„Poniedziałek, 19 grudnia 2011
(…) więc podzielę się z Wami moją radością i moim
szczęściem.
przede wszystkim: kocham i jestem kochana.
mimo wielu wielkich kłopotów jest mi w życiu dobrze
–
nawet jeśli czasami robi się smutno, bo bolące
cośboli
wywołuje lęk przed nieznanym zagrożeniem.”
Nie
pamiętam, kiedy zaczęłam czytać Chustkę.
Nie
pamiętam, jak dokładnie tam trafiłam.
Pamiętam, dlaczego zostałam.
Zostałam,
gdyż w podobny sposób pojmuję życie, choć niewątpliwie nie osiągnęłam takiej
jak ona doskonałości w pielęgnowaniu chwil.
Zostałam,
bo bardzo wiele nas łączyło, w tym wiek – mój, jej oraz naszych synów.
Zostałam,
bo nie znoszę hipokryzji, użalania się i tryskania jadem.
Czytałam
raczej nieregularnie, co zmieniło się w momencie kiedy naprawdę zrozumiałam, że
następnego postu może nie być; było to kilka miesięcy przed śmiercią Joanny.
Starałam
się zrobić to, co mogłam; a mogłam niewiele.
Dlatego
nie wiem, czym tak naprawdę jest ta książka. Nie umiem podejść do niej
obiektywnie i na chłodno, choć czytając ją teraz nie zalewałam się łzami - ten czas
już minął.
Wydaje
mi się jednak, że mąż Joanny uczynił wiele, aby nadać jej wymiar uniwersalny.
To jest wprawdzie książkowa wersja bloga (co rzadko dobrze rokuje), jednak
dobór postów (nie zamieszczono wszystkich; brakuje m.in. kilku takich, które zapamiętałam chyba na zawsze, słowo po słowie), staranność w odtwarzaniu nastrojów,
przejawiająca się chociażby w przypomnieniu utworów muzycznych, których Joanna
w poszczególnych dniach słuchała oraz osobowość Chustki sprawiają, że to może
nie być tylko „event”.
Chustka
opowiada bowiem o radości jaką można czerpać z życia, mimo tego że boli.
Chustka
pokazuje na czym polega tworzenie więzi między rodzicem a dzieckiem i dlaczego
jest to takie ważne.
Chustka
jest historycznym zapisem realiów sprawowania w Polsce tzw. opieki zdrowotnej .
Wreszcie,
Chustka mówi jasno i otwarcie o chorobie.
„Godzinne i
niezakończone tryumfem zapinanie koszuli. Heroiczna próba zakręcenia butelki
coca-coli. Gwint nie zaskakuje, niczym zdecentrowany element maszynerii o
najwyższym stopniu komplikacji. Dławiące marzenie, by jeszcze kiedyś zjeść
talerz zupy łyżką. Graniczące z agonią próby wdziewania obuwia zimowego -
tańczysz niczym niedźwiedź smorgoński po całym przedpokoju, niewidzialna
publika cię oklaskuje - oto garść upośledzeń godnych uwiecznień (rytualnych
rzężeń, że dopóki literatura polska nie da rady talerzowi, zupie, łyżce,
niczemu nie da rady - oszczędź mi Panie) - ale utrata rękopiśmienności - rzecz
inna. W licznych wymiarach nieobjęta, zawsze kluczowa.”
Tak o swojej chorobie pisze Jerzy Pilch, w
publikowanym na łamach Tygodnika Powszechnego „drugim dzienniku”.
Jasno, otwarcie, bez litowania się nad sobą, ale i
bez wyszczerzania się w sztucznych uśmiechach. Z ironicznym zacięciem, którego
nie brakowało także Chustce.
Stykam się stosunkowo często z ludźmi ciężko
chorymi, pochodzącymi z dużych i małych miast, bogatych wsi i biednych wiosek,
reprezentującymi pełen przekrój społeczny.
Dlatego wiem, że choroba wyniszcza także poprzez
wstyd. Wiele się w tym zakresie zmienia, jednak są i jeszcze jakiś czas będą
miejsca, gdzie o pewnych rzeczach się nie mówi, gdzie określone choroby
traktowane są niemal jak współczesny trąd. Wstyd ten obejmuje także najbliższych,
którzy nie wiedzą jak rozmawiać z chorą osobą, co robić, czy i jak pomagać.
Wstyd powoduje też, że wielu często woli pogrążyć
się w niewiedzy, biernie oczekując na rozwój wydarzeń, niż podjąć próbę walki,
choćby z samym sobą.
Dlatego zarówno „Chustka”, jak i takie jak ten wpisy
Jerzego Pilcha (ale też, by nawiązać do medialnego newsu ostatnich dwóch dni, i
takie oświadczenia, jak to Angeliny Jolie) są potrzebne. Każdemu, gdyż –
jakkolwiek pompatycznie to zabrzmi – każdy z nas może jutro znaleźć się w
takiej sytuacji, po którejkolwiek stronie. A zawsze raźniej, gdy wiadomo że nie jesteśmy sami.
Joanna Sałyga, Piotr Sałyga „Chustka”; Wydawnictwo
Znak, Kraków 2013.
Jerzy Pilch „Drugi Dziennik Pilcha” 8-12 marca
2013r.; Tygodnik Powszechny nr 13/2013.
Przez lata (już ponad 30) obserwuję, jak wstyd wpłynął i nadal wpływa na życie mojej ciotki, która urodziła córkę z zespołem Downa. Mieszkała na wsi w pobliżu sporego miasta, obecnie od lat mieszka pod W-wą. Wskutek tego wstydu i rozmaitych wymówek dziewczynka nie została poddana rehabilitacji i choć wiele rzeczy potrafi zrobić, pewnych oporów nie pokona. Gdyby ciotce coś się stało (wuj często bywa poza domem), jej córka nie wyjdzie z mieszkania (w bloku) i nie zastuka do sąsiadki. Zaznaczam, że rodzina przez lata zachęcała wujostwo do rehabilitowania dziecka, tłumaczyła, że to nie wstyd itp., niestety bezskutecznie. W rezultacie młoda jest jaka jest, a ciotka nie ma własnego życia (na domiar złego od kilku lat zmaga się z rakiem, na szczęście skutecznie). Wuj, owszem, pomaga, ale najczęściej i tak jest poza domem.
OdpowiedzUsuń30 lat temu zespół Downa był czymś bardzo wstydliwym. Teraz też bywa, na szczęście w coraz mniejszym stopniu, myślę że m.in. dlatego, że się o nim mówi i pozwala się osobom chorym na funkcjonowanie w przestrzeni publicznej.
UsuńOsobnym problemem jest funkcjonowanie osób niepełnosprawnych i chorych na wsiach. Oczywiście, są wsie i wsie, ludzie i ludzie, ale to co widzę, nadal nie napawa optymizmem. Wstyd, bezradność i zamknięcie w czterech ścianach, opuszczanych tylko po to, by stanąć "na komisji" i uzyskać rentę na następnych parę lat.
Tak, 30 lat temu tego rodzaju pacjenci skazani byli raczej na przebywanie w domu. Na wsi u ciotki kolorowo nie było, bardzo ją krępowały spojrzenia i gadanie innych. Na szczęście wiele od tego czasu się zmieniło.
UsuńNatomiast takie pisanie, jak robiła to Chustka czy teraz Pilch, jest b. cenne. Zwłaszcza w czasach, gdy obowiązuje kult młodości i piękności.
Cenne, a nawet bezcenne. Swoją drogą, to niesamowite że żyjemy w świecie, w którym szacunek wzbudza już "tylko" to, że ktoś nie udaje i nie chowa się w kącie.
UsuńUpisałem się i wykasowałem, bo o ile w wypisywaniu głupot jestem pierwszy, to gdy przyjdzie powiedzieć coś mądrego, to już niekoniecznie. A Chustka zasługuje na mądry komentarz. To ja może sobie teraz pomilczę, a kiedyś, kiedy uznam że mam wystarczająco dużo siły i odwagi, być może przystąpię do lektury.
OdpowiedzUsuńJa w zasadzie też początkowo nie chciałam pisać o tej książce. Dopiero wymiana zdań z Anią na temat Pilcha podsunęła mi myśl, aby jednak spróbować.
UsuńCzy odwaga i siła są przy tej lekturze potrzebne? Nie wiem. Koniec historii wszak już znasz. Są jednak i momenty, kiedy można zachichotać, albo po prostu się uśmiechnąć. I - przede wszystkim - może zwrócisz uwagę na coś istotnego i dla Ciebie, co nie powinno zbyt długo czekać?
Bardzo podziwiałam Chustkę, a teraz nie mam słów, żeby wyrazić, jak bardzo wzrusza mnie postawa jej męża, Piotra. Ktoś inny na jego miejscu zasklepiłby się w kokonie swojego cierpienia, a on aktywnie działa dla dobra tych, którzy cierpią jak niedawno Joanna.
OdpowiedzUsuńTo wszystko jest bardziej skomplikowane niż się wydaje. Niemąż był siłą sprawczą, która uruchomiła machinę, która - mam nadzieję - będzie działać i bez niego. Dokonał takiego samego wyboru jak Joanna, która przecież też mogła użyć chustki wyłącznie w celu pomachania nią swoim najbliższym, a następnie ocierania nią licznych łez rozpaczy.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńSzanowny Anonimowy! O ile tu zajrzysz, chcę Cię poinformować, że usunęłam Twój komentarz nie w ramach cenzury, bo to nie ma sensu, tylko dlatego że był nie na temat. To nie jest post o tym, o czym chcesz aby był. To ja tu rządzę; chcesz napisać właśnie o tym - załóż własnego bloga, ale z mojej strony nie ma przyzwolenia na takie komentarze w tym miejscu.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńCzytałam bloga. Czasem ze ściśniętym sercem. Sięgnę po książkę, tak myślę.
OdpowiedzUsuńKsiążkę czyta się zupełnie inaczej niż bloga - dużo prościej. Poza tym zwracasz uwagę na inne rzeczy; więcej też już wiesz, więc wyciągasz inne wnioski niż wcześniej. Moim zdaniem warto.
UsuńA sięgniesz też po "Nieżonę"?
UsuńNie wiem. Boję się tego, czym ta książka może być, zwłaszcza w okolicznościach w których powstaje (powstała?). Nie wiem, czy chcę wiedzieć więcej niż wiem, czy ta książka nie będzie jednym krokiem za daleko. Walczy ze mną człowiek i jego ciekawskość i prawnik, który przypomina, że czasem trzeba powiedzieć "stop".
UsuńJa czekam na odpowiedni moment, na razie nie czuję się gotowa na lekturę
OdpowiedzUsuńPamiętaj, że strach ma zazwyczaj tylko wielkie oczy.
UsuńJa też nie gotowa na tę lekturę...
OdpowiedzUsuńNie wiem, może mi było łatwiej, bo pewne emocje już w sobie przepracowałam, ale naprawdę nie było tak strasznie, jak się to może wydawać. Bo to nie jest książka o śmierci; raczej o radości i sile życia, pomimo wszystko.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń