo z premedytacją zrobiłam sobie przerwę), więc luzik, odtrutka będzie:)
      Ale i tak trochę poczekam.
      Detaliczne opisy to oczywiście te odrąbane kończyny, które tak nie spodobały się panu Leociakowi?:P

      Usuń
    10. Martin może być, na pewno jest brutalniejszy od Sandberga, przynajmniej w kwestii detalicznych opisów. Niepotrzebna jest scena pedofilska, jakoś wcześniej autor pisał o tych skłonnościach Rumkowskiego i o wykorzystywaniu przybranego syna bez uciekania się do fizycznych detali.

      Usuń
    11. Oj, to też mi się z pewnością nie spodoba. Akurat w takim przypadku dosłowność może faktycznie tylko zaszkodzić przesłaniu.
      Martin może i jest brutalniejszy, i dzieci zarąbuje bezlitośnie (co mnie osobiście zmusza do robienia przerw), ale przynajmniej akcja toczy się w świecie, który nigdy nie istniał.

      Zapomniałam na śmierć, że mam jeszcze Cherezińskiej "Byłam sekretarką Rumkowskiego". Muszę ją odgrzebać, choć teraz to już w ogóle nie wiem czego powinnam się po tej lekturze spodziewać.

      Usuń
    12. Opinie o Cherezińskiej są dość skrajne, chociaż większość uważa ją za genialną pisarkę, a nieliczni wspominają coś o grafomanii. Nie przeczytasz, to się nie przekonasz.

      Usuń
    13. Na razie przetestowałam na mężu "Koronę śniegu i krwi" - skończył z obłędem w oczach i co chwilę w czasie lektury sprawdzał coś w internecie. Coś mówił, że wszystkie Bolki, Leszki i Staszki mu się dokładnie wymieszały i nie do końca wie, który był którym, ale zasadniczo twierdzi, że mu się podobało.
      Jestem lekko nieufna.
      "Byłam sekretarką..." to chyba jest jednak nieco inna pozycja. Nic o niej nie czytałam, więc nie wiem na ile pani Cherezińska występuje tu z pozycji historyka, a na ile - literata.

      Usuń
    14. Kiedy "Sekretarka" się ukazała, uznałem, że to autentyk, potem dotarło do mnie, że jednak powieść, więc mi trochę przeszła chęć czytania. Ale przetestuj, chętnie poczytam opinię.

      Usuń
    15. Jak się zbiorę w sobie, niezwłocznie doniosę, co myślę.

      Usuń
    16. To może potrwać - grube toto okrutnie, a ten obłęd w oczach małżonka mnie nie zachęcił. Kiedyś na pewno jednak spróbuję, choć myślę że wcześniej zabiorę się za Etkę Daum.

      Usuń
    17. Spokojnie, poczekam, Korony i tak nie mam w planach, jakoś mnie ogólne zachwyty nie przekonują:P

      Usuń