piątek, 4 stycznia 2013

E. Nesbit "Pięcioro dzieci i coś", czyli poszerzam horyzonty


Nie wiem jak to się stało, ale w dzieciństwie na pewno nie czytałam książek Edith Nesbit.
„Nesbit, Nesbit, kto to taki?” – drapałam się po głowie, niczym twórcy strony internetowej biblioteki szkolnej Zespołu Szkół w Graboszycach, którzy uznali że „E.” przed nazwiskiem musi oznaczać mężczyznę i na liście lektur uzupełniających dla klasy IV umieścili „Pięcioro dzieci i coś”, tyle że autorstwa niejakiego Evansa Nesbita. Szczere gratulacje i pełen szacun, naprawdę!
Ja jednak dziś o Evansie nie wspomnę, wyrażając zamiast tego swój zachwyt nad twórczością Edith, która – cóż za zbieg okoliczności – napisała książkę o identycznym tytule co Evans.


Nie wiedziałabym o niej pewnie do dziś, gdyby nie Lirael i jej listopadowy wpis. Jej entuzjazm, wsparty przez Zacofanego w Lekturze, sprawił że prawie cały grudzień upłynął mi i Starszemu na wieczornej lekturze opowieści o przygodach Piaskoludka i czworga zakłócających jego spokój małych intruzów (nie licząc piątego dziecka, zwanego Barankiem).

W tym roku zdarzyło się nam już czytać parę ramotek, z których najstarszymi były chyba książki o przygodach Baltazara Gąbki (najstarsza z nich została wydana w 1965 roku). Ich wiek w zasadzie nam nie przeszkadzał, choć zdarzały się momenty, w których coś zgrzytało.
Edith Nesbit napisała natomiast książkę, w której nie zgrzyta nic. Owszem, jest dom ze służbą, kucharką i boną do dzieci, dziewczynki noszą kapelusze, a chłopcy pończochy, jednak na czytającym nie robi to żadnego wrażenia. Tak po prostu jest, bo tak ma być, a wszelkie pytania są zbędne. Bez mrugnięcia okiem czytelnik przyjmuje też pojawienie się kluczowej postaci, czyli niespecjalnie uprzejmego i życzliwego stworka Psammetycha (Piaskoludka), który żył już w czasach gdy każdy jadł na śniadanie pterodaktyla, jednak największym przysmakiem było megaterium. No przecież!
I tylko mi oczy robiły się coraz większe ze zdziwienia, w miarę jak uświadamiałam sobie że oto czytam powieść, która pierwszy raz ukazała się drukiem w roku 1901. Starszy miał natomiast tę informację, hm, dokładnie tam, i bez przeszkód oraz jakichkolwiek komplikacji płynnie przełączał się między „Pięciorgiem dzieci…” a kultową pozycją „Co kryje mrok” z serii Lego Ninjago.
W zasadzie zresztą obie te książki mają ze sobą coś wspólnego (myślę, że Nesbit – Edith, nie Evans – nie przewraca się teraz w grobie, wyrażając w ten sposób swe oburzenie z powodu zestawienia jej książki z dziełem o tak nikłej literackiej wartości; zrobiła na mnie wrażenie równej babki, która nie bierze takich rzeczy do siebie). I jedną, i drugą książkę można bowiem zaliczyć do tzw. literatury fantastycznej. Nesbit wymieniana jest wszak jako prekursorka tego gatunku, razem z J.B.Barrie, twórcą „Piotrusia Pana” i F.H.Burnett, znanej najbardziej z „Tajemniczego ogrodu”. Zaiste, ignorancja ma była wielka, zwłaszcza że do niedawna uważałam, że mam całkiem niezłe pojęcie o fantastyce!

Nesbit ujęła mnie przede wszystkim swoim stylem prowadzenia opowieści – lekkim, dowcipnym, ale nie schlebiającym w prosty sposób dziecięcym gustom. Silnie skojarzyła mi się przez to z Astrid Lindgren, która do tej pory była dla mnie największą wyznawczynią wiary w mądrość dzieci.
Bohaterowie książki otrzymują szansę na to, że zostaną spełnione wszelkie ich życzenia, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Jest więc śmiesznie, strasznie, niekiedy dramatycznie, czasem zaś dziwnie. Nigdy nie jest jednak grożącopalczaście i moralizatorsko. Kto chce, sam może wyciągnąć wnioski z lektury; kto nie chce, niech się po prostu dobrze bawi.
Czytaliśmy wydanie w znakomitym tłumaczeniu Ireny Tuwim, opatrzone jednak znacznie mniej znakomitymi ilustracjami Marty Blachury. Niby nic nie można im zarzucić, ale to nie moja estetyka (Starszego też nie). Dlatego ucieszyła mnie informacja, że już w tym miesiącu powinno ukazać się nowe wydanie tej książki, firmowane przez „Znak”, w tym samym tłumaczeniu, jednak z ilustracjami Marii Orłowskiej-Gabryś. Nie wykluczam, że to tylko sentyment do czasów mojego dzieciństwa, ale wydaje mi się, że to będzie to.

Jedyne, czego nie rozumiem, to faktu że książka została zaliczona do lektur dla klas czwartych szkoły podstawowej. Pewnym wytłumaczeniem wydaje się jej objętość, sugerująca, że młodsze dzieci mogłyby nie poradzić sobie z samodzielną lekturą. Nie zmienia to jednak tego, że moim zdaniem idealną grupą wiekową są dzieci młodsze, 7-8 latki. Tylko, czy da się ich masowo zarazić sympatią do Piaskoludka? Niestety wątpię, bowiem do tego potrzeba byłoby pospolitego ruszenia zarażających, a coś ostatnio nie słyszałam o zaciągu.
My jednak na pewno sięgniemy po kolejne części – „Feniks i dywan” oraz „Historię amuletu”. Nie mam jednak pojęcia kiedy, gdyż święty Mikołaj odpowiedzialny za książkową część dziecięcych prezentów w tym roku zupełnie oszalał, zapewniając nam przez to czytelniczą rozrywkę na dobrych kilka tygodni.



Edith Nesbit „Pięcioro dzieci i coś”, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2010; przełożyła Irena Tuwim.

27 komentarzy:

  1. No wyłącznie ilustracje Orłowskiej-Gabryś, całe wieki tak wydawała Nesbit Nasza Księgarnia! Tych starszych wydań nie mamy, ale we wznowienie chyba zainwestuję:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo najfajniejsze jest to, co już znamy, nieprawdaż?:P Ja zaczynam się łapać na tym coraz częściej. Starość, panie, starość:(

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. "Gucio" jest elementem planu pt. "pomalutku, pomalutku i skompletujemy Butenkę". Mamy już "Androny", "Gucia i Cezara", "Krulewnę Śnieżkę", teraz "Gucia"; w następnym rzucie będzie "Poczet królów polskich", więc nie będziesz musiał zazdraszczać:)

      Usuń
    2. ja nie wiem,, czy jest czego zazdrościć ;) To jednak ramotka jest, u nas zainteresowanie skończyło się po jakichś trzech stronach ...

      Usuń
    3. Obadamy, doniesiemy:) Jak widać, jesteśmy ramotkoodporni, a jeśli ta ramotka okaże się zbyt zramolała, to chociaż pooglądamy obrazki:P

      Usuń
  3. Działanie pań bibliotekarek z Zespołu Szkół w Graboszycach przypomina mi wspominane już pozostawianie tylko inicjału imienia autora, żeby nie zdradzać, że jest kobietą. Panie poszły jeszcze dalej, nadając autorce gustowne imię Evans. Ciekawe, jak panie rozszyfrowały J.K.Rowling. :)
    Nawet nie wiesz, jak uszczęśliwiła mnie wiadomość o tym, że polubiliście "Pięcioro dzieci i coś"! Miałam przeczucie, że zaprzyjaźnicie się z Piaskoludkiem. :)
    Miły zbieg okoliczności: bodajże przedwczoraj nabyłam za bezcen kilka książek Nesbit na Allegro! :)
    Wspaniałych chwil ze świątecznym zestawem lektur! Jest imponujący.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. J.K.Rowling mogłaby okazać się nie lada wyzwaniem. Poczekajmy aż dopiszą książki o przygodach H.Pottera(:P) do listy lektur szkolnych, może się przekonamy?
      Od dziś - jeśli pozwolisz - zaczniemy Cię oficjalnie traktować jako naszą książkową sierotkę losującą, która zawsze szczęśliwą ręką wskaże nam kolejną lekturę w chwilach zawahania:) Sądzę, że po przeczytaniu piaskoludkowej trylogii zaznajomimy się też z przygodami młodych Bastablów, a i później zostanie nam jeszcze parę ciekawych pozycji:) Ciekawe, czy Znak planuje wznowić więcej książek Nesbit?
      Świąteczny stos książkowy był pracowicie zbierany przez kilka ostatnich miesięcy; cieszę się, że robi wrażenie!

      Usuń
    2. Bardzo Wam dziękuję i mam nadzieję, że nigdy nie zostaniecie przeze mnie wpuszczeni w literackie (złote) maliny, bo np. będą w różnice w gustach. :) Postaram się Was nie rozczarować.
      Przypuszczam, że Znak planuje reaktywację całej serii Nesbit. Może na razie chcą zobaczyć, jakie wrażenie zrobi część pierwsza, bo w zapowiedziach nie widziałam jeszcze tomu drugiego.
      Jak podoba Wam się "Pinokio"? U nas też był pod choinką. :) Niestety, był zafoliowany, a nie chcieliśmy odbierać bratanicy przyjemności rozpakowywania, więc nawet nie przejrzałam. :(

      Usuń
    3. Myślę, że rozczarowanie nam nie grozi, chyba że nagle postanowisz zliftingować swój literacki gust:)
      O "Pinokiu" na razie zbyt wiele powiedzieć nie możemy, bo wprawdzie został rozfoliowany, jednak czeka na lepsze czasy (na razie na topie Ture Sventon, jako że jest okołobożonarodzeniowy). Ilustracje robią jednak wrażenie, bez dwóch zdań!

      Usuń
    4. Mam nadzieję, że obejdzie się bez liftingów. :)
      Jestem bardzo ciekawa, jak starszemu spodoba się "Pinokio". Czytałam mniej więcej w jego wieku i z jednej strony byłam zachwycona, a z drugiej lekko przerażona. Przypuszczam, że ilustracje Was zachwycą. Bratowa oglądała w księgarni "Dom" J. Patricka Lewisa, też z ilustracjami Roberto Innocentiego, i według niej treść bez rewelacji. Przy najbliższej okazji sprawdzę, o ile "Dom" nie będzie przebiegle zafoliowany. :)

      Usuń
    5. Ilustracje już nas zachwyciły, ale perspektywą lektury Starszy nie jest zachwycony, bo ma dobrze w pamięci jakąś straszliwie okrojoną wersję, którą katowała ich pani w przedszkolu. Muszę więc rozegrać to sprytnie i dyplomatycznie:)
      "Dom" widziałam, ale przezornie go nie oglądałam. Jeden Innocenti jak na razie wystarczy!

      Usuń
  4. Ja też nie czytałam Nesbit za młodu ;)
    Ale już przebieram nóżkami w oczekiwaniu na to wznowienie - bardzo mi się podoba zresztą ta linia wydawnictwa Znak, ciekawe, jak ją dalej rozwiną...
    A czekam, bo nie wiem, czy kojarzysz mój konkurs urodzinowy (urodziny bloga), gdzie prosiłam o podanie lektur dla młodego czytelnika i właśnie ta książka się tam kilka razy przewinęła, również u zwyciężczyni.

    Ciekawa jestem, jak się nam spodoba. Zajrzałam do 'środka' (jest taka opcja na stronie wydawnictwa) i już wiem, że mój młody czytelnik będzie to czytał sam - litery są wystarczająco duże ;)

    Piękny macie stos świąteczny - "Bolek i Lolek" i do nas przywędrował, ale to jeszcze przed świętami, na razie nawet nie dotknięty ;) U nas pod choinką była za to ciekawie wydana "Alicja w krainie czarów" - takie wielkie gabarytowo tomisko, które zawiera na każdej stronie różne niespodzianki - ukryte otwierane drzwiczki, kluczyki, można sobie zwiększyć-zmniejszyć Alicję, można sobie "zniknąć" kota z Cheshire tak, żeby został tylko jego uśmiech, można, no można się nieźle bawić w czasie czytania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli znalazła się kolejna rzecz, która nas łączy:)Może naszemu rocznikowi założono jakieś niewidzialne embargo na Nesbit?

      Twój konkurs urodzinowy pamiętam, choć przyznam szczerze że nie prześledziłam wszystkich propozycji (część była zresztą zdaje się przesyłana mailem). Pamiętam natomiast, że zaskoczył mnie ktoś, kto napisał że poleca książki o latającym detektywie Ture Sventonie, które czytał w dzieciństwie. Dla mnie jest to kolejne odkrycie dopiero z ostatniego okresu, z którym na pewno nie zetknęłam się wcześniej.

      "Bolek i Lolek" jest najstarszym "półkownikiem" (czy raczej "szafownikiem") w całym zestawie; przeleżakował ponad pół roku i kiedy teraz ponownie do niego zajrzałam, pomyślałam że spróbuję zaatakować nim i Młodszego. Powinien dać radę!
      Zaintrygowałaś mnie tym wydaniem Alicji. Możesz dać jakiś namiar? Chętnie zajrzę - w końcu czas zacząć robić mikołajowe zakupy na następne Święta!:))

      Usuń
  5. Będę czytać detektywa Sventona. "Pinokia" panicznie się bałam w młodości. Kot i lis spędzał mi sen z powiek, zastanawiałam się czemu taki wredny był Pinokio i taki durny Gepetto. Była to książka z ilustracjami Szancera i przyznam, że właściwie to Szancer zdrowo mnie nastraszył. Jak ja nienawidzę tej książki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Detektyw Sventon to mój idol! Niestety, w ostatniej części jak na razie (a jesteśmy w 2/3) ani razu nie pojawiły się psysie; nie doszło też do konieczności użycia piftoletu, co niezmiernie mnie martwi.
      "Pinokio" jest kolejną lekturą, która ominęła mnie w młodości. Tzn. czytałam jakieś skróty, ale nigdy całości. Ilustracje Szancera jako straszak to jednak coś trudnego dla mnie do wyobrażenia - jego ilustracje do "Baśni" Grimmów i "Brzechwy dzieciom" mogłam oglądać w kółko i nigdy mi się nie nudziły.

      Usuń
    2. Może i moim idolem zostanie Sventon, wczoraj jednak roniłam łzy nad Balticiem, o tym co to pływał na krze. To naprawdę wyciskacz łez. Ciekawe jak reagują na to dzieci. A może to tylko ja jestem płaczka?

      Usuń
    3. Może skrócę okres karencji dla pani Gawryluk i przy następnej wizycie w bibliotece wezmę Balticia, to opowiem jak było. Obawiam się jednak, że mi też łzy mogą przysłaniać litery, bowiem od czasu "Króla Lwa" nic mnie nie rozrzewnia mnie bardziej jak historyjki o zwierzątkach:)

      Usuń
    4. A ciekawam mocno Twoich wrażeń :-)

      Usuń
    5. To się nazywa porządna motywacja do lektury:)

      Usuń
    6. Zaiste, chciał nie chciał :-))

      Usuń
  6. Przyznaję, że mnie również nie dane było czytać w młodości książek E.Nesbit ale już niebawem nadrobię zaległości. Czekam na wznowienie w ZNAKU. Świetny blog, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest mi raźniej, skoro jest nas więcej:)
      Dziękuję za miłe słowa - staram się, jak mogę!

      Usuń
  7. W dzieciństwie KOCHAŁAM Edith Nesbit. Z okazji I Komunii Św. dostałam od sąsiadki w prezencie bombonierkę i książkę (w ogóle był to ładny zwyczaj, że sąsiedzi w kamienicy obdarowywali dzieci z tej okazji, od innych sąsiadów też dostałam prezenty, nie wiem, jak to jest dzisiaj) i to był jeden z tomów Nesbit. Miałam wtedy 9 lat, bo poszłam do przyjęcia rok wczesniej. I zakochałam się w tym świecie, zdobywałam później w bibliotekach dla dzieci inne tomy. Wspaniała historia, wspaniała rodzina, w ogóle - to był taki świat, w którym chciałam być. Pamiętam, że równolegle czytałam także cykl o Mary Poppins i jakoś mi się czasem te obie historie mieszały. Ale polecam wszystkim dzieciom gorąco. Mam nadzieję, że to jeszcze nie jest ramota!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwyczaj obdarowywania przez sąsiadów fantastyczny; najbardziej chyba podoba mi się to, że stosownym było dać przy tej okazji książkę:) Zwłaszcza taką! My też na pewno sięgniemy po kolejne tomy, bo "ramota" jest ostatnim rzeczownikiem, po który sięgnęłabym chcąc opisać prozę Nesbit.
      Z cyklu o Mary Poppins przeczytałam chyba ze dwie książki. Pamiętam, że mi się podobał, ale szczególnych zachwytów nie było. Kto wie, może teraz z ciekawości sięgnę?

      Usuń
  8. Warto pamiętać, że w Polsce wydano więcej książek tej autorki, z czego 3 z cyklu, który rozpoczyna "Pięcioro dzieci i Coś". Pisząc z pamięci, są to (oprócz wspomnianej): Feniks i dywan, Historia amuletu, Zaczarowane Miasto, Czarodziejski Zamek, Ród Ardenów, Dawno temu, gdy byłam mała (to książka wspomnieniowa) oraz niedawno Kolejowe dzieci (Railway children) we współczesnym tłumaczeniu i pod zbarbaryzowanym tytułem "Przygoda przyjeżdża pociągiem" czy jakoś podobnie.
    Julian

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A owszem, warto i dziękuję za tę uwagę:) "Feniks i dywan" zresztą właśnie się ukazał ponownie, wydany przez Znak, więc pewnie w planach wydawnictwa jest i przypomnienie trzeciej części - wszystkie na szczęście w dobrym tłumaczeniu, z pięknymi ilustracjami i bez innych oznak barbarzyńskiego podejścia:)

      Usuń