poniedziałek, 18 lutego 2013

K. Blixen "Zimowe opowieści", czyli Karen, opowiedz mi bajkę


Książki dobrze jest czytać w pasującym do nich otoczeniu. Podobno.
Ok, może niekoniecznie trzeba błąkać się po ciemnych zaułkach z latarką i kryminałem pod pachą, ale jeśli dzieło np. ma w tytule porę roku, wydawałoby się wskazanym odpowiednio dobrać moment lektury.
Teoretyzuję teraz, bowiem taka staranność czytelnicza nie przydarzyła mi się dotąd zbyt wiele razy. Z zamierzchłych czasów pamiętam lekturę „Wieści” Whartona w okolicach Bożego Narodzenia (każdy kiedyś czytał Whartona…) i … nic więcej nie przychodzi mi do głowy (choć coś na pewno było). W każdym razie, „Księga jesiennych demonów” Grzędowicza czeka grzecznie na półce już trzeci rok, bowiem wszystkie minione jesienie były jakoś za krótkie.

Mając powyższe na uwadze, lekturę „Zimowych opowieści” Karen Blixen zaplanowałam bardzo starannie. Jodły miały szumieć na ośnieżonych gór szczytach, a ja, otulona ciepłym pledem, popijając wino grzane z korzeniami, miałam zagłębiać się w okładkowo kuszący zimowy pejzaż. Nie, nie wiem co w tym czasie miały robić moje dzieci, plan nie był bowiem w stu procentach dopracowany; liczyłam że ten problem jakoś się rozwiąże.
Faktycznie, rozwiązał się. Szumiała, owszem, rtęć w termometrach wetkniętych dzieciom pod pachy, a zimowy pejzaż okazał się osiągalny wyłącznie przy pomocy bloku A3 i białej kredki. Jakości lektury i jej odbiorowi to jednak nie zaszkodziło, nic a nic.

Nie znam prozy Karen Blixen. Nie czytałam nawet „Pożegnania z Afryką”. Nie miałam więc żadnych oczekiwań i wyobrażeń, choć tkwiące w pamięci filmowe afrykańskie pejzaże nie za bardzo komponowały mi się z zimą. I słusznie, gdyż to bajka o zupełnie czym innym.
Zbiór, wydany po raz pierwszy w wojennym roku 1942, składa się z jedenastu opowieści. „Opowieść” to najlepsze słowo; w żadnym wypadku nie są to bowiem „opowiadania”. Autorka (która w tym czasie udawała, że jest autorem, publikując pod pseudonimem Isak Denisen) oplata swoimi historiami niczym jedwabnymi nićmi, przenosząc czytelnika w świat niby realny, a jednak jakby odrobinę magiczny. W niektórych historiach elementy magii pojawiają się wprost i jednoznacznie (jak w otwierającej zbiór „Opowieści chłopca okrętowego”); w innych opowieściach pozornie jej nie ma, jednak gdy się kończą, zostawia ona swój ślad w postaci lekkiego oszołomienia i szeregu pytań („Heloiza”, „Historia perły”). Część dzieje się w Europie, pod koniec XIX wieku, jednak zdarzają się i takie, które osadzone są gdzieś w odległej, może średniowiecznej przeszłości (przejmujące „Pole żalu”). Bohaterami większości są dzieci i młodzi ludzie (jeśli chodzi o dzieci, dla mnie mistrzostwem jest „Mały marzyciel”), ale w każdym (chyba tylko poza ostatnią „Budującą opowieścią”) bardzo istotną rolę odgrywają kobiety. Młode i stare, biedne i bogate, zawsze jednak, mimo pozornej nieraz słabości i kruchości, silne. Co w tym najlepsze, uświadomiłam to sobie dopiero teraz, usiłując usystematyzować wrażenia z lektury; w czasie czytania tych historii wydawało mi się bowiem, że pierwszoplanowymi bohaterami niemal każdej są mężczyźni.

źródło zdjęcia

Czytając wcześniej to i owo o Karen Blixen, wszędzie napotykałam wzmianki o tym, iż była nazywana „Szeherezadą Północy” (to Hannah Arendt jako pierwsza miała ją tak nazwać). Nie lubię takich etykiet, jednak po lekturze muszę przyznać, że ta jest niezwykle trafna.

A dlaczego Szeherezada uważa swoje opowieści za „zimowe”? Na pewno nie dlatego, że ich akcja toczy się zimą (bo zazwyczaj się nie toczy). Może jednak dlatego, że podczas długich i ciemnych zimowych wieczorów wybrzmiewają one najdobitniej?


Karen Blixen „Zimowe opowieści”; przełożył Franciszek Jaszuński. Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 1996. 

15 komentarzy:

  1. Lubię czytać książki w zgodzie z panującą w nich aurą, ale na Blixen już się chyba nie załapię tej zimy.;( Tak czy owak, są na mojej liście lektur zimowych od kilku lat.

    Widzę, że czytasz "Dług" Atwood. Jeśli masz dostęp do kanału Planete, to dzisiaj o 21.45 można obejrzeć: http://www.planeteplus.pl/dokument-dlug-wedlug-margaret-atwood_40447

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie Blixen czekała na właściwą zimę już od chyba pięciu lat:)Teraz trochę żałuję, że tak długo, bo jestem zafascynowana i chyba sięgnę po "Siedem niesamowitych opowieści".
      Co do Planete: hm, chyba mam, a może nie mam? Nie wiem, gdyż używam pilota tylko celem włączenia dzieciom kanału Mini Mini względnie Polsat Jim Jam. Zadzwonię do męża, to mi powie:) Tak czy siak, dzięki za informację, sprawdzę i (jeśli mam) postaram się obejrzeć, bo książka jak na razie bardzo mi się podoba!

      Usuń
    2. Jeśli masz MiniMini, to i Planete się znajdzie.;)
      U mnie opowiadania Blixen czekają od 3 lat, może zmieszczę się w planie pięcioletnim.:)

      Usuń
    3. Mąż doniósł, że mamy:) Jeśli wyrobię się z wieczorną częścią pracy, postaram się obejrzeć.
      Jeśli już teraz Blixen czeka trzy lata, to faktycznie, teraz powinno pójść jakby z bicza strzelił:)

      Usuń
  2. Na podstawie okładki można by wnioskować, że akcja toczy się wyłącznie zimową porą, w ekstremalnych warunkach atmosferycznych. :)
    Tego zbioru nie znam, czytałam "Siedem niesamowitych opowieści", ale Twoje skojarzenie z jedwabnymi nitkami uważam za bardzo trafne. Blixen opowiada w magiczny wprost sposób nie tylko w książkach, co zostało pięknie uchwycone w filmie "Pożegnanie z Afryką", a konkretnie mam na myśli scenę, kiedy Karen przy kominku bawi opowieścią swoich dwóch gości. Trudno się dziwić, że jeden z nich właśnie wtedy w niej się zakochał. :) Gawędziarskie talenty Blixen objawia również w listach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, okładka jest chyba z gatunku "po najmniejszej linii oporu". Zimowej scenerii w tych opowiadaniach zaś zbyt wiele nie było (by nie powiedzieć, że prawie wcale).
      Czym innym jest umieć pięknie pisać, a czym innym pięknie i ciekawie opowiadać. Najwyraźniej Blixen udało się połączyć obie te umiejętności - mam wrażenie, że spore w tym zasługi afrykańskiego epizodu w jej życiorysie.

      Usuń
    2. Mam nadzieję, że dowiem się czegoś więcej na ten temat z jej biografii, bo mam w planach. Afrykańska kultura opiera się na ustnych opowieściach, więc na pewno ten epizod pozwolił jej rozwinąć gawędziarski potencjał. :) Była wyjątkową osobą i dzięki, że o niej przypomniałaś.

      Usuń
    3. Przy okazji pisania tego posta przemknęłam przez parę miejsc w sieci, gdzie pisze się o Blixen - nawet przy tak pobieżnym przyjrzeniu wyłania się obraz niesamowitej osoby, choć nie jestem pewna czy szczęśliwej. A przypominacie przede wszystkim wy - w "Płaszczu", nie tylko zresztą o Blixen:)

      Usuń
    4. Ze szczęściem - że tak powiem - zewnętrznym nie było u niej najlepiej, ale pogody ducha i dystansu można jej tylko pozazdrościć.

      Usuń
    5. I znów myślę, że nie do przecenienia jest tu wpływ Afryki, zwłaszcza że w latach, w których Blixen w niej przebywała, była zupełnie innym miejscem niż jest teraz.

      Usuń
    6. Kiedyś oglądałam o niej film dokumentalny, dotyczył głównie okresu "poafrykańskiego". Byłam zdumiona, bo wygląda na to, że Blixen była osobą zaborczą i zazdrosną, ogólnie mało sympatyczną. Ale może to kwestia wieku.

      Usuń
    7. Okazuje się, że biografie są dwie, różnych autorów, więc będziemy mieć pełniejszy wgląd w sytuację i charakterologiczne meandry. :)
      A może wiek i tęsknota za Afryką?

      Usuń
    8. Pobieżna tylko orientacja w jej biografii pozwala mi wyłącznie na stwierdzenie, że na pewno była silną osobowością - takie zaś bywają postrzegane w diametralnie różny sposób, od zachwytów po nienawiść. Nawet jednak jeśli było tak, jak napisała Ania, to pisząc "Zimowe opowieści" Blixen znakomicie się zakamuflowała i nie ujawniła żadnej z przypisywanych jej brzydkich cech:)

      Usuń
  3. Czytałam jedynie Pożegnanie z Afryką i byłam zachwycona lekturą. Film mi się bardzo podobał, jednak po przeczytaniu książki stwierdziłam, że nie dorasta do pięt pierwowzoru. Ale Afryki (pardon Ameryki) tu nie odkryłam. To raczej norma, iż ekranizacja rzadko dościga literaturę, a prześciga jeszcze rzadziej. Podczas ostatniej wizyty w bibliotece rzuciła mi się w oczy któraś z książek Blixten i sama nie wiem, czemu nie skorzystałam z okazji. Może kolejnym razem, jeśli uda mi się dotrzeć do biblioteki w najbliższym czasie, a potem zabrać za czytanie. Nadeszły ciężkie dla mnie czasy- wpadłam do maszynki do mięsa i właśnie przemielona wypełzam dziurkami sitka.:( Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka "Pożegnanie z Afryką" od ładnych paru lat (chyba już więcej niż od pięciu) tkwi w moim stosie, więc to ,literackie odkrycie dopiero przede mną. Film jednak, tak samo jak Tobie, podobał mi się bardzo, bardzo!
      Co zaś do maszynki do mięsa: to chyba taki czas:( Ja też wróciłam do systemu życia w trybie 20 na 4, gdzie druga z cyfr oznacza liczbę godzin snu na dobę. Makabra i masakra, a te dziurki w sitku coraz mniejsze! Ostatnią książkę (200 stron) męczę już od tygodnia, więc doskonale Cię rozumiem. Jeśli jednak znajdziesz chwilkę na Blixen, sięgnij bo warto - naprawdę przenosi w inny, magiczny świat, choć niekoniecznie bardziej kolorowy niż ten nasz.

      Usuń