czwartek, 25 kwietnia 2013

G.G.Márquez "Opowiadania", czyli jestem sentymentalna


Kiedy pierwszy raz przeczytałam cokolwiek Márqueza (a przez „cokolwiek” należy rozumieć, bagatela, „Sto lat samotności”), zaczynałam liceum. Trudny wiek.
Jak więc należy się spodziewać, zachwyciłam się niezmiernie, a zrozumiałam niewiele. O ile w ogóle cokolwiek.
Był to złoty czas wydawnictwa „Muza”, które zalewało wówczas rynek literaturą z hiszpańskiego kręgu językowego. Obficie czerpałam wtedy z biblioteczki snobistycznych rodziców mojej ówczesnej koleżanki, którzy kupowali wszystko jak leci, ponieważ taki był wtedy szpan i szyk. To były złote czasu szpanu i szyku, niewątpliwie.

Do Márqueza z tamtych czasów został mi sentyment. Kojarzy mi się z moją młodością i świeżością, także czytelniczą. Dlatego nie zamierzam go interpretować, ani rozkładać na czynniki pierwsze (mały wyjątek zrobiłam jedynie dla "Szarańczy"). W nosie mam to czy jest lepszy, czy gorszy od Cortazara; nie zamierzam rozważać, czy to moralne że zadaje się z Castro (choć akurat tu niespecjalnie jest co rozważać); nie chce mi się tropić w jego twórczości motywu rodziny pułkownika Buendia.
Dla mnie Márquez to uczucia i odczucia, chwila i klimat. Pogodziłam się z tym, że w niektórych przypadkach nigdy nie zrozumiem, co miał na myśli, choć zarazem czasem wydaje mi się, że widzę wzór, który ułożył na samym początku, aby następnie z matematyczną precyzją kreślić przed czytelnikiem szereg znaków, mających doprowadzić go  do starannie zaplanowanego rozwiązania. W ciągu dnia zużywam jednak swoje zwoje mózgowe zbyt intensywnie, by mieć jeszcze potem siłę na analizy i głębie. Sięgając po lekturę zazwyczaj potrzebuję zabawy, choć nie głupiej i płytkiej. Do takiego zaś celu „Opowiadania” nadają się znakomicie.


W tomie wydanym w 2008 roku przez – a jakże! – Muzę, znajdują się opowiadania z trzech osobnych, publikowanych w różnym czasie zbiorów: „Dialog lustra”, „W tym mieście nie ma złodziei” oraz „Niewiarygodna i smutna historia niewinnej Erendiry i jej niegodziwej babki”. Każdy z nich ma inny klimat i nastrój, jednak tym razem poszczególne historie postanowiłam czytać niechronologicznie, bez ładu i składu, tak jak mi podpowiadała moja intuicja. Kto wie, czy nie była to metoda właściwa, bowiem pierwsze podejście do tego zbioru, uczynione ze dwa lata temu z zastosowaniem tradycyjnego sposobu czytania, zakończyło się spektakularną klęską. Tym razem zaś dałam się ponieść.
W tych, w większości króciutkich, opowiastkach znajdziemy prawie wszystko. Miłość i nienawiść. Życie i śmierć. Prozę życia i najbardziej fantastyczną poezję. Seks za pieniądze i tęsknotę. Jedni bohaterowie stąpają trzeźwo po ziemi, planując swoje poszczególne kroki a niekiedy i całe życie, podczas gdy inni pozostają w zawieszeniu - ni to we śnie, ni na jawie. Czasem popadamy w refleksyjność, czasem zaś znienacka parskamy śmiechem, jak choćby wówczas gdy czytamy podany ze śmiertelną powagą opis przygotowań do pogrzebu Mamy Grande, z Ojcem Świętym w roli honorowego gościa.
Pojawiają się też typowe dla Márqueza opisy dusznego, wyludnionego miasta. Miasta, w którym za zamontowanymi w oknach drucianymi siatkami czai się coś nieznanego i mrocznego. To dzięki takim właśnie opisom Márquez uruchomił w mojej głowie ciągi skojarzeń, sprawiając niekiedy, że czułam jakby to mój pot spływał za koszulę.

W zbiorze są pozycje lepsze i gorsze. Jednego z opowiadań nie byłam w stanie przeczytać, gdyż tak bardzo mi się nie podobało. Kilka mnie znużyło. Mam też wrażenie, że takiego Márqueza w większej jednorazowej dawce (w powieści), nie byłabym w stanie znieść.
Nie szkodzi. Wystarczy, że przeczytałam kilkanaście historii, które mnie poruszyły, czysto zagrały moje nuty.
„Oczy niebieskiego psa” to jedna z nich. I choć wiem, że to niezupełnie o tym, dla mnie idealnie współbrzmi z jednym z utworów z płyty Janusza Radka „Z ust do ust”, która ostatnio całkiem znienacka mnie opętała. Nie martwcie się jednak o mnie zbytnio, przejdzie mi. Chyba.



Gabriel García Márquez „Opowiadania”, przełożyli Zofia Chądzyńska i Carlos Marrodán Casas. Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2008. 

17 komentarzy:

  1. Mnie z Marquezem kojarzy się strach, jaki odczuwałem podczas pierwszych zakupów w Merlinie. Raczkujący e-handel i ja z drugiej strony barykady, nieśmiało wkładający do koszyka "Miłość w czasach zarazy", zastanawiający się co to z tego wyniknie. Wynikła bardzo sympatyczna lektura (filmu nie obejrzałem do tej pory) i rozpasanie w e-zakupach :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja kompletnie nie pamiętam, co było moim e-zakupowym debiutem, choć to także był Merlin i także jakaś książka:) Dlatego do Merlina mam taki sam sentyment, jak do Marqueza:P Makabra, słońce świeci, wiosna przyszła a ja się rozłażę:(

      Usuń
    2. Widzę, że z Marqueza płynnie przeszliśmy w rejony konsumpcyjne:P Doskonale pamiętam pierwszą książkę kupioną na allegro, a i z Merlina też - bo to był Pratchett. Cała paczka Pratchettów:)
      "W tym mieście nie ma złodziei" przeczytać się dało, zachwytu nie było.

      Usuń
    3. Ja "Stu lat" oprócz wrażenia, że w pewnym momencie pogubiłem się wśród tych samych imion i nazwisk, w zasadzie nie pamiętam. Boję się powtórzyć, bo teraz na dźwięk słów "realizm magiczny" dostaję nerwowego tiku i rozglądam się za drogą ucieczki :P

      Usuń
    4. Najwyraźniej moja skleroza jest bardziej galopująca niż Wasza, bo nadal nie przypomniałam sobie żadnego debiutanckiego tytułu:( Ale z takich katalogów wysyłkowych Prószyńskiego nabywałam natomiast z upodobaniem po kolei całą Agatę Christie:)

      2-3 lata temu przeczytałam po raz kolejny "Miłość w czasach zarazy" i nie było źle (filmu też nie widziałam i nie zamierzam oglądać). "Sto lat samotności" trochę mnie jednak przeraża, choć - póki co - nerwowych tików nie zaobserwowałam (coś za coś, jednym tiki, innym sklerozę:P)

      Usuń
  2. Z Marquezem problem mam taki, że nic nie pamiętam z jego opowiadań. Czytałam zresztą chyba tylko "tułacze". fajnie było zanurzyć się w duszny klimat Ameryki Południowej, ale to wszystko.;( Lubię opowiadania, ale Marqueza wolę zdecydowanie w dłuższej formie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tu się pięknie różnimy:)) Mam wrażenie, że te opowiadania ciężko jest zapamiętać, w każdym razie fabularnie. Pamiętasz raczej nastrój, atmosferę, a o czym to było? Kto by to wiedział!

      Usuń
    2. Oj, ciężko zapamiętać - bo dużo i krótko.;)

      Usuń
    3. Osobiście, czytając Marqueza przez grubo ponad miesiąc, zdążyłam nawet zapomnieć niektóre z opowiadań, choć potem - kiedy zerknęłam na pierwsze ich strony - od razu mi się przypomniały:) "Oczu niebieskiego psa" nie zapomnę jednak nigdy, a wiem co mówię, bo pierwszy raz przeczytałam je jakieś sześć lat temu.

      Usuń
  3. A wiesz, że tym razem mam podobne doświadczenia. Sto lat samotności czytałam chyba też w czasach licealnych i też zachwyciłam się, choć pewnie niewiele zrozumiałam, ale sentyment pozostał i obawa przed powrotem. Duszny klimat Ameryki południowej w Złe godzinie nie przypadł do gustu. Opowiadania jednak mimo wszystko (tu będzie cytat blogowy) to "raczej nie moja bajka". Co do pamięci literatury to często po paru latach pamiętam jedynie nastrój i klimat, a nie fabułę, czy bohaterów, no chyba, że są to książki, które wywarły na mnie szczególne wrażenie, niektóre czytane po wielokroć. A skoro do "konsumpcji" przeszliście to moje pierwsze e-zakupy to także Merlin; tyle że była to muzyka (koncert Sary Brightman w wiedeńskiej katedrze :)Też były obawy, ale żądza posiadania była tak wielka, że gotowa byłam podjąć to ryzyko.
    Lubię Janusza Radka- tzn. podoba mi się jego śpiewanie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, że musisz lubić Radka - dla takiego głosu, dla takiego repertuaru, to kto jak kto, ale Ty powinnaś:) Gdybyś wybierała się do Katowic na "Upiora w operze", to daj znać, z Tobą pojadę bardzo chętnie (a drugim powodem będzie ten głos!).
      Akurat "Złej godziny" nie czytałam, ale też mam obawy przed dalszymi Marquezowskimi powtórkami. Pewne rzeczy smakują tylko w określonym momencie; obawiam się że u mnie jak na razie szał na powieści Marqueza przeminął bezpowrotnie (ale opowiadania to zupełnie co innego).
      U mnie w ogóle z pamięcią do literatury słabo (najwyraźniej muszę pamiętać za dużo innych rzeczy i na książki nie starcza miejsca). Uważam, że dobrą książkę poznaję po tym, że po pewnym czasie pamiętam właśnie nastrój i klimat, bo na fabułę nie ma szans. Najlepszym przykładem "Rok 1984" Orwella, który w czasach licealnych i wczesnostudenckich przeczytałam co najmniej kilkanaście (o ile nie kilkadziesiąt) razy, a teraz nie pamiętam nawet jak nazywali się główni bohaterowie:( Na szczęście klimat gdzieś tam w głowie został.

      Usuń
  4. Bliżej mam do Poznania - na Phantoma, ale masz rację, że Radek byłby argumentem za Katowicami. Niestety tak kocham Upiora w Operze A.L.Webbera, że mam obawy przed dużym zawodem Phantomem Maury'ego Yestona. Już prędzej wybrałabym się do Białegostoku na Upiora w operze (w obsadzie w sporej części z warszawskiej Romy), gdyby latały tam samoloty :) zwłaszcza, gdyby występował Łukasz Dziedzic :) Rok 1984 czytałam dwa razy, raz kiedy krążył w drugim obiegu, drugi raz całkiem niedawno. Za każdym razem lektura zrobiła spore wrażenie, choć za pierwszym większe, bo jako owoc zakazany i w czasach których lektura wydawała się odbiciem, jeśli nie dosłownym to ostrzeżeniem, czym to się może skończyć :( Ale jeszcze większe wrażenie zrobił na mnie Folwark zwięrzęcy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdaje się, że jako musicalowy laik cokolwiek pomieszałam:( Mea culpa, ale nie odróżniam tych wszystkich wersji. Z tego też powodu do jakiejkolwiek wyprawy jest w stanie skłonić mnie wyłącznie J. Radek, nie zaś konkretny tytuł.
      Co do Orwella, też wydaje mi się, że lektura w czasach, w których wszystko o czym pisał było wręcz namacalne, mogła zrobić większe wrażenie niż teraz.Może skuszę się na powtórkę (a fabułę i całkiem sporo innych rzeczy z "Folwarku zwierzęcego" akurat pamiętam, dziwne, gdyż czytałam znacznie mniej razy niż Rok).

      Usuń
  5. Jeszcze do niedawna też nie odróżniałam Phantoma od Upiora (w końcu to jedno i to samo oznacza, inspiracją jest jedna i ta sama książka :) Co do Radka zaraz sprawdzę, gdzie występuje. Tzn. jutro sprawdzę, bo trochę się zrobiło późno.
    Ach i Folwark muszę sobie przypomnieć- koniecznie, ale może nie dziś. Dobranoc

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Radek zdecydowanie preferuje południe Polski, niestety.
      Nie chcę być złym prorokiem, ale tworzenie - poza listą książek, które koniecznie trzeba przeczytać po raz pierwszy - także listy książek, które koniecznie trzeba sobie przypomnieć, to prosta droga do czytelniczego obłędu:( Chyba, że tylko ja tak mam, a Ty ze swoim zorganizowaniem i uporządkowaniem dasz radę!:).

      Usuń
  6. Z obłędem czytelniczym jestem za pan brat - ale to moje uporządkowanie to tylko blogowa propaganda. Wracam do przeczytanych, a ulubionych książek, bo w 90 % na nich się nie zawiodę, bo są jak starzy przyjaciele. Natomiast z tych, które czytam po raz pierwszy bywa różnie. Co oczywiście, nie oznacza, iż nie czytam rzeczy nowych, to by było uwstecznienie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja najwyraźniej ciągle jestem czytelniczo zbyt zachłanna, bo ostatnio rzadko wracam (poza paroma pewniakami, do których mam - a jakże! - sentyment). A to, że z nowymi lekturami bywa różnie, to oczywiste. Ot, typowe ryzyko wpisane w eksplorację nowych terenów.

      Usuń