Książki dobrze jest czytać
w pasującym do nich otoczeniu. Podobno.
Ok,
może niekoniecznie trzeba błąkać się po ciemnych zaułkach z latarką i
kryminałem pod pachą, ale jeśli dzieło np. ma w tytule porę roku, wydawałoby
się wskazanym odpowiednio dobrać moment lektury.
Teoretyzuję
teraz, bowiem taka staranność czytelnicza nie przydarzyła mi się dotąd zbyt
wiele razy. Z zamierzchłych czasów pamiętam lekturę „Wieści” Whartona w
okolicach Bożego Narodzenia (każdy kiedyś czytał Whartona…) i … nic więcej nie
przychodzi mi do głowy (choć coś na pewno było). W każdym razie, „Księga
jesiennych demonów” Grzędowicza czeka grzecznie na półce już trzeci rok, bowiem
wszystkie minione jesienie były jakoś za krótkie.
Mając
powyższe na uwadze, lekturę „Zimowych opowieści” Karen Blixen zaplanowałam
bardzo starannie. Jodły miały szumieć na ośnieżonych gór szczytach, a ja,
otulona ciepłym pledem, popijając wino grzane z korzeniami, miałam zagłębiać
się w okładkowo kuszący zimowy pejzaż. Nie, nie wiem co w tym czasie miały
robić moje dzieci, plan nie był bowiem w stu procentach dopracowany; liczyłam
że ten problem jakoś się rozwiąże.
Faktycznie,
rozwiązał się. Szumiała, owszem, rtęć w termometrach wetkniętych dzieciom pod
pachy, a zimowy pejzaż okazał się osiągalny wyłącznie przy pomocy bloku A3 i
białej kredki. Jakości lektury i jej odbiorowi to jednak nie zaszkodziło, nic a
nic.
Nie
znam prozy Karen Blixen. Nie czytałam nawet „Pożegnania z Afryką”. Nie miałam
więc żadnych oczekiwań i wyobrażeń, choć tkwiące w pamięci filmowe afrykańskie
pejzaże nie za bardzo komponowały mi się z zimą. I słusznie, gdyż to bajka o zupełnie czym innym.
Zbiór,
wydany po raz pierwszy w wojennym roku 1942, składa się z jedenastu opowieści.
„Opowieść” to najlepsze słowo; w żadnym wypadku nie są to bowiem „opowiadania”.
Autorka (która w tym czasie udawała, że jest autorem, publikując pod
pseudonimem Isak Denisen) oplata swoimi historiami niczym jedwabnymi
nićmi, przenosząc czytelnika w świat niby realny, a jednak jakby odrobinę
magiczny. W niektórych historiach elementy magii pojawiają się wprost i
jednoznacznie (jak w otwierającej zbiór „Opowieści chłopca okrętowego”); w
innych opowieściach pozornie jej nie ma, jednak gdy się kończą, zostawia ona swój ślad w
postaci lekkiego oszołomienia i szeregu pytań („Heloiza”, „Historia perły”).
Część dzieje się w Europie, pod koniec XIX wieku, jednak zdarzają się i takie,
które osadzone są gdzieś w odległej, może średniowiecznej przeszłości (przejmujące
„Pole żalu”). Bohaterami większości są dzieci i młodzi ludzie (jeśli chodzi o
dzieci, dla mnie mistrzostwem jest „Mały marzyciel”), ale w każdym (chyba tylko
poza ostatnią „Budującą opowieścią”) bardzo istotną rolę odgrywają kobiety.
Młode i stare, biedne i bogate, zawsze jednak, mimo pozornej nieraz słabości i
kruchości, silne. Co w tym najlepsze, uświadomiłam to sobie dopiero
teraz, usiłując usystematyzować wrażenia z lektury; w czasie czytania tych
historii wydawało mi się bowiem, że pierwszoplanowymi bohaterami niemal każdej
są mężczyźni.
źródło zdjęcia |
Czytając
wcześniej to i owo o Karen Blixen, wszędzie napotykałam wzmianki o tym, iż była
nazywana „Szeherezadą Północy” (to Hannah Arendt jako pierwsza miała ją tak nazwać). Nie lubię takich etykiet, jednak po lekturze muszę
przyznać, że ta jest niezwykle trafna.
A
dlaczego Szeherezada uważa swoje opowieści za „zimowe”? Na pewno nie dlatego,
że ich akcja toczy się zimą (bo zazwyczaj się nie toczy). Może jednak dlatego,
że podczas długich i ciemnych zimowych wieczorów wybrzmiewają one najdobitniej?
Karen
Blixen „Zimowe opowieści”; przełożył Franciszek Jaszuński. Dom Wydawniczy
Rebis, Poznań 1996.
Lubię czytać książki w zgodzie z panującą w nich aurą, ale na Blixen już się chyba nie załapię tej zimy.;( Tak czy owak, są na mojej liście lektur zimowych od kilku lat.
OdpowiedzUsuńWidzę, że czytasz "Dług" Atwood. Jeśli masz dostęp do kanału Planete, to dzisiaj o 21.45 można obejrzeć: http://www.planeteplus.pl/dokument-dlug-wedlug-margaret-atwood_40447
U mnie Blixen czekała na właściwą zimę już od chyba pięciu lat:)Teraz trochę żałuję, że tak długo, bo jestem zafascynowana i chyba sięgnę po "Siedem niesamowitych opowieści".
UsuńCo do Planete: hm, chyba mam, a może nie mam? Nie wiem, gdyż używam pilota tylko celem włączenia dzieciom kanału Mini Mini względnie Polsat Jim Jam. Zadzwonię do męża, to mi powie:) Tak czy siak, dzięki za informację, sprawdzę i (jeśli mam) postaram się obejrzeć, bo książka jak na razie bardzo mi się podoba!
Jeśli masz MiniMini, to i Planete się znajdzie.;)
UsuńU mnie opowiadania Blixen czekają od 3 lat, może zmieszczę się w planie pięcioletnim.:)
Mąż doniósł, że mamy:) Jeśli wyrobię się z wieczorną częścią pracy, postaram się obejrzeć.
UsuńJeśli już teraz Blixen czeka trzy lata, to faktycznie, teraz powinno pójść jakby z bicza strzelił:)
Na podstawie okładki można by wnioskować, że akcja toczy się wyłącznie zimową porą, w ekstremalnych warunkach atmosferycznych. :)
OdpowiedzUsuńTego zbioru nie znam, czytałam "Siedem niesamowitych opowieści", ale Twoje skojarzenie z jedwabnymi nitkami uważam za bardzo trafne. Blixen opowiada w magiczny wprost sposób nie tylko w książkach, co zostało pięknie uchwycone w filmie "Pożegnanie z Afryką", a konkretnie mam na myśli scenę, kiedy Karen przy kominku bawi opowieścią swoich dwóch gości. Trudno się dziwić, że jeden z nich właśnie wtedy w niej się zakochał. :) Gawędziarskie talenty Blixen objawia również w listach.
Tak, okładka jest chyba z gatunku "po najmniejszej linii oporu". Zimowej scenerii w tych opowiadaniach zaś zbyt wiele nie było (by nie powiedzieć, że prawie wcale).
UsuńCzym innym jest umieć pięknie pisać, a czym innym pięknie i ciekawie opowiadać. Najwyraźniej Blixen udało się połączyć obie te umiejętności - mam wrażenie, że spore w tym zasługi afrykańskiego epizodu w jej życiorysie.
Mam nadzieję, że dowiem się czegoś więcej na ten temat z jej biografii, bo mam w planach. Afrykańska kultura opiera się na ustnych opowieściach, więc na pewno ten epizod pozwolił jej rozwinąć gawędziarski potencjał. :) Była wyjątkową osobą i dzięki, że o niej przypomniałaś.
UsuńPrzy okazji pisania tego posta przemknęłam przez parę miejsc w sieci, gdzie pisze się o Blixen - nawet przy tak pobieżnym przyjrzeniu wyłania się obraz niesamowitej osoby, choć nie jestem pewna czy szczęśliwej. A przypominacie przede wszystkim wy - w "Płaszczu", nie tylko zresztą o Blixen:)
UsuńZe szczęściem - że tak powiem - zewnętrznym nie było u niej najlepiej, ale pogody ducha i dystansu można jej tylko pozazdrościć.
UsuńI znów myślę, że nie do przecenienia jest tu wpływ Afryki, zwłaszcza że w latach, w których Blixen w niej przebywała, była zupełnie innym miejscem niż jest teraz.
UsuńKiedyś oglądałam o niej film dokumentalny, dotyczył głównie okresu "poafrykańskiego". Byłam zdumiona, bo wygląda na to, że Blixen była osobą zaborczą i zazdrosną, ogólnie mało sympatyczną. Ale może to kwestia wieku.
UsuńOkazuje się, że biografie są dwie, różnych autorów, więc będziemy mieć pełniejszy wgląd w sytuację i charakterologiczne meandry. :)
UsuńA może wiek i tęsknota za Afryką?
Pobieżna tylko orientacja w jej biografii pozwala mi wyłącznie na stwierdzenie, że na pewno była silną osobowością - takie zaś bywają postrzegane w diametralnie różny sposób, od zachwytów po nienawiść. Nawet jednak jeśli było tak, jak napisała Ania, to pisząc "Zimowe opowieści" Blixen znakomicie się zakamuflowała i nie ujawniła żadnej z przypisywanych jej brzydkich cech:)
UsuńCzytałam jedynie Pożegnanie z Afryką i byłam zachwycona lekturą. Film mi się bardzo podobał, jednak po przeczytaniu książki stwierdziłam, że nie dorasta do pięt pierwowzoru. Ale Afryki (pardon Ameryki) tu nie odkryłam. To raczej norma, iż ekranizacja rzadko dościga literaturę, a prześciga jeszcze rzadziej. Podczas ostatniej wizyty w bibliotece rzuciła mi się w oczy któraś z książek Blixten i sama nie wiem, czemu nie skorzystałam z okazji. Może kolejnym razem, jeśli uda mi się dotrzeć do biblioteki w najbliższym czasie, a potem zabrać za czytanie. Nadeszły ciężkie dla mnie czasy- wpadłam do maszynki do mięsa i właśnie przemielona wypełzam dziurkami sitka.:( Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKsiążka "Pożegnanie z Afryką" od ładnych paru lat (chyba już więcej niż od pięciu) tkwi w moim stosie, więc to ,literackie odkrycie dopiero przede mną. Film jednak, tak samo jak Tobie, podobał mi się bardzo, bardzo!
UsuńCo zaś do maszynki do mięsa: to chyba taki czas:( Ja też wróciłam do systemu życia w trybie 20 na 4, gdzie druga z cyfr oznacza liczbę godzin snu na dobę. Makabra i masakra, a te dziurki w sitku coraz mniejsze! Ostatnią książkę (200 stron) męczę już od tygodnia, więc doskonale Cię rozumiem. Jeśli jednak znajdziesz chwilkę na Blixen, sięgnij bo warto - naprawdę przenosi w inny, magiczny świat, choć niekoniecznie bardziej kolorowy niż ten nasz.