Jeśli
zaczyna się znajomość z Kazuo Ishiguro od „Nokturnów”, nabiera się spaczonego spojrzenia
na twórczość tego pisarza. Wątek muzyczny staje się bowiem dominujący.
źródło zdjęcia |
Kim
jest Judy Bridgewater, do licha? – zastanawiałam się w czasie czytania. Wydawało
mi się, że po „Nokturnach” poznałam gust muzyczny Ishiguro, kierujący się w
rejony, które znam akurat całkiem dobrze. Ze znanych mi Bridgewater w muzyce występuje
jednak tylko Dee Dee, zaś Judy? Pierwsze słyszę.
Co
innego z piosenką, którą owa Judy śpiewa w książce, a która jest mi dobrze znana. Wprawdzie moje
pierwsze skojarzenie nie biegnie w stronę anglojęzycznej "Never Let Me Go", wykonywanej chociażby przez Dinah Washington, lecz raczej do
Brela i jego genialnego "Ne me quitte pas", ale sens każdego z tych utworów jest zbliżony.
Niewątpliwie też Ishiguro chodziło o ten pierwszy utwór - oryginalny
tytuł książki brzmi bowiem właśnie "Never let me go", nie zaś "If you go away", jak tłumaczy się tekst piosenki
Brela. Powyższa wiedza nie uczyniła mnie jednak wcale wiele mądrzejszą.
Nie
wiem, czemu tytuł powieści brzmi właśnie tak. I czemu nawiązuje tak wyraźnie
akurat do tego utworu. Podmiot piosenki (czy jednej, czy drugiej, bez
znaczenia) ma uczucia, które nim targają i w tym akurat momencie wyznaczają
cały jego świat. A bohaterowie Ishiguro? Hm.
We
wszystkich czytanych przeze mnie recenzjach tej książki, ich autorzy
zastrzegali się na samym początku, że są one (lub nie są, bo się postarali)
spoilerami. Moim zdaniem to bez znaczenia, bowiem sam Ishiguro odkrywa
karty w zasadzie na samym początku. Już w pierwszym rozdziale dowiadujemy się
bowiem, jakie będą losy bohaterów, których poznamy dopiero za chwilę. Wiemy
więc, że Kathy H., narratorka historii, żyje i jest opiekunką osób, które
przebyły donacje, zaś Tommy i Ruth zostali dawcami, którymi zresztą i ona się
opiekowała. Koniec, wielki finał był już na początku. Dawcy – donacje, przy
odrobinie rozumu po przeczytaniu trzeciej strony wiemy już jak cała opowieść się skończy i o czym będzie.
Ishiguro
stworzył świat alternatywny, osadzony jednak w przeszłości (w Anglii, pod koniec
XX wieku), w której ziściły się najgorsze sny przeciwników manipulacji genetycznych. Aż dziw, że tej lektury nie wypisują oni na swych sztandarach; myślę jednak, że
to wyłącznie skutek niedostatecznego oczytania.
Autor
zmusza nas do postawienia sobie paru pytań, zastanowienia się nad tym, w którą
stronę zmierzamy i czy aby na pewno każdy postęp jest dobry, ale czyni to w sposób,
który nie porywa. Cała historia, opowiedziana bardzo szczegółowo (momentami
nazbyt szczegółowo) jest w zasadzie beznamiętna. Narratorka zdaje nam relację
ze zdarzeń, niewiele mówiąc o swoich uczuciach. Także i pozostali bohaterowie są raczej jałowi. Jedyną osobą, która wyłamuje się z tego schematu jest Tommy, ale i to tylko do czasu. Gdy dodać do tego niemal
całkowitą bezwolność głównych postaci, które choć czasem podejmują próby
poderwania głów, zwieszają je natychmiast z powrotem przy niepowodzeniu, okazuje
się że w zasadzie i książka nie wzbudza zbyt gorących uczuć. Letniość przy
takiej tematyce to zaś wada.
W trakcie czytania powieści nie pamiętałam, że została ona zekranizowana.
Filmu
nie widziałam, ale po obejrzeniu trailera odniosłam wrażenie, że reżyser filmu dodał do niego to, czego mi zabrakło w książce. Nie wiem jednak, czy efekt nie
jest zbyt prosty, oczywisty, amerykański, choć przecież nie mam też pojęcia, co
tak naprawdę chciał osiągnąć sam Ishiguro. Tytułowe „nie opuszczaj mnie” wydaje
mi się bowiem jedynie jego pobożnym życzeniem – chciałby, aby którakolwiek ze
stworzonych przezeń postaci wypowiedziała kiedyś, do kogoś taką prośbę. Na
próżno.
A
co z Judy?
Pojawiła
się w filmie i zaśpiewała piosenkę. Jednak nie swoimi ustami, lecz ustami Jane
Monheit i całkiem inną piosenkę.
Kto
więc chce, niech rozwiązuje tę zagadkę, ustępuję pola. W tym czasie spróbuję
zaś dopaść gdzieś „Okruchy dnia”, aby wreszcie dowiedzieć się, dlaczego
Ishiguro wielkim pisarzem jest.
Kazuo
Ishiguro „Nie opuszczaj mnie”, Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz,
Warszawa 2005.
Niewiele czytałam Ishiguro, głównie jego powieści retro, tym bardziej taka futurystyczna wydała mi się zaskakująca. Ale trudno, żeby pisarz wciąż o tym samym pisał.;)
OdpowiedzUsuńJest letnia czy wręcz chłodna? Bo tak mi się opisy kojarzą.;)
Powieści retro? A cóż, poza "Okruchami dnia", zaliczasz jeszcze do nich?
UsuńTa książka jest umiarkowanie futurystyczna - akcja bowiem toczy się najpierw w typowej angielskiej szkole z internatem, potem na angielskiej wsi, główna bohaterka podczytuje powieści wiktoriańskie. Tylko te donacje...
Nie do końca umiem określić temperaturę tej lektury. Niby porusza gorący temat i problem, ale narratorka opowiada o całości w sposób całkowicie wyzuty z uczuć, a więc chłodny. Momentami temperatura się podnosi, ale zaraz znów spada.
"Kiedy byliśmy sierotami" dla mnie była retro, głównie ze względu na klimat.
UsuńJakie donacje masz na myśli?
O "Kiedy byliśmy sierotami" nie mam pojęcia, bo nie czytałam i nic nie wiem o tej książce. W takim razie tu klimat w zasadzie też jest - paradoksalnie - retro.
UsuńJeśli nie wiesz, jakie donacje mam na myśli, a zamierzasz przeczytać tę książkę, to może lepiej nie będę więcej wyjaśniać. Chyba, że nie zamierzasz, wówczas daj znać, to się rozwinę:)
No, teraz to już mnie zaintrygowałaś.;) Jeśli przeczytam, to dalszej kolejności.
UsuńZnasz może "Niepocieszonego"? Niektórzy twierdzą, że znakomity.
Nie znam, ale guglnęłam i widzę, że znów o muzyku:)
UsuńIshiguro czytałam tylko "Nokturny" i "Nie opuszczaj mnie", i ciągle nie rozumiem dlaczego jest tak opiewany. Zdaje się, że to może być kolejna pozycja - po "Okruchach dnia", po którą mogłabym sięgnąć, żeby się dowiedzieć.
Widocznie Ishiguro ceni sobie muzykę.;)
UsuńNieśmiało zauważę, że "Pejzaż w kolorze sepii" jest w merlinie dostępny za 6,49 zł. Ja chyba zdecyduję się na "Malarza świata ułudy" - wreszcie nie o muzyce.;)
Ishiguro na pewno ceni sobie muzykę; pytanie tylko, czy ja przy lekturze będę mogła skupić się na czymkolwiek innym?
UsuńCena w merlinie intrygująca. Może kartki są wybrakowane, albo czcionka mikroskopijna?
Myślę, że książka jest pełnowartościowym produktem - ostatnio za tę samą cenę kupiłam kilka innych - były bez zarzutu.
UsuńA dla mnie beznamietnosc relacji i bezwolnosc bohaterow to bylo wlasnie to, co rewelacyjnie podkreslalo groze tego, co z nimi robiono. Dla mnie mistrzostwo swiata i ksiazka Ishiguro, ktora zrobila na mnie najwieksze wrazenie.
OdpowiedzUsuńJa wybieram na razie z zaledwie dwóch pozycji autorstwa Ishiguro, które przeczytałam i niewątpliwie "Nie opuszczaj mnie" ma większy potencjał niż "Nokturny", choć żadna z nich na kolana mnie nie powaliła. Groza grozą, kontrast kontrastem, ale ja pozostałam prawie obojętna. Najwyraźniej do Ciebie i do mnie pasują różne kluczyki?:P
UsuńDo mnie pasuje zdecydowanie ten sam kluczyk, co do koleżanki czas-odnaleziony, przy czym nie uważam całej relacji za beznamiętną. Ona tam sporo pisze o swoich uczuciach, o tym, jak się domyśla uczuć innych, z tym, że są to te najprostsze, dziecięce odczucia: złość, zawód, zadowolenie, duma, smutek. Myślę, że z tą beznamiętnością chodziło Wam o to, że w całej narracji nie czuje się w ogóle miłości do Tommy'ego, który jest opisywany raczej jak kumpel. I tu się zgadzam z Czasem-Odnalezionym, że chyba o to własnie chodziło - Ci ludzie nie byli nauczeni miłości, więc ona jej...nie zauważyła. Tak to chyba można ująć. A że są bezwolni? Są - i o to właśnie chodzi, niestety. I mimo, że faktycznie na początku jest mowa o Ruth i Tommym jako dawcach, to i tak czekałam, czy aby Kathy i Tommy po prostu nie uciekną, przeciwstawiając się wszystkiemu. Nie uciekli, bo takie jest przesłanie książki. Że są to ludzie z autentyczną wrażliwością, tyle, że ograniczoną przez warunki, w jakich wzrastali, godni szacunku, ale uwięzieni w "systemie", niepotrafiący się sprzeciwić. JA czytałam z zapartym tchem.
UsuńO rety, to strasznie trudne zadanie, przypomnieć sobie książkę ponad pół roku po lekturze! Z tego jednak co pamiętam, wydaje mi się, że akurat brak miłosnych odczuć przeszkadzał mi najmniej, bardziej chodziło mi o ową bezwolność, niemal na każdym polu. Twoja interpretacja przyczyn takiego stanu rzeczy wydaje się bardzo trafna, jednak nawet i ona nie sprawi, że nagle poczuję się poruszona. Dobrze jednak, że Tobie zaparło dech - na tym polega piękno literatury, że każdy czyta ją na swój sposób:)
UsuńTwoją recenzję "Nie opuszczaj mnie" przeczytam po lekturze powieści, ale korzystając z okazji bardzo zachęcam do "Okruchów dnia".
OdpowiedzUsuńZachęcać mnie nie trzeba, jestem w gotowości. Chwilowo nie mam jednak dostępu do tej książki, bo wyczytałam już wszystko Ishiguro, co jest w mojej bibliotece:(
UsuńPrawie jakbym siebie czytał. To troszkę przerażające jest :P
OdpowiedzUsuńIlość osób, które podejrzewają mnie o siedzenie ich w głowach lawinowo rośnie:P Zanim spalicie mnie na stosie, zróbcie mi chociaż próbę wody, co?
UsuńPS. Daj linka do siebie, bo chętnie przeczytam.
Po tym jak przewidziałaś, że ostrzegę przed spoilerem to ani pławienie, ani gorące żelazo na nic. Witch jak nic, że tak połączę język Szekspira z ojczystym :P TUTAJ :)
UsuńTo chociaż po świętach zróbcie ten stosik, żeby dzieci mniej płakały:)
UsuńDo Ciebie zajrzę wieczorem, jak znajdę trochę czasu, bo teraz mi się pali (ale to jeszcze nie ja płonę, uff)
Specjalnie zostawiłam sobie przeczytanie tej recenzji na później, bo właśnie byłam w trakcie czytania, a potem pisania swojej opinii. No i proszę - podobne wrażenia. Ja powieść określiłam mianem "niemrawa". Taki nośny temat, a mnie nic nie poruszyło.
OdpowiedzUsuń"Niemrawa" to też dobre określenie. Wydaje mi się jednak, że w tzw. "wielkim świecie" przeważały zachwyty nad tą powieścią.
UsuńPodrzuciłam tę książkę mojej mamie, która jednak doszła tylko do połowy i oświadczyła, że dalej nie może, bo za bardzo ją ta lektura przybija. Jak więc widać, u niektórych uczucia są nieco żywsze:)