Podejście
dzieci do chorób i wizyt u lekarzy bywa różne.
Oto
Starszy w wieku lat 4: jeśli chory, to maksymalnie – temperaturą poniżej 39ºC
nie zawracał sobie głowy. Wizyta u lekarza oznaczała horror, wrzaski i strugi potu.
„Niech pani zrobi mu coś z tymi rękami!”
– oto zdanie, które wówczas najczęściej słyszałam w gabinecie lekarskim.
Oto
zaś Młodszy w tym samym wieku: cud, miód i marzenie. Choruje wprawdzie równie
burzliwie, za to rzadko. W gabinecie lekarskim pospiesznie się rozbiera, obraca
we wszystkie strony zgodnie z życzeniem, wysuwa język, dramatycznie kaszle.
„A uszka?!” – zawołał oburzony, gdy przy
którejś z wizyt pani doktor zapomniała sprawdzić, czy aby na pewno uszka są
zdrowe. Pani doktor przepraszała przez pięć minut, poświeciła latarką gdzie
trzeba, wobec czego Młodszy łaskawie jej wybaczył ów błąd w sztuce lekarskiej.
Kiedy
Starszy dostał w świątecznym prezencie zestaw płyt z serialem „Było sobie
życie”, okazało się że Mikołaj okrutnie się pomylił. To Młodszy bowiem ogląda z
zapartym tchem wszystkie kolejne odcinki, zadając przy tym co chwilę
uszczegóławiające (a zarazem kompromitujące i obnażające głupotę rodzica) pytania. Gdy wieczorem po
raz kolejny zażyczył sobie, by opowiedzieć mu coś o „lelitkach”, ewentualnie o
„naszym mózgu” uznałam że nadszedł czas, by wezwać na pomoc siłę fachową.
Autor
historii o przeziębieniu zatytułowanej „Lądowanie rinowirusów” oraz drugiej, o
skaleczeniu („Nóż w palcu”), Wojciech Feleszko, jest praktykującym warszawskim lekarzem pediatrą i
immunologiem, pasjonującym się ponoć badaniem odporności u dzieci i gryzoni. Jako że
doceniłam niezwykłą trafność owego ostatniego zestawienia, uznałam iż są spore
szanse na to, że pan doktor posiadł umiejętność trafiania ze swoim przekazem do
dzieci. Słusznie.
Pomysł
na książki jest zbliżony do tego, który mieli twórcy serii „Było sobie życie”.
Z jednej bowiem strony poznajemy zwykłych ludzi i ich perypetie (w tej roli
niezupełnie typowa rodzina Nosków, złożona z mamy Moniki, taty Kazia, Julii,
Kajtka, kota Cywila i szczura Maurycego), jednak z drugiej, dostajemy możliwość
podpatrzenia co dzieje się wewnątrz ich organizmów. W pierwszej chronologicznie
części, dotyczącej przeziębienia, zaglądamy do środka Kajtusiowi, zaś w drugiej
– skaleczonej nożem Julce. U obojga wewnątrz toczy się prawdziwa walka. Kajtek
zostaje bowiem zaatakowany przez brutalną bandę Rinowirusa, której muszą stawić
czoła oddziały obronne dowodzone przez Limfocyta, zaś u Julki dochodzi do
nagłej i gwałtownej krwawej powodzi, z którą próbuje się uporać armia płytek krwi pod
przywództwem Wąsala, obserwowanego czujnie przez Limfocyta. Akcja toczy się
wartko, dramatyzmu nie brakuje, a młody czytelnik nie ma szans się znużyć,
bowiem obrazki z pola bitwy przeplatane są fragmentami dotyczącymi tego, co
dzieje się na zewnątrz. Do tego co jakiś czas, w zgrabnych tabelkach, autor
stara się wyjaśnić medyczne znaczenia niektórych pojęć.
Jest
więc wystarczająco mądrze, a do tego ciekawie i zabawnie.
Są
jeszcze ilustracje Ignacego Czwartosa.
Ilustracje są… z pewnością oryginalne i intrygujące. Czy są
ładne? Według mnie nie (to zdecydowanie nie moja estetyka, ale wszak wirusy nie
powinny być zbyt piękne), jednak dzieci wpatrywały się w nie zafascynowanym
wzrokiem. Jest ich przy tym naprawdę dużo (obie książki są zresztą znakomicie
wydane, dopieszczone w każdym szczególe) i znakomicie współgrają z tekstem.
Powstał
tylko mały szkopuł.
Mało.
W opublikowanej w grudniu 2009 roku rozmowie, Wojciech Feleszko do spółki z
właścicielką wydawnictwa Hokus-Pokus, Martą Lipczyńską-Gil, zapewniali że seria
„Na sygnale” będzie rozwijać się pełną parą. Autor twierdził, że napisał już
połowę książki o zapaleniu ucha, pani Lipczyńska
snuła plany wydania pozycji o alergii i biegunce.
Niniejszym
więc, mając powyższe na uwadze, do spółki z Młodszym (i Starszym też), uprzejmie acz niecierpliwie
zapytujemy: no i co? gdzie te książki, no gdzie?
Wojciech
Feleszko „Lądowanie rinowirusów. Przeziębienie”, zilustrował Ignacy Czwartos;
Wydawnictwo Hokus-Pokus, Warszawa 2009.
Wojciech
Feleszko „Nóż w palcu. Skaleczenie”, zilustrował Ignacy Czwartos; Wydawnictwo
Hokus-Pokus, Warszawa 2010.
Skoro wydano już "Małą książkę o kupie" Penilli Stalfield oraz dziełko "Kupa - przyrodnicza wycieczka na stronę" Nicoli Davies tudzież "O małym krecie, który chciał wiedzieć, kto mu narobił na głowę" Wernera Holzwartha i Wolfa Erlbrucha, może autor i redaktorka doszli do wniosku, że temat został już poniekąd wyczerpany. :)
OdpowiedzUsuń"Było sobie życie" wręcz uwielbiałam, ten wariant historyczny zresztą też.
Oczywiście miałam na myśli temat biegunki.:)
UsuńDwie pierwsze wymienione przez Ciebie książki to zupełnie inna estetyka i tematyka (wyrażanych tu i ówdzie zachwytów nie podzielam), natomiast kret jest znakomity! Jest to jednak zasługą specyficznego humoru; zresztą podobno i sam dr Feleszko jest fanem kreta:)
UsuńNawet jednak jeśli masz rację, to co historią o zapaleniu ucha, hę?
W dzieciństwie też pasjonowałam się "Było sobie życie" i "Był sobie człowiek"; teraz jednak okazało się, że serii jest mnóstwo - o podróżnikach, wynalazcach, Amerykach... Z racji medycznych zainteresowań Młodszego zaczęliśmy od historii o ludzkim ciele, które może na pierwszy rzut oka dziwią staromodną animacją, jednak już za drugim okazują się być nadal znakomitą i aktualną pozycją.
Polecałabym "Ucho, dynia, sto dwadzieścia pięć" Marii Krüger, ale tematyki laryngologicznej tam chyba ani na lekarstwo. :)
UsuńMoże warto napisać do wydawnictwa? Bez problemu powinni wyjaśnić, co się dzieje.
Na stronie głównej Hokusa umieszczono informację, że "Nóż w palcu" jest "już w księgarniach", a skoro wydano go w 2010 roku, czas jest chyba dla nich pojęciem względnym. :)
Nie przypominam sobie, abym to czytała, ale ja w ogóle z Krueger jestem na bakier (poza ukochaną onegdaj "Godziną pąsowej róży"). Domyślam się, jaki był klucz jeśli chodzi o polecenie tej lektury (ach, te jamniki!), jednak pozostaję pod wrażeniem tego, w jaki sposób mogła Ci ona przyjść na myśl przy okazji wzmianki o krwistomedycznych opowiastkach:P
UsuńMyślę, że wkrótce dowiemy się, co jest przyczyną braku kontynuacji tak dobrze zapowiadającej się serii. A strona główna Hokusa istotnie wymagałaby odświeżenia:(
Według informacji przekazanych mi właśnie z pierwszej ręki, na wiosnę ukaże się kolejna część, dotycząca - uwaga! - biegunki:) Będziemy więc czekać niecierpliwie!
UsuńTo była próba odpowiedzi na pytanie "co z historią o zapaleniu ucha?". :) Jamniczek zaplątał się całkiem przypadkiem. :P Zaznaczam, że nie czytałam książki Marii Krüger i nie wiem, czy tytułowe ucho się zapala, ale tak mi się luźno skojarzyło. :)
UsuńTo będzie chyba najbardziej tęsknie wyczekiwana biegunka w historii ludzkości! :)
@Lirael: co za karygodne niedopatrzenie, że nie czytałaś. Za tytułowe ucho należało się złapać na okrzyk "ucho, dynia" (dynia - trzeba się było złapać za nos), a potem na jednej nodze odskakać tyle, ile sobie zarządził krzyczący. Bohater książki zażądał od kolegi 125 podskoków i pokarało go przemianą w jamnika, o ile pamiętam:P
UsuńMuszę to natychmiast nadrobić, bo widzę, że dużo straciłam! Dziwne to niedopatrzenie, bo książki Krüger bardzo lubiłam. A zamiana w jamnika natychmiast skojarzyła mi się z serialem "Arabela". :)
UsuńNo ale jednak Arabella to parę lat później była:)
UsuńI chyba nie w zwierzątka się tam zamieniano, a już na pewno nie w jamniki:)
UsuńZaczynam być coraz bardziej dobita ilością lektur, które koniecznie trzeba przeczytać z dziećmi. Moje struny głosowe tego nie wytrzymają, a poza tym - kiedy?
~ Zacofany w lekturze
UsuńTo prawda, "Ucho, dynię..." wydano w 1964 roku, a "Arabela" to koniec lat siedemdziesiątych.
~ Momarta
Jamnik nie dość, że był, to jeszcze odgrywał bardzo istotną rolę. :) Tutaj niezbity dowód. Szczególnie w odcinkach "Petr i królewna", "Jamnik Karel Majer" i "Zaczarowany dzwoneczek".
Przy okazji jamnik to po czesku jezevčík. :D
Dzień dobry, kolejna z serii książek o rodzinie Nosków, zatytułowana "Wielki grzmot. Biegunka" ukaże się w połowie lipca:). Pozdrawiamy, HP
UsuńA, dziękuję bardzo za informację! Kiedy pierwotny termin pojawienia się biegunki (maj) okazał się nieaktualny, zaczęłam się bowiem martwić o stan pacjenta. Do lipca może jednak jeszcze da radę wytrzymać, i to bez uszczerbku na zdrowiu!:)
Usuń"Rino ..." biorę na siebie, ale jako że na skutek pewnego życiowego zdarzenia nie cierpię widoku krwi, to drugą wrzepię Kitkowi :)
OdpowiedzUsuńTa krew na ilustracjach I. Czwartosa jest taka bardziej abstrakcyjna (próbka na zdjęciu wyżej), ale sam musisz ocenić, czy jesteś w stanie stawić czoła tym wizjom.
Usuń(czemu tak jest, że widok krwi zawsze najbardziej szkodzi dwumetrowym mężczyznom, a filigranowe kobietki mogą w krwistym entourage'u spożywać nawet kanapki i nic ich nie rusza?)
Tzn. nie jest tak, że w sytuacji kryzysowej zwalam się jak kłoda, ale po prostu nie lubię. Dlatego pozostanę przy wirusach :)
UsuńNiech będzie, że rozumiem:P Do zmierzenia się przynajmniej z rinowirusami szczerze zachęcam (choć zdaje się, że są problemy z dostępnością tych pozycji).
UsuńWirusy w WBP są, krwi nie ma. Los jest łaskawy :D
UsuńE tam, łaskawy. Znajomości masz na pewno:P
UsuńEch, a moje właśnie chore, i tak jak dotąd łykało każdy syrop bez mrugnięcia okiem, tak teraz bunt totalny i zapodawanie siłą.
OdpowiedzUsuń"Było sobie życie" na pewno kupimy dzieciakom, jak podrosną na tyle, żeby cokolwiek zrozumieć, a o tych książeczkach pierwszy raz słyszę.
Szczerze współczuję - do tej pory wzdragam się na przypomnienie dantejskich scen, jakie odbywały się w naszym domu przy każdorazowej próbie podania jakiegokolwiek lekarstwa Starszemu!
UsuńMyślę, że "Było sobie życie" i opisane przeze mnie książeczki znakomicie się uzupełniają - jeśli zaś dziecię wystarczająco duże, zwizualizowanie mu przy pomocy książeczki tego, że w jego organizmie toczy się walka z tak wstrętnymi rinowirusami jak te narysowane przez I. Czwartosa, może okazać się znakomitym środkiem skłaniającym je do łaskawego przyjęcia podawanych lekarstw:)
Na pewno jest to przekonujące, niestety moje dziecię ma 1,5 roku i na razie chyba nie pojmie, że to w jego organizmie taka walka :)
UsuńIstotnie, to może być spory problem... W takim razie pozostaje Ci poczekać aż czas zrobi swoje, a póki co, uzbrój się w anielską cierpliwość:( Łączę się w bólu!
UsuńMy mamy książeczkę rozkładankę "Ciało" wyd. Larousse (seria Bawidoc), kształcąca rzecz. A z klasyków: Hanna Zdzitowiecka "Wśród niewidzialnych wrogów i przyjaciół" o pomniejszonym chłopczyku, który wędruje wśród bakterii:P Na Twoim miejscu już bym nie inwestował w książeczki pana Feleszki, ale w porządny atlas anatomiczny i podręcznik chorób wewnętrznych, może też jakieś przyzwoite kompendium dla chirurgów :D
OdpowiedzUsuńPamiętaj, że Młodszy ma ledwie 4 lata! Faktycznie jednak, ze dwa razy zatarłam już ręce na myśl o tym, że może uda się nakierować go na medyczne tory. Ach, jakaż to byłaby ulga (wizja tego, że któryś z nich pójdzie w ślady rodziców jest jednym z groźniejszych towarzyszących mi koszmarów). Póki co, podsuwam mu "Biologię" Ville'go; na początek też się nada!:P
UsuńA wskazywanych przez Ciebie pozycji nie znam, ale obadam (podoba mi się zwłaszcza ten pomniejszony chłopczyk).
Cztery lata to idealny moment, potem będzie za późno na indoktrynację:)) Koniecznie kup grę typu Operacja oraz zestaw ciastoliny do robienia plomb w zębach!
UsuńZWL Nie bez kozery Bobkowski indagowany na różne okoliczności przez Tadzia wzdychał, że odda królestwo za małego Larousse'a :)
Usuńmomarta U mnie Młodszy waha się na razie między byciem ninją, a eksterminatorem starszych braci. :P
Pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyłem słownik Larousse'a w głębokich latach 80, ech, jaki był piękny.
UsuńJa dostałam od babci jakoś pod koniec podstawówki jakiegoś mini Larousse'a pt. mydło i powidło. Ach ten papier, ach te zdjęcia! Gdzieś chyba jeszcze jest, muszę poszperać.
UsuńCzy ten Larousse o ciele, to ten?
Bazyl: Młodszy etap ekterminatora braci zaliczył już jakiś czas temu (kilka ran szarpanych, wykonanych zębami wystarczyło), więc teraz idzie w dyscypliny bardziej naukowe:P
Ten Larousse: http://www.cudanakiju.pl/Bawidoc_-_Cialo_t1279.html
UsuńJa na tego Larousse'a mogłem popatrzeć tylko, kuzynka studentka przywiozła sobie ze stypendium.
momarta Nie wiem czy już widziałaś ze swego tajnego konta, ale na FB Hokus Pokus rzucił info, że biegunka będzie na wiosnę. Powtarzam, biegunka na wiosnę :P
UsuńZWL: Ten Bawidoc to nie Larousse, ale na dole jest "Ciało" Larousse. Żółte czy ceglaste, łopatologicznie poproszę!
UsuńBazyl: info na fb nie widziałam, ale dostałam wcześniej tę samą informację na maila, o czym już napisałam wyżej w komentarzu pod wpisem Lirael. Biegunki na wiosnę to rzecz powszechna, zwłaszcza w placówkach oświatowych dla bardzo małoletnich:PP
Już napisałem w komentarzu, że to chyba pierwszy przypadek, że rodzice ucieszą się z biegunki :P Do kompletu mogliby dać coś o "womitkach", jak ładnie rzecz nazywa lokalny pediatra :)
UsuńMasz absolutną rację:D
UsuńA "womitki" to chyba określenie o zasięgu ogólnokrajowym, bo u nas też funkcjonuje, ku radości wszystkich. Biegunka i womitki - to faktycznie byłby zestaw marzeń:P
Hachette na licencji Larousse, żółte z dziewczynką, no doprawdy:P
UsuńU nas womitki nie fukncjonują, widać lekarze mniej zdziecinniali :P
UsuńZWL Podrzuć im parę tropów :P
UsuńMnie się nie płaci za prowadzenie kursów dokształcających dla lekarzy:P
UsuńZWL: skoro już altruistycznie udzielałeś porad łopatologicznych (dziękuję, ale widzę że to jakiś biały kruk jest), mógłbyś z dobrego serca wspomóc i lekarzy:P
UsuńLekarzy wspomagają firmy farmaceutyczne, to ja już nie muszę:P
UsuńTrudno, skoro nie chcesz nieść kaganka leksykalnej oświaty, będziesz musiał polubić oschłe brzmienie "torsji"
UsuńSpoko, jakoś przeżyję, na szczęście progenitura z rzadka womituje vel torsjuje :P
UsuńAle na biegunkę będziecie czekać?:P
UsuńNie będziemy robić konkurencji Tobie i Bazylowi:PP
Usuń"Tylna mela" albo "twarzowy spawacz" w ustach pediatry mogłyby podnieść jego notowania u badanych latorośli :)
UsuńPS. Zastanawiam się czy nie wprowadzić captcha na jakiś czas, bo nasilenie spamowych Anonimów jest przytłaczające :(
Może wyłącz anonimowe komentarze na czas jakiś.
UsuńMam czytelników bez konta i nie chcę ich odcinać :)
UsuńNo cierp w milczeniu:) U mnie już na szczęście spokój.
UsuńA wyłączałeś?
UsuńNie, wziąłem na przeczekanie:)
UsuńTfardziel :P
UsuńNo ba, blogier książkowy musi być twardy:)
UsuńJa naiwnie myślałam, że do mnie nie będą zaglądać, ale jest jakby coraz gorzej:( Pewnie captche by pomogły, ale niektórzy zaraz podniosą straszny krzyk!:P
UsuńTo przejaw rosnącej popularności, cieszyć się trzeba:)
UsuńNie jestem pewna, czy fakt iż poznała się na mnie sztuczna inteligencja jest powodem do radości...
UsuńSkoro poznała się sztuczna, to i naturalna się poznała:)
UsuńJako eksudzielająca korepetycji z logiki mam pewne zastrzeżenia co do prawdziwości Twojego wywodu, ale zważywszy na fakt, że możesz mieć na myśli konkretne osoby, niech Ci będzie!:P
UsuńSłyszałam o tych książkach ale jakoś jeszcze nie wpadły w nasze ręce. Natomiast słynny serial zwany u nas serialem o krawcach czyli "Było sobie szycie" wałkowany jest od lat wielu. Co do "Ucho, dynia.." to polecam, polecam. Mój Starszy wysłuchał sobie tego jakiś czas temu - audioobok, więc ominęło mnie czytanie :-) A "Arabellę" to chętnie bym obejrzała z dziećmi. Ciekawe czy można gdzieś ją znaleźć? Biegunka pewnie zainteresuje moich urwisów bo temat kupy jest im wciąż bliski :-)
OdpowiedzUsuńArabella z pewnością gdzieś jest, ale nie wiem gdzie; trzeba by poszukać. Myślisz, że Rumburak jest w stanie zainteresować dzieci z pokolenia PSP, konsoli i innych takich?
UsuńZastanawiam się, jak wszyscy osiągają to, że ich dzieci słuchają audiobooków. U nas wchodzi to w grę tylko w samochodzie, bo tylko wtedy siedzą w jednym miejscu na tyłkach dłużej niż 5 minut, ale nie przemieszczamy się na tyle długo i często, aby udało się nam dzięki temu odhaczyć choćby część lektur:(
Wobec książek o tematyce fekalnej mam mieszane uczucia. Ostatnio natknęłam się na przegląd rodzajów kup u Mizielińskich w "Zjedz to sam" i myślę, że mogłabym na tym poprzestać.
My audiobooki tylko w domu. Te krótsze - bajki to głównie przed snem, jak mają niedosyt po wieczornym czytaniu. A te dłuższe to tylko w dzień bo inaczej Starszy nie zaśnie aż nie skończy!
OdpowiedzUsuńMój Starszy uwielbia jeść słonecznik. Zatem gdy ma już paczkę słoneczniku (solonego niestety), zasiada wygodnie na kanapie i włącza audiobooka. Jaki cudowny spokój jest wtedy w domu!
Co do tematów fekalnych...Co powiesz na fakt, że Starszy wybrał się kiedyś z tatusiem do sklepu ze śmiesznymi rzeczami i sobie kupił sztuczną kupę a bratu ...... sztuczne wymiociny? Wciąż ich to kręci...
U nas w domu się nie da. Poza tym nieodłącznym elementem czytania jest przytulanie, a jak tu się przytulać do odtwarzacza CD?:)
UsuńW kontekście słonecznika ciśnie mi się na usta pytanie o to, jak wygląda kanapa i jej otoczenie po takim seansie. Jeśli jest czysto, będzie znaczyło że udało się Wam stworzyć nową genetyczną odmianę dziecka płci męskiej:P Nasi mają jednak geny tradycyjne, więc słonecznik w domu przekracza granice mojej wytrzymałości...
Chyba powinnam docenić to, że mojemu mężowi dotąd nie przyszedł do głowy pomysł zorganizowania wycieczki do takiego sklepu, bo sądzę że koszyk zakupowy mógłby wyglądać podobnie - wiek 7-10 lat jest wiekiem, w którym ta tematyka wydaje się być jedną z bardziej atrakcyjnych.
A kto mówi,że nie można się przytulać w czasie słuchania? My z gatunku słuchaczy-czytaczy-przytulaczy. Wszystko da się pogodzić :-)
UsuńCo do słonecznika to jakby tu rzec... W tym skubaniu go biorą udział zwykle dwie osoby, czyli Starszy i ja :-)To nasz rytuał. on przygotowuje specjalne miseczki, a sprząta wiadomo kto :-)
Wyprawa do sklepu była pomysłem Starszego. Zapakował swe oszczędności do portfela, Kochany Ojciec zapakował go do auta i kiedyś wybrali się tam na zakupy. Mój mąż to nietypowy ojciec, no bo który zgodziłby się aby dziecko mówiło do niego z czułością "tata-szmata" tudzież "tatuś- szmatuś" bo akurat tak mu się fajnie rymuje? A dodam, że Młodszy z lubością ostatnio układa rymy :-)
podpisano: Mama Castorama
Pewnie i da się pogodzić, ale u nas jakoś brak audiobookowego entuzjazmu (może gdyby pojawił się słonecznik, byłoby inaczej?).
UsuńJakość rymów wstrząsająca, wydźwięk takoż. "Tata-szmata" nie nadaje się raczej do używania na forum:) Akurat w Waszym przypadku tatową akceptację dla takiego miana jestem sobie jednak w stanie bez trudu wyobrazić, bowiem w zamierzchłej przeszłości (17-18 lat temu? jakoś tak) z racji radiowego, około dwuletniego epizodu poznałam Twojego męża (zwanego jednak wówczas nieco inaczej) i wiem, że czego jak czego, ale poczucia humoru i sympatii do otoczenia mu nie brakuje:)
Cóż... pozostaje rzucić banałem: Ależ ten świat mały... Czuję się zdemaskowana, a mąż tym bardziej... pozdrawiamy!
UsuńOj, już nie przesadzaj z tym demaskowaniem - sami się dość mocno odkrywacie; gdyby nie dostępne u Ciebie informacje, pewnie nie ryłabym nocami po sieci, aby dowiedzieć się kto Wy zacz i nie mogłabym teraz wyciągnąć tego asa z rękawa:)
UsuńA świat mały, bardziej niż się nam czasem wydaje...