Ponieważ
należę do grona osób, które im dłużej żyją, tym bardziej nie pojmują idei
świętowania końca starego i początku nowego roku, konsekwentnie nie zamierzam
też poświęcać dzisiejszego wpisu jakimkolwiek podsumowaniom czy statystykom. Inni
robią to lepiej niż ja i z większym przekonaniem co do sensowności tej
czynności.
Zamiast
tego będzie o okołoświątecznych zaległościach.
W
ubiegłym roku przed świętami Bożego Narodzenia Starszy przeżywał okres
intensywnego zachłyśnięcia się możliwością samodzielnego wypożyczania książek
ze szkolnej biblioteki. Przyniósł wówczas do domu m.in. opasłą księgę,
zawierającą zbiór rozmaitych historii odnoszących się do religijnej strony tych
świąt. Tytułu teraz nie pomnę, ale po przeczytaniu dwudziestej historii o
betlejemskiej stajence oraz po trzysta pięćdziesiątej drugiej wzmiance o
okrutnym królu Herodzie, oboje poczuliśmy absolutny przesyt tematem.
Ów
przesyt w podświadomości przetrwał najwyraźniej całe 366 dni, bowiem w grudniu
tego roku w naszych cowieczornych lekturach nie pojawiła się ani jedna tego
rodzaju pozycja (szanowna siostro katechetko - mea culpa, z naciskiem
na „mea”! ).
Zamiast
więc stajenki i Jezuska, w tym roku święta czytelniczo kojarzyły nam się
wyłącznie z poszukiwaniem choinki, Mikołajem i Skandynawią. Pewnie to
niedobrze, pogańsko i nieco komercyjnie, jednak można spojrzeć na to i z innej
strony.
Jeśli
bowiem dążyliśmy do tego, by spędzić święta radośni i roześmiani, sięgnięcie po
te akurat pozycje mogło okazać się niezwykle pomocne.
Na
pierwszym miejscu – zawsze i wszędzie – zdecydowanie Pan Brumm (to akurat nie
Skandynawia, ale Niemcy też bardziej protestanckie niż katolickie, więc nie
zmienia to obrazu sytuacji).
Gdyby
dało się obiektywnie zmierzyć komu w naszej rodzinie najbardziej podoba się ta
książka, podejrzewam że w cuglach zdobyłabym złoto. Dzieci też jednak
chichoczą podczas tej lektury, więc czuję się usprawiedliwiona, by czytać ją z nimi
znów i znów.
Pan
Brumm jest uroczy. Beznadziejnie głupi i bezmyślny, jednak gdy sytuacja staje
się naprawdę napięta, potrafi stanąć na wysokości zadania. W tym przypadku jest
nim zdobycie choinki. Tej choinki. Czy da radę? Czy postawienie na czatach
Kaszalota (pływającej w słoju złotej rybki) okaże się dobrym pomysłem? Czy
pojawi się Święty Mikołaj? Doprawdy, na kilkunastu stronach, w kilkuset słowach
udało się zamieścić taki ładunek napięcia, jak rzadko kiedy. I do tego te
boskie ilustracje!
Pan
Brumm wyrysowany ręką autora jest zachwycający, a pozornie proste obrazki
przykuwają wzrok. Niekiedy stają się też źródłem inspiracji – bo w zasadzie,
dlaczego nie można powiesić na choince klucza francuskiego, banana i termofora,
no, dlaczego maamooo?!
Na
drugim miejscu – fiński ojciec trójki upiornych dzieci, Paweł Różyczko.
Także
i w tym przypadku mamy do czynienia z całą serią historyjek, osobiście
zilustrowanych przez autora. O ile jednak pan Brumm to tzw. ładne obrazki, o
tyle ilustracje Majaluomy są raczej z piekła rodem. Po paru stronach można się
jednak do nich przyzwyczaić, a po kilku kolejnych – nawet polubić.
W
przypadku „Tato, kiedy przyjdzie święty Mikołaj?”, już na podstawie tytułu
łatwo odgadnąć o czym jest ta książeczka. Nie liczyłam, ale szacuję że w tym
roku na takie pytanie (zamiennie „tato/mamo”) odpowiedzieliśmy minimum 90.000
razy. A co mogą wymyślić zniecierpliwione dzieci, aby przyspieszyć czas? Ho,
ho, ho!
U
nas dodatkowo w tym roku opowieść jeszcze bardziej zyskała na aktualności – tak
jak u Różyczków, tak i u nas przed świętami Matka była raczej nieobecna (choć
jej zewłok teoretycznie siedział przy biurku), a prawie cały ciężar przygotowań
spadł na barki Ojca. Nasz Ojciec dał radę, ale miał o jedno dziecię mniej niż
pan Różyczko. Czy zaś ten sobie poradził? Oto jest pytanie!
Miejsce
trzecie – Pettson i Findus.
Tym
razem przenosimy się do Szwecji i znów mamy do czynienia z twórcą wszechstronnym, bowiem Sven Nordqvist nie
tylko wymyślił swoje historie, ale i je zilustrował. Tak jak w przypadku
Majaluomy, estetyka może budzić kontrowersje, choć te obrazki mają niewątpliwie
swój urok. Wolę jednak Nordqvista jako ilustratora cudzych opowieści – kreska
niby ta sama, ale jakaś bardziej przyjazna oczom (choćby w przypadku serii o
Mamie Mu, autorstwa Jujji Wieslander).
W
tym roku, poza sięgnięciem po krótką opowieść „Goście na Boże Narodzenie”,
porwaliśmy się też na lekturę świeżo wydanej obszerniejszej książki „Niezwykły
święty Mikołaj”. Jak dla mnie, to jednak za dużo Nordqvista na raz. W jego
historiach brakuje mi bowiem lekkości i finezji – o ile zaś w przypadku
kilkunastu stron ten brak nie doskwiera tak bardzo, o tyle przy stu paru
potrafi dać już nieźle w kość. Dlatego cieplejszym uczuciem darzę pierwszą
pozycję – jak się okazuje, mieszkający na uboczu staruszek i jego gadający kot
w zielonych portkach też mogą mieć spore kłopoty ze świątecznymi
przygotowaniami.
Marzy
mi się, aby w następnym roku przeczytać podobny zestaw opowieści, tyle że
pochodzący od polskich autorów. Ciekawe, czy ktoś da radę, nie popadając przy
tym w typowy dla nas patos, kicz i dydaktyczny smrodek?
Chooo-inka (jak wykrzyknąłby pan Brumm), oto jest pytanie!
A
wszystkim, którzy tego potrzebują życzę udanego przejścia w Nowy Rok, niosący
ze sobą to, czego pragną!
Daniel
Napp „Pan Brumm obchodzi Boże Narodzenie”, przełożyła Elżbieta Zarych,
Wydawnictwo Bona, Kraków 2011.
Markus
Majaluoma „Tato, kiedy przyjdzie święty Mikołaj?”, przełożyła Iwona Kiuru,
Wydawnictwo Bona, Kraków 2011.
Sven
Nordqvist „Goście na Boże Narodzenie”, przełożyła Barbara Holderna, Media
Rodzina, Poznań 2008.
Sven
Nordqvist „Niezwykły święty Mikołaj”, tłumaczyła Magdalena Landowska, Media Rodzina,
Poznań 2012.
A my dołączyliśmy jeszcze (równie nieprawomyślnie) TO, ale jeszcze w wersji tytułowej nie przystosowanej do naszych katolickich realiów :P
OdpowiedzUsuńJa próbowałam przemycić Janoscha dwa lata temu, ale się nie przyjął, a w tym roku zapomniałam. Może za rok?
UsuńA my się nie wprowadzaliśmy w nastrój lekturami, z braku odpowiednich i z lenistwa typowego dla tatusia:P
OdpowiedzUsuńDla chcącego nic trudnego, ale z punktu widzenia siostry katechetki pewnie lepiejście uczynili ojcze, albowiem i azaliż lepiej jest nie czytać wcale niż czytać takie bezeceństwa i ciemnotę, jakemżem ja to uczyniła!
UsuńU nas jest po prostu katechetka, o którą będzie awantura przy najbliższej okazji:P Ciemnotę bym poczytał, ale nasza biblioteka panów Brummów nie uważa:(
UsuńAwantury sobie odpuść; w tym przypadku mogą doprowadzić wyłącznie do gorszeg spozycjonowania dziecka w czasie I komunii - tak przynajmniej uczy bogate doświadczenie krewnych i znajomych królika.
UsuńMoja biblioteka też nie dostrzegła istnienia żadnych z wymienionych autorów, więc samodzielnie wspieram wydawnictwo Bona:) Jak przekupię dzieci, może zgodzą się na wypożyczenie posiadanych egzemplarzy (sztuk pięć, bodajże)przy okazji wysyłania w podróż powrotną białego kruka:P
Nie ja będę robił awanturę, już się tam rozżarte mamuśki czają:P A za Pana Brumma chwilowo dziękujemy, damy radę coś skombinować bliżej. Poza tym nie mogę dopuścić, żebyś skorumpowała własne dzieci:)
UsuńWprawdzie na liście moich noworocznych postanowień nie było "nie korumpować dzieci", ale dzięki za ów przejaw troski o mój nieposzlakowany charakter:P
UsuńWątek mamusiek mnie mocno zaintrygował. A chociaż słusznie chcą ową awanturę czynić, czy chodzi o to, że katechetka każe dzieciom chodzić - o zgrozo! - co niedzielę do kościoła, no kto to widział?!
O to awanturę ja mógłbym urządzić, ale chodzi o ogólne opowiadanie dzieciom głupot, niestety. Ostatnio mało mnie szlag nie trafił, jak zobaczyłem test z religii, wrr.
UsuńTest z religii? W drugiej klasie? No,no,no.
UsuńNasza siostra katechetka jest jak dla mnie nadmiernie poważna i surowa, ale poza tym jest normalna. Informacje o przekazywaniu głupot też do mnie nie dotarły. Współczuję więc, jednocześnie nadal powątpiewając, aby awantura mogła cokolwiek zmienić na lepsze.
Test. W drugiej. Na dodatek z błędami każdego rodzaju i na poziomie, który budzi sprzeciw. Awantura nic nie zmieni, bo to nie pierwsza będzie, a pani tkwi jak skała na etacie od nastu lat.
UsuńI będzie tkwiła aż do śmierci, jak sądzę. "Błędy każdego rodzaju" i na budzącym sprzeciw poziomie niezdrowo pobudziły moją ciekawość:P Może choć mały przykładzik? Taki tyci, tyci:)
UsuńZ kwestii mnie obchodzących najbardziej: piętrowe zdania złożone bez interpunkcji i z błędami gramatycznymi - ja nie rozumiem o co chodzi, a co ma powiedzieć zestresowany siedmiolatek na klasówce? O zasadniczym sprzeciwie wobec raczenia mojego dziecka bez mojej wiedzy i kontroli historyjkami o śmiertelnie chorych na rakach dzieciach nie wspominam.
UsuńKlasówka z religii - to brzmi bosko! Skoro była już aplikacja "rachunek sumienia" na smartfona, to czemu nie ma być testu na dobrego chrześcijanina?
UsuńHistoryjki o chorych na raka dzieciach zastąpiły według mnie niegdysiejsze straszenie ogniem piekielnym, które na współczesne dzieci działa raczej średnio. Aż muszę podpytać Starszego, czy mu też takowe zaserwowano, bo dotąd się nie chwalił.
Nasza się nie chwali, ale inne koleżanki mają drgawki przed chodzeniem na religię.
UsuńBierz poprawkę na koleżanki. Gdybym wierzyła w opowieści niektórych matek kolegów i koleżanek z klasy mojego syna, twierdziłabym dziś że część lekcji mają z dwugłowym potworem.
UsuńBiorę poprawkę, dlatego nie lecę palić plebanii i pani katechetki. Ale jednak czujność należy wzmóc:)
UsuńZachowaj siły na kwiecień i maj. Wtedy to się dopiero będzie działo!
UsuńZamierzam być wyluzowany jak kwiat lotosu:P Ale z ostatnich wieści: ponoć szykuje się pięciodniowa zielona szkoła dla drugoklasistów, nader ciekawy koncept:)
UsuńTak, dostrzegłam taką prawidłowość, że ci mężczyźni którzy mają żony są zazwyczaj przed tego rodzaju imprezami bardzo wyluzowani. Rozejrzę się, może do maja uda mi się jakąś żonę przygruchać?
UsuńA informacja o zielonej szkole powinna ucieszyć ojca, który już planuje ich szybki transfer poza własne mury, bez względu na chłód, deszcz i święta kościelne. Będziesz miał okazję, aby potrenować:P
Żony jak żony, mają dwie babcie pałające żądzą urządzenia komunijnego obiadu:P To niech urządzają, mogę ewentualnie kocioł kartofli obrać:) Planowałem szkołę przetrwania urządzić najpierw we własnym zakresie i nie dam sobie tego przywileju odebrać:D
UsuńBabcię mamy jedną, ale niczym nie pała. Nawet panieńskim rumieńcem (co akurat zrozumiałe). Przygruchanie babci może okazać się jednak prostsze niż przygruchanie żony - przemyślę to!
UsuńCo do zdania drugiego: cha, cha, cha! (i był to śmiech szyderczy)
Rób sobie szyderę, rób:P Zobaczymy, co powiesz, jak Tobie ktoś będzie chciał synaczka ukochanego na tydzień wywieźć w jakąś głuszę:)
UsuńAleż ja dobrze wiem, co powiem i nigdy tego nie ukrywałam! Najpierw zakrzyknę strasznym głosem "mój ci on, mój", potem obsypię go pocałunkami i porwę w me ramiona. A wówczas mój syneczek ukochany obetrze się z wyraźnym obrzydzeniem i powie "no weź, mama, nie rób siary". W związku z powyższym prawdopodobnie pójdę na skróty i nie powiem nic. Choć w środku łkać będę, oczywiście:P
UsuńBo facet musi być twardy i nie zważać na babskie biadolenie, poza tym kumple jadą i będzie fajnie, no co ty matka:PP A że mydło wróci nieużywane, ręcznik zginie, a trampki będą kolegi, to drobiazg:)
UsuńCiekawe... Chyba zainwestuję w jakąś aparaturę podsłuchową, aby usłyszeć twe pierwsze słowa, jakie wypowiesz po tym, jak odkryjesz w plecaku córki trampki kolegi. No weź ojciec, nie pękaj!:P
UsuńZdam relację, o ile oczywiście matka wypuści panienkę z domu na taką ekstremalną ekskursję, ale przypuszczam, że nie sądzę:)
UsuńGdybyś był naprawdę twardym facetem, to pomógłbyś córce zorganizować ucieczkę przez okno w celu połączenia się z klasą swą (że o trampkach kolegi nie wspomnę):P
UsuńApage! Czytałaś Garpa? To ja jestem taki sam jak on, prześladują mnie obrazy złego świata krzywdzącego moje dzieci i prędzej to okno zabiję deskami, niż otworzę. Oczywiście do czasu, jeszcze ile to lat miało być? i w świat.
UsuńGarpa czytałam dawno, kiedy w mej głowie nie pojawił się jeszcze cień myśli o posiadaniu dzieci, więc tego wątku nie pamiętam. Niewiele w ogóle pamiętam, oprócz tego że książka mi się podobała, w odróżnieniu od nowszych pozycji Irvinga, ble!
UsuńI bez apagowania mi tutaj, no!
To powtórkę Garpa polecam, bardzo pożyteczne dzieło dla rodziców:)
UsuńYes, sir. Zanotowałam, sir. A czy będzie mi od tego aby lepiej, czy raczej - sądząc po twoim wcześniejszym komentarzu - gorzej?
UsuńA to zależy jak wypadniesz ze swymi rodzicielskimi lękami na tle głównego bohatera:))
UsuńPewnie lepiej, bo swoje lęki pracowicie wypieram, ignoruję i wciskam w glebę. To może lepiej nie ruszać, co?
UsuńJa bym ruszył:) Poza wszystkim, cóż to za cudna książka, i zabawna, przynajmniej na początku.
UsuńZarezerwowałam w bibliotece. W razie jakby co, odezwę się w sprawie zrefundowania mi kosztów psychoterapii:P
UsuńAż tak źle nie będzie:)
UsuńNa Twoim miejscu też trzymałabym się tej wersji:)
UsuńNie zmienię opinii:P
UsuńZa dwa albo trzy miesiące wszystko będzie jasne. Jakieś oszczędności możesz przez ten czas poczynić, tak na wszelki wypadek:P
UsuńZa rok komunia, a tu już straszno :P Chyba przestanę Was czytać :D
UsuńNie przestaniesz, bo silnie uzależniamy. Już przepadłeś!:P
UsuńTo chociaż ominę wątki komunijne :)
UsuńJak tam sobie chcesz! Nie myśl jednak, że jak zamkniesz oczy, to za rok będzie mniej straszno:P (chyba że w Baćkowicach naród normalniejszy niż na Pomorzu Zachodnim, w co jednak, z całym szacunkiem dla ziemi świętokrzyskiej, wątpię)
UsuńW tematach komunijnych, jak Polska długa i szeroka, nie ma mowy o normalności. Przykład - córka koleżanki powiedziała na "sprawdzianie" niewłaściwą (starszą), wersję modlitwy. Nie dostała "zaliczenia" i chyba nie muszę pisać, jaki to był cios dla 8latki.
UsuńPS. Ja się boję takich akcji, bo nerwowy jestem i może się skończyć jak z panem Kaziem w "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" :P
U nas niestety tylko ja stoję na pierwszej linii frontu, bo małżonek w kwestie kościelne się nie miesza. A podobno zawodowo jestem oazą spokoju, tyle że nie zawsze przekłada mi się to na inne sprawy.
Usuń"Zaliczanie modlitw" jest moim ulubionym wątkiem, ale raczej jako zjawisko jako takie, bowiem "nasza" siostra dopuszcza przy deklamacjach odstępstwa od oryginału (byle nie przechodziły w parafrazę:P)
My skupiamy się raczej na szmerglu szerzącym się u rodziców (np. codzienne chodzenie na różaniec w wersji "przyjdę na ostatnie 5 minut, bo wtedy dają karteczkę" i rozczarowanie na końcu, gdy okazało się, że karteczki nie służyły zdobyciu lepszej pozycji startowej podczas komunii, a wyłącznie w celu zdobycia lampionu na roraty:P); aberracje katechetkowe dostępne u ZWL.
P.S. lampionu nie zdobyliśmy, bo za dwie karteczki dawali tylko krzyżyk na drogę...
Kończmy wątek, bo się roztrząsłem, a w końcu mam jeszcze około roku względnego spokoju :P
UsuńPettsona i Findusa b. lubię, inne dziełka Norqvista także. Majaluoma to dla mnie nowość, ale rokuję, że przyjmie się w rodzinie.;) Ilustracje z piekła rodem mile widziane.;)
OdpowiedzUsuńMajaluoma jest naprawdę niezły - wszystkiego Bona wydała chyba pięć czy sześć książeczek (zdaje się, że to wszystko z tej serii, co autor popełnił)i jedna jest lepsza od drugiej. Ale do lektur pedagogicznych i dobry przykład dających to bym tych pozycji nie zaliczyła:P
UsuńA co innego Nordqvista czytałaś?
Czytałam "Mama Mu czyta".;) Natomiast ze świątecznych dużym powodzeniem cieszyły się książki Mauri Kunnas o Mikołaju, ale to raczej dla dzieci w wieku ok. 5 lat.
OdpowiedzUsuńMyślę, że można od czasu do czasu zaryzykować książki niewychowawcze. Słuchać wciąż: bądź taka, nie bądź taki jest nudne.;)
O Mauri Kunnas to ja dla odmiany nie słyszałam; wiek 5 lat nie jest przeszkodą, gdy ma się w domu osobnika płci męskiej, który za 22 godziny skończy 4 lata:))
UsuńU mnie ostatnio większość lektur robi wrażenie niewychowawczych - i nie są to pozycje polskich autorów. Ostatnio doszłam bowiem do wniosku, że "nasi" nie są w stanie napisać czegoś, do czego nie wsadzą choćby mikroskopijnego kawałeczka dydaktyki. Taka skaza narodowa (i tak nie najgorsza na tle innych, jakie się nam ostatnio zarysowały).
Coś jest na rzeczy z tą dydaktyką. I teraz szybko zaczynam przypominać sobie, jak wyglądała ona np. u Lindgren.;)
UsuńMam wrażenie, że intencją Lindgren było nieprzeszkadzanie dzieciom w byciu dziećmi, a nie robienie ich na siłę grzecznymi, mądrymi i posłusznymi małymi dorosłymi, w czym celują niektórzy nasi autorzy. Nie powiem, lektura Pippi była dla mnie pewnym rodzicielskim wstrząsem, ale jak się okazało Starszy nie stał się w jej następstwie dzieckiem-monstrum, a nawet i chęć spania z nogami na poduszce dość szybko mu przeszła:)
UsuńMomarto, dzięki za ten przegląd. Już zrobiłam sobie zakładkę z myślą zakupach prezentowych w przyszłym roku.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, czy czytaliście "Boże Narodzenie w Bullerbyn" i "Paddingtona i świąteczną niespodziankę"?
Moc noworocznych serdeczności dla Ciebie i Twoich bliskich.
Polecam się na przyszłość:)
Usuń"Bożego Narodzenia w Bullerbyn" nie czytaliśmy, ale to dlatego że od razu wypłynęliśmy na głęboką wodę i sięgnęliśmy po całe "Dzieci z Bullerbyn". Może jednak faktycznie dla Młodszego przydałoby się sięgnąć po tę serię Zakamarków?
Z kolei, gdy chodzi o Paddingtona, to ja jakoś nie mogę się do niego przekonać - być może niesłusznie - i dlatego ciągle spycham go gdzieś w najodleglejszy kąt. Sądzisz, że spodobałby się nam?
Wydaje mi się, że ta Zakamarkowa wersja "Dzieci z Bullerbyn" spodobałaby się Młodszemu, a Tobie na pewno. :) Przypuszczam, że ten wyjątkowy miś miałby u Was spore szanse. O Paddingtonie pięknie pisał Zacofany w lekturze.
UsuńA czy zakamarkowa wersja różni się jakoś od oryginału? Poza formatem i większą liczbą ilustracji? Z tego wydania czytałam chyba tylko "Dzień Dziecka w Bullerbyn", ale było to dawno i już nie pamiętam.
UsuńW sprawie Paddingtona pomyślę, poczytam i może przepchnę do pierwszej dziesiątki, kto wie?
Wydaje mi się, że to jest wersja powieściowa wzbogacona graficznie, ale przy najbliższej okazji sprawdzę.
UsuńAle tłumaczka inna. "Boże Narodzenie w Bullerbyn" przełożyła Anna Węgleńska (!), a "Dzieci z Bullerbyn" Irena Szuch-Wyszomirska, czyli różnice mogą być znaczne.
UsuńO różnicy w tłumaczeniu nie pomyślałam. To jest coś, co mnie zachęca:) Wzbogacenie graficzne jest niewątpliwe; pomijając brak koloru w "zwykłej" wersji książkowej, to obrazków w wydaniu zakamarkowym jest po prostu znacznie więcej, co niewątpliwie czyni je bardziej przyjaznym dziecku w wieku mojego Młodszego.
Usuń...A w dodatku nie są to kolory psychodeliczne jak w przypadku wielu książek dla dzieci. Nie mam pojęcia, skąd założenie niektórych wydawców, że mali czytelnicy mają skłonności daltonistyczne i trzeba barwy podkręcać na maksa, chlastając wręcz po oczach.
UsuńMyślę, że wytłumaczeniem może być fatalny gust samych wydawców, którzy jako dzieci katowani byli książeczkami z takimi właśnie kolorami i sądzą, że tak trzeba.
UsuńGdzieś (ale zdążyłam zapomnieć gdzie) przeczytałam ostatnio, że podobno ta opowiastka nie została zamieszczona w książce. Myślałam, że jest to książkowy rozdział "jak obchodzimy w Bullerbyn Gwiazdkę", ale być może się myliłam. Tym bardziej trzeba będzie sprawdzić, ale teraz już chyba wybiliśmy się z klimatu, więc poczekamy do następnych świąt.
Książki są idealnym pomysłem na ten okres czasu. Polecam.
OdpowiedzUsuńBardzo ładne ilustracje są w tej książce ;)
OdpowiedzUsuń