-
Mamo, a ty jesteś stara? – takie oto pytanie od kilku tygodni cyklicznie kieruje do mnie Młodszy.
-
Nie, synku, nie jestem stara. –
odpowiadam dziarsko i z uśmiechem, choć gdyby nie Konwencja ONZ o prawach
dziecka, to nie wiem, czy nie posunęłabym się do osobistego, czynnego uczestnictwa w scenach wysoce
gorszących.
-
Jesteś stara. – w odpowiedzi każdorazowo stwierdza Młodszy, całkowicie mnie ignorując, po czym porzuca temat. Tylko po
to, by najpóźniej za kilka dni ponownie zadać to samo pytanie.
- Mamo,
a ile miałaś lat, kiedy wybuchła I wojna światowa? – zapytał niedawno
Starszy, pilny uczeń drugiej klasy szkoły podstawowej, od niedawna pasjonat
geografii i historii.
W
takich okolicznościach człowieka nachodzą wątpliwości. A co, jeśli faktycznie
jestem już stara, tylko tego nie zauważyłam? Było, nie było, wiek
niebezpiecznie zbliża się do postbalzakowskiego (za parę dni podstępnie
przeskoczy mi kolejna cyferka), a czasy różowych stopek już dawno mam za sobą.
Jednego
jestem pewna. Tego, że dzieci Pawła Beręsewicza w pewnym momencie także doszły
do wniosku, że ich ojciec jest stojącym nad grobem staruszkiem, którego młodość
przypadła na czasy epoki lodowcowej. W związku z powyższym nie tylko czuję się
raźniej, ale i wręcz ogarnia mnie zadowolenie. I nie jest to przy tym przejaw
typowej Schadenfreude, a wyłącznie
radość z faktu, że ktoś odwalił za mnie kawał dobrej roboty, dzięki czemu nie
muszę samodzielnie i od podstaw tłumaczyć swojemu dziecku oczywistych dla mnie oczywistości.
„Tajemnica
człowieka z blizną” to bowiem kompendium wiedzy o schyłkowym PRL-u,
przygotowane z myślą o dzisiejszych mniej więcej 10-, 12-latkach. Przykład
Starszego pokazuje jednak, że książka z powodzeniem nadaje się także i dla
dzieci nieco młodszych. W otoczce powieści sensacyjno-kryminalnej (główny
bohater stara się rozjaśnić mroki tytułowej tajemnicy człowieka z blizną, czyli
własnego ojca), autor przemyca bowiem całkiem sporo wiedzy historycznej,
podając ją w sposób gwarantujący – by odwołać się do języka paranaukowego –
trawienie bezresztkowe.
Główny bohater – dwunastoletni Janek –
przypadkowo wpada bowiem na trop niezwykłej tajemnicy. Pozornie zwykła blizna
okazuje się czymś, o czym dorośli nie chcą mówić, poprzestając na półsłówkach,
zagadkowych stwierdzeniach i zbywających zwrotach. Trzeba więc radzić sobie samemu,
chwytając trop i całkiem na poważnie wcielając się w rolę detektywa. Do rangi
epokowych i dramatycznych wydarzeń urastają więc odtwarzane z mozołem opowieści o próbie zakupu więcej niż jednej
kostki masła (i to bez marnowania kartek!) czy ucieczce przed oddziałem ZOMO
(dla niepoznaki zamienionych w zombie); nie obejdzie się też bez dodania
dramatyzmu zarobkowemu studenckiemu wyjazdowi do USA, gdzie przecież bez
problemów i niemal na każdym kroku można wpaść w objęcia Umy Thurman. Niejako
mimochodem pojawiają się też Powstanie Warszawskie i Solidarność z jej hasłami,
a przy okazji i porcja wiedzy z zakresu malarstwa (zwykła reprodukcja
„Słoneczników” Van Gogha, jaką można nabyć za kilkanaście złotych, w sensacyjny
sposób może się bowiem zamienić w pochodzący wprost z amsterdamskiego muzeum
oryginał).
Patrząc na Starszego i jego kolejne
fascynacje czytelnicze (poczynając od Detektywa Pozytywki do kolejnych tajemnic
rozwiązywanych przez Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai), i obserwując
rumieńce, jakie wykwitały na jego policzkach także i podczas tej lektury,
jestem przekonana, że czytelniczy haczyk w postaci tajemnicy do samodzielnego
rozwikłania, z niemal stuprocentową pewnością posłuży do nabicia niejednej
młodocianej ryby. Gdy jednak dostrzec, że jest on otoczony sprytnie podanymi faktami historycznymi,
a do tego nieco osłodzony czymś, co współczesnym dzieciom wydaje się bliskie i
swojskie (istotną rolę w książce odgrywają telefony komórkowe i shake z MacDonalda),
okazuje się, że otrzymymaliśmy coś znacznie lepszego i (z całym szacunkiem) mniej płytkiego
niż wspomniane wcześniej pozycje.
Nie bez znaczenia dla odbioru książki
pozostaje także jej szata graficzna. Wydawnictwo Literatura pod tym względem
zdecydowanie bowiem rozpieszcza i czytelnika, i samego autora, który – jak sądzę
– może czuć się w pełni usatysfakcjonowany kolejnym występem w duecie z Olgą
Reszelską (poprzedni nam znany przydarzył się przy okazji książki „Czy wojna jest dla dziewczyn”). Czarno-białe, oszczędne, ale zarazem wymowne ilustracje dodatkowo podkręcają
napięcie. Znakomitym pomysłem było także wyraźne graficzne wyróżnienie (przez otoczenie ich czarną ramką) tych
rozdziałów, które dotyczą snutych przez głównego bohatera fantazji –
podekscytowany ośmiolatek łatwiej może dzięki temu odróżnić fakty od fikcji,
wyobrażenia od realiów.
Wreszcie, na zakończenie muszę
wspomnieć o aspekcie ściśle osobistym. Nie dotyczy on mnie (choć szczerze
boleję nad faktem, że w swoim życiu obsadziłam już zarówno etat męża, jak i
wirtualnego mentalnego brata, bowiem z każdą kolejną przeczytaną książką
odczuwam coraz silniejsze pozytywne wibracje i więź łączącą mnie z Autorem),
ale Starszego. Czyż można bowiem nie odczuwać emocji, czytając książkę, na
której sam jej Twórca umieścił osobistą i własnoręczną dedykację?
Paweł
Beręsewicz „Tajemnica człowieka z blizną”, okładka i ilustracje Olga Reszelska.
Wydawnictwo Literatura, Łódź 2011.
Paweł Beręsewicz rzondzi. Nie jest sztampowy, a jego humor trafia do starych :) i młodych (przynajmniej u nas). No i jest fajnym człowiekiem, o ile mogę wnosić z pięciominutowego spotkania, które przepędziłem w kucki przy autorskim stoliczku. Musimy powtórzyć sobie Ciumków :D
OdpowiedzUsuńNie będę wypowiadać się na temat szczegółów, których nie znam, ale na podstawie książek (i ponadgodzinnego spotkania, w którym uczestniczyłam) wnoszę, że jego poczucie humoru idealnie pokrywa się z moim. Jak dla mnie, niczego więcej nie potrzeba:)
UsuńCiumkowie też rządzą! My właśnie w trakcie, pomiędzy poszczególnymi częściami i chichoczemy wszyscy, w całkowitej zgodności:)
Jeżeli moja sklerozis galopensis do tej pory pamięta "wujka od hondy", to rzecz musi być nośna :) Godzina? Nawet jeśli w grupie, to rozpusta spotkaniowa. No i nie w kucki pewnie :P
UsuńCałkiem poważnie rozważam wypisanie wszystkich złotych myśli owego wujka, bowiem przynajmniej część z nich niezwykle przypadła mi do gustu (i zupełnie nie rozumiem, dlaczego Ciumko senior krzywi się na samą myśl o wujku:P).
UsuńDla Beręsewicza gotowa byłabym spędzić nawet i godzinę w pozycji kucznej, a co tam! Na szczęście tym razem nie musiałam:)
Mogę upublicznić wpis na FB? Autor pewnie by się ucieszył :)
UsuńA upubliczniaj, jeśli czujesz taką wewnętrzną potrzebę:P Ostatnio przewalają się tu takie tłumy, że już się pogodziłam z faktem, że nie jest to mały kameralny blodżek (jak zdrobnić "blog", bo "bloguś" odpada?)
UsuńBlożek, jak buldożek:P A blogasek się nie podoba?:P
UsuńZważywszy na charakter autorki bloga, "blożek jak buldożek" by się nadał, ale przez wzgląd na niespójność w wyglądzie zewnętrznym (moim i buldożka) będę protestować!
UsuńBlogasek jest z kolei zdecydowanie zbyt słitaśny. Potrzebuję zdrobnienia wyważonego - poważnego, ale nie za bardzo, przy tym lekkiego i dowcipnego oraz błyskotliwego. Propozycje proszę zamieszczać w komentarzach; zastrzegam sobie prawo krytykowania złożonych ofert:PP
Buldożek to była analogia ortograficzna:P Może być blożek jak mopsik:D
UsuńMoje małe B? :D
UsuńZWL: na analogię ortograficzną wpadłam (jestem niewyspana, ale nie aż tak bardzo). A mopsik niby ładniejszy? Niech mą odpowiedzią będzie to oto prychnięcie: prych!
UsuńBazyl: Prych, prych! Lekkie miało być, a to długie okrutnie. A poza tym "B" zdrabnia się jeszcze trudniej niż "bloga"!:P
Napisałbym blożek jak pudelek, ale to by sugerowało zawartość:PP Blożek jak twarożek (że niby twarożek z rana jak śmietana)?
UsuńRezygnacja z pudelka słuszna także z uwagi na fakt, iż już jakiś czas temu podjęłam nieodwracalną i ostateczną decyzję o rezygnacji z trwałej ondulacji:P
UsuńJak twarożek? To zanadto pachnie rozbuchanym konsumpcjonizmem!
Bunio? W sensie od blogunio :)
UsuńTwarożek, symbol skromnej, acz zdrowej diety, to teraz symbol rozbuchanego konsumpcjonizmu? O tempora!
UsuńBazylu: w ogłoszeniu małym druczkiem napisane było, że zastrzega się możliwość odwołania bez podania przyczyny. Toteż niniejszym odwołuję. Tak będzie lepiej dla wszystkich!:P
UsuńZWL: Wiesz, teraz trudno o twarożek saute, poza tym a taki prawdziwy, nieprzetworzony chemicznie (czytaj: bez odessanego tłuszczu, czyli w wersji full wypas), potrafi zaimponować liczbą kalorii. Poza tym jednak, czemu tylko z rana, hę?
Momarta: zawsze możesz spożywać twarożek kozi albo sojowy, bo na pewno taki jest:PP I ok, z rana, wieczór i w południe:))
UsuńO nie, nie! Z twarożków to ja tylko takie w wersji full wypas (a mam wiejskie dojścia), względnie typu włoskiego, innymi gardzę. Ale może choć na podwieczorek będę mogła strzelić sobie kabanoska, co?:P
UsuńSojowego? Bo przecież kabanosy to zuo, prawie jak parówki:P Zresztą ja Ci bynajmniej nie żałuję:D
UsuńWiedzę na temat złego pochodzenia kabanosów wypieram; poza tym jednak kupuję je tylko od dwóch producentów, które kosztują tyle, że musi być w nich coś więcej niż papier toaletowy!:P Ach, zatęskniło mi się do własnej lodówki, gdzie spoczywa spory ich stosik, świeżo przywieziony z kaszubskiej masarni (to jeden ze wspomnianych producentów):))
UsuńW kwestiach żywieniowych pozwolę sobie nie dołączyć do dyskusji, albowiem jestem gorliwym wyznawcą zasady mojego śp. Chrzestnego, czyli: "Wełna nie wełna, byle kicha pełna.", co z pewnością zemści się na mnie srodze w najbliższej lub nieco dalszej przyszłości. Nie chcąc zatem powodować omdleń u ludzi bardziej świadomych i skłaniających się ku, pewnie bardzo mądremu, powiedzeniu: "Jestem tym, co jem", milknę. Bo dziś, jak na razie, jestem pizzą z lodówki.
UsuńWysokiej jakości papier toaletowy też jest drogi, więc cena produktu ostatecznego o niczym nie świadczy:P Ale jedz sobie, jedz, ja tak z bezinteresownej zawiści :)
UsuńBazyl: czyżby śp. Chrzestny był prototypem wujka od Hondy?:P Co do zemsty kiszek (niewykluczone, że krwawej), to co ja Ci tu będę, skoro sam wiesz. Pomilczę więc tylko chwilę, kręcąc w milczeniu z niedowierzaniem głową.
UsuńZWL: Trudno, jak wysokiej jakości, to może nie zaszkodzi, oby tylko nie perfumowany! Moje uczucie do kabanosów jest bowiem najwyższej próby i pokona wszelkie przeszkody (dla twarożku nie zrobiłabym tego, co jestem gotowa zrobić dla kabanosów).
Zapamiętam, zawsze warto mieć na każdego jakąś dźwignię, żeby nie powiedzieć haka:P
UsuńZa skutecznie przeprowadzony szantaż z użyciem kabanosów możesz nawet dostać jakąś nagrodę w kategorii "innowacyjność, pomysłowość i kreatywność", więc zapamiętuj, proszę bardzo!:P
UsuńŻebym więc mógł zgarnąć nagrodę (oby nie wyrok za korumpowanie:P), zdradź, proszę, czy kabanos wieprzowy, czy drobiowe też uznajesz?
UsuńOj doprawdy, no nie wiem, chyba nie mogę... To zbyt intymne!:P
UsuńNo dobsz, zadziała kosz deliaktesowy z miksem kabanosów :P
UsuńE, skuteczna akcja korupcyjna musi uderzać w sam punkt, a nie się rozmydlać na jakieś kosze i miksy! Nie wiem, nie wiem, ale może nie wystarczyć nawet na wyróżnienie!:P
UsuńWielki kosz pełen kabanosów to nie jest rozmydlanie się, tylko zmasowany atak.
UsuńW takim razie już zaczynam się lekko uginać:P Tylko wymyśl najpierw jakiś rozsądny cel korupcyjny, tak aby wydatkowane środki choć trochę Ci się zwróciły!
UsuńZdecydowanie musiałoby to być coś wielkiego, pomyślę w wolne dni:P
UsuńDaj spokój, szkoda wolnych dni (dla kogo wolnych, dla tego wolnych:(). Tym bardziej, że na razie - z racji baaardzo dobrego zaopatrzenia w kabanosy (na dwa miesiące powinno starczyć) - i tak jestem mniej podatna na naciski:P
UsuńMogę odczekać, nie pali się:D
UsuńOdnotowałam. Wykorzystam jako okoliczność łagodzącą:P
UsuńStarsza doucza się aktualnie savoir-vivre'u z Grzegorzem Kasdepke, ciekawe czy teoria przełoży się na czyny:) Na Beręsewicza jest dziwny nieurodzaj w bibliotece, niestety, bo detektyw mógłby się przyjąć.
OdpowiedzUsuńNie wiem jak na tego typu książki reagują młode damy, ale czytanie tony tychże (kiedyś, bo w końcu zrezygnowałem), niezbyt zauważalnie wpłynęło na maniery moich łotrów. Jak było wybiórczo, tak jest, czyli np. niespodziewane: "Dzień dobry!" dla grupy żulerni pod sklepem i milczenie przy wymijaniu sąsiada na schodach :D
UsuńMłoda dama byłaby młodą damą, gdyby sąsiadowi dzień dobry mówiła. Nie mówi, z wrodzonej nieśmiałości, bo tatuś miał tak samo, więc nawet nie może za bardzo potępiać:P
UsuńPo "Co to znaczy?" dopadło mnie uczulenie na tego typu książki Kasdepke, więc nie mam pojęcia, czy działają. U nas w bibliotekach Beręsewicz w obfitości (poza jednym panem Mamutko, może by tak ktoś go wznowił, co?), więc czerpiemy garściami, a co smakowitsze kąski nabywamy na własność. Czego i Wam życzymy.
UsuńU mnie dobre maniery rozłożyły się nierównomiernie: Starszy nie nadużywa (choć wdrożyłam już program naprawczy), za to Młodszy (ach, ten aniołeczek, cherubinek, dziubdziuś śliczny) śle ukłony i uśmiechy na prawo i lewo, nie przejmując się tym, czy należy, czy zna kogoś, czy też wcale:)
Co to znaczy? zostało przyjęte do aprobującej wiadomości. U nas też Młodsza jest demonem savoir-vivre'u uwielbianym przez panie w okolicznych sklepach i bibliotece:P Widać inny charakter:)
UsuńInny charakter, albo przejaw występowania typowych dla młodszego rodzeństwa cech osobniczych, niezbędnych do przetrwania w ekstremalnych warunkach?:P
UsuńCzy w "Bon czy ton" występują te upiorne bliźniaki, którym onegdaj udało się wyprowadzić mnie z czytelniczej równowagi? (w sposób, jak sądzę, przez autora niezamierzony, a zbliżony do przyczyn, dla których omijam drugą część "Co to znaczy?")
Kuba i Buba? Zaraz tam upiorne, normalna koegzystencja rodzeństwa:)
UsuńNie wiem, jak mówienie dziękuję ma się do przetrwania w ekstremalnych warunkach, ale z cech bardziej użytecznych zauważam np. podgryzanie starszej siostry znienacka:PP
Więc nasz Młodszy jest wyjątkiem, bo się boczy, fuka, tyłkiem odwraca, byle tylko na zaczepki znajomych nie odpowiadać o podawaniu łapki nawet nie wspominając.
UsuńWracając do sedna wpisu, to zapytowywuję czy bardzo poważne to jest?
A owszem, owszem. Nasz Starszy zamiast mówić "dzień dobry!", prezentuje napotkanym osobom liczne rany zadane mu przez brata, nie tylko znienacka. Z niepokojem oczekuję wizyty kuratora sądowego:(
UsuńA wydają dźwięki wysokiej częstotliwości jak nietoperze, czy to specjalność małych dziewczynek?
UsuńZWL: częstotliwość raczej normalna, ale dźwięki wydają, i owszem. Drą się, ściślej rzecz ujmując. Non stop, z krótkimi przerwami na sen. Wysokiej częstotliwości bym nie zniosła, oni to wiedzą:P
UsuńBazyl: może mylicie dzieci i Młodszy to Starszy? Nam się to zdarza dość często, zwłaszcza jeśli chodzi o imiona:P A pytanie związane z "sednem wpisu" dotyczy Savoir vivre'u dla dzieci, czy czegoś innego?
A to znaczy, że chłopcy to inny gatunek. U nas częstotliwości zagrażają życiu i zdrowiu rodziców.
Usuń@momarta Zdarza mi się coraz rzadziej. Z tymi imionami. A chodzi o "Człowieka ..." :)
UsuńZWL: to się chyba daje jakoś zneutralizować, ale nie wiem czy da się uniknąć uszczerbku na zdrowiu (dzieci tym razem), więc może lepiej zaciśnijcie zęby i zatkajcie uszy? W końcu to jeszcze tylko jakieś dziesięć lat, dacie radę!:P
UsuńBazyl: zazdroszczę, bo mi się jakby pogarsza. Z tymi imionami. A pytania nie rozumiem w takim razie, proszę więc jaśniej:)
@momarta Chodzi mi o to, czy w "Człowieku ..." elementy grozy są jakoś zrównoważone humorem, bo Starszy ma ostatnio fazy na banie się różnych rzeczy. Co nie przeszkadza mu ze stoickim spokojem wymieniać się informacjami o różnych "strasznościach" :)
Usuń@ZwL Szymek ostatnio wszedł na takie częstotliwości* (*czyt. nauczył się, a właściwie został nauczony, przez usłużne koleżanki z boiska, piszczeć). Żałuję, że nie mogę go już wozić na foteliku rowerowym, bo świetnie odstraszałby psy :P
Starsza ma fazę wydawania z siebie znienacka piskliwych odgłosów, chociaż myśleliśmy, że to minęło ze 4 lata temu:( Wytrzymujemy, nie mamy innego wyjścia, chociaż jak człowieka boli głowa, to może dzieciątko ukarać dożywotnim szlabanem na oglądanie kucyków.
UsuńBazyl: zdecydowanie są zrównoważone. Mojemu Starszemu też zdarza się bać (my odróżniamy "straszności" od "strasznych obrzydliwości", przy czym pierwsze są straszne i unikane, drugie zaś pożądane), ale tu jakoś zapomniał. Trochę tylko pękał przy nocnym spacerze po cmentarzu zamieszkałym przez zombie, ale ostatecznie przetrwał w dobrej kondycji psychicznej:)
UsuńZWL: Pomnij tylko, że nawet recydywista ma szansę ubiegać się o warunkowe przedterminowe zwolnienie, więc rozważ podwojenie dawek tabletek od bólu głowy!:P
@momarta U mnie Starszy spękał (i posiał grozę w maleńkim serduszku brata, który łkał by wyłączyć odtwarzacz) na pierwszych scenach "Meridy Walecznej", bo się pokazał wielki niedźwiedź (fakt, maj folt, żem puścił ryk na 5.1). Za to taki sam miś rozszarpujący sobie coś beztrosko na krwawe ochłapy, ale podany a la Discovery wzbudza żywy zapał do oglądania :) Co do meritum, zobaczymy jak zniosą "Królewnę i goblina" :)
UsuńU mnie spazmy przytrafiały się i na pierwszej części "Epoki lodowcowej", i na drugiej "Madagaskaru". Ale to było jednak ze sto kreskówek z Cartoon Network temu. Niedźwiedziami Starszy raczej gardzi, natomiast brygadę upiornych wilkołaków przyjmie z otwartymi ramionami (choć z lekko przymkniętymi oczami).
UsuńLiczę, że "Królewnie..." dadzą radę. Zwłaszcza, że największą odrazę wzbudzały u nas ilustracje, które w Waszym wydaniu zostały wyeliminowane.
Oni pewnie dadzą, tylko nie wiem co z moim gardłem. Z perspektywy miło wspominam czasy, kiedy 30 stron, to była gruba książka :)
UsuńNie narzekaj, Młodsza weszła w fazę maniakalnego, wielokrotnego czytania w kółko tych samych pięciu Franklinów. Normalnie przerobiłbym Franklina na zupę. Albo na kabanosy. Dobrze, że niecierpliwa jest, i szybko przekłada strony, człowiek się mniej męczy.
UsuńFrankliny? A co powiesz na encyklopedię postaci z rysunkowej wersji Star Wars? Kupiłem drugą z fabułki, bo się może przynajmniej czegoś dowiem o aktorach. I wreszcie odpowiem Młodszemu "kto grał R2D2", a kto wie, może nawet zostanę fanatic fan :)
UsuńBazyl: tak, gardło dostaje w kość:( Ja w pracy też dużo gadam i w związku z tym ostatnio coraz częściej zdarza mi się, że wieczorami muszę się wspomagać farmakologicznie, aby podołać oczekiwaniom. W tym przypadku gotowa jednak jestem do niemal bezgranicznych poświęceń!:)
UsuńA co do encyklopedii - u nas też pojawił się ten pomysł, na szczęście na razie upadł. Osobiście jakoś nie mogę się przekonać do tej wersji Gwiezdnych wojen, wolę żeby Starszy ruszył od razu z oryginałem, ale myślę, że nie zaszkodzi mu, jeśli jeszcze z rok poczeka.
ZWL: kabanosy z żółwia? no weź, przestań! Zwłaszcza, że takiego żółwia, co to umie już zawiązać buciki byłoby trochę szkoda:P Ale najwyraźniej jesteś lepszym ojcem, niż ja matką, bo wszelkie próby czytania książek w kółko pacyfikuję góra po trzech razach. Jakieś odstępy dla higieny trzeba zachować!
Nie skusiłabyś się na kabanosa z żółwia?? Ja dyskretnie dbam o płodozmian, regularnie chowając szczególnie zaczytane książeczki i wyjmując te mniej ograne. System działa, a ja nie jestem narażony na nietoperze częstotliwości.
UsuńZ żółwia jak z żółwia, ale z Franklina? Płodozmian w lekturach dziecięcych to podstawa; gdy dzieci były młodsze i książeczki krótsze, to jeszcze dało się znieść tę cykliczność ("I nagle woda z węża wytrysła i ugasiła ogień natychmiast", i tak przez 10 kolejnych dni), ale teraz? Nie ma mowy!
UsuńHa, ja przez jakieś 40 wieczorów dzień w dzień słuchałem Piotrusia pana, akurat taką fazę miała Starsza. Po piątym razie wyłączałem się całkowicie i mogłem w spokoju sobie poczytać:)
Usuń"Piotrusia Pana" z "Bajek-Grajek"? Z Hryniewiczem? Jeśli tak, to wcale się nie dziwię, ja mogę słuchać tego w kółko:) U nas jednak audiobooki sprawdzają się tylko w aucie, w domu młodzież odmawia słuchania.
UsuńTegoż samego. Ja mogę słuchać do góra dziesiątego razu:P
UsuńNie wiem czy jestem gotowa na eksperyment, ale zważywszy że ostatnio męczą mnie wszystkie rozgłośnie radiowe (typowy syndrom przedurlopowy), może powinnam wziąć płytę do auta i przez najbliższy miesiąc ją sobie zapodawać, sprawdzając kiedy pęknę:P
UsuńSprawdź,sprawdź:) Ja za Piotrusiem nie przepadam, bo najmłodszego brata Wendy odgrywa tam jakaś koszmarna pani, która chyba w życiu nie słyszała mówiącego dziecka:P Za to Alicji w Krainie Czarów mogę słuchać do upojenia:)
UsuńHm, brata Wendy nie pamiętam, ale dawno już tego nie słuchałam. Alicji natomiast nie znam - to też z Bajek-Grajek?
UsuńOczywiście, klasyk absolutny: http://www.youtube.com/watch?v=I7eeQd6MD10
UsuńZ bólem i wstydem wyznaję, że naprawdę nie znam. Pewnie dlatego, że jakoś z Alicją całe życie było mi nie po drodze. Obiecuję jednak nabyć czym prędzej i wysłuchać przy okazji najbliższej podróży, zwłaszcza że podlinkowany fragment brzmi zacnie:)
UsuńJest tam całość w kilku fragmentach, dalej jest jeszcze lepiej:)
UsuńDalsze fragmenty widziałam, owszem, ale chwilowo okoliczności niesprzyjające dłuższemu skupieniu. Poza tym przy komputerze nie umiem się skupić na słuchaniu, taki defekt:( Skoro jednak dalej lepiej, to nabędę tym bardziej i czym prędzej!
UsuńMasz maila z niespodzianką:)
UsuńNiespodzianki około północy to coś, co momarty lubią najbardziej, dzięki!:P
UsuńDopisuję do kategorii "lektury obowiązkowe, do kupienia koniecznie". :) Ogromnie ciekawią mnie też "Wszystkie lajki Marczuka", to też podobno świetna powieść.
OdpowiedzUsuńA propos starości i wojny, moja koleżanka była z klasą w Warszawie na wycieczce szlakiem "Kamieni na szaniec". Kiedy opowiadała uczniom o Alku, Zośce i Rudym, jedna z dziewczynek zapytała z przejęciem: "To pani ich wszystkich znała?". :)
Dopisz, dopisz, myślę że książka powinna spodobać się zarówno Tobie, jak i siostrzeńcom:) Lajki zapowiadają się nieźle, ale sam autor mówił, że to inna kategoria wiekowa - koniec podstawówki, początek gimnazjum raczej, więc my na razie się wstrzymujemy. Ale pieczątka "Like" obok dedykacji (patrz: ostatnie zdjęcie) była jak dla mnie sporządzona specjalnie w związku z tą właśnie książką:)
UsuńJeśli zaś chodzi o opowieść o wycieczce, to nic dodać, nic ująć - to właśnie taki tok myślenia. I aż żal wyprowadzać młodych z błędu; ileż człowiek traci wówczas na atrakcyjności!
A to w takim razie musimy to przeczytać razem ze Starszym. Wczoraj właśnie skończył książkę "Kaktus na parapecie", która również opowiada o zamierzchłych czasach - lata 70-te. Chłopiec z XXI wieku chyba przenosi się do 79- roku. Starszy nie mógł się oderwać od lektury i stwierdził, że książka jest tak samo dobra jak te o Tsatsikim, a to mega wyróżnienie.
OdpowiedzUsuń"Mamo, a Ty żyłaś w tych czasach? Stałaś w kolejce i nie miałaś komórki?"
"Tak synu, żyłam... Ale mała byłam to i w kolejkach nie stałam a zegarek jeszcze w 1979 r.nie był mi potrzebny" :-)
A co do p. Beręsewicza to widziałam go kiedyś w Poznaniu na targach i tak jakoś na jego widok pomyślałam, że .... muszę przeczytać wszystkie jego książki :-)
Nadrabiam zaległości w czytaniu Twoich wpisów..
A fajny ten "Kaktus"? Oglądałam go już parę razy w bibliotece, ale jakoś nie mogłam się zdecydować. Teraz odkryłam jednak jeden duży plus: ilustracje do książki robiła ta sama pani, która ilustrowała "Króla ogóra", czyli pani o zacięciu Butenkowym:)
UsuńWątek kolejki i braku komórki pojawia się też w "Tajemnicy..." Starszy przetrawił, przetrawił i ostatecznie łaskawie przyjął do wiadomości jako prawdę, nie zaś bujdę:)
P. Beręsewicz istotnie coś w sobie ma takiego, że człowiek od razu garnie się do lektury. Muszę podpytać dzieciaki z klasy Starszego, czy takie działanie jest długofalowe i czy faktycznie czytają, czy też zapał im opadł zaraz po spotkaniu.
"Kaktusa" mamy z biblioteki, ja go jeszcze nie czytałam ale sądząc po tym, że Starszy próbował go przeczytać tego samego wieczora (nie udało się) i rano przed szkołą - to musi być fajny!
UsuńCo do podpytywania, to podpytaj dziewczynki, one może dłużej są pod urokiem autora :-)
Faktycznie, taki zapał czytelniczy to istotna wskazówka:) My w ubiegły weekend jechaliśmy w trasę i Starszy milion razy dopytywał się, ile książek mu zapakowałam na drogę, martwiąc się czy aby nie za mało (były cztery, przeczytał wszystkie, na szczęście ostatnią skończył 10 km przed domem).
UsuńW tym przypadku nie jestem pewna, czy urok autora działa głównie na dziewczynki. Akurat na naszym spotkaniu mowa była i o książkach "o miłości" ("Jak zakochałem Kaśkę Kwiatek") i "wojennych" ("Czy wojna jest dla dziewczyn?") i nie jestem pewna, która płeć była bardziej zafascynowana:)
Ojej, to fajnie, fajnie że Starszy tak lubi czytać! Mój też czyta w samochodzie a ja ubolewam nad tym, że nie mogę.. Od razu mam mdłości...
UsuńTak, słyszałam, że niektórzy tak mają. Ja jestem twarda sztuka i mdłości się mnie nie imają, a okazji i okoliczności, by to sprawdzić było doprawdy wiele...
UsuńA tak przy okazji. Jako prezeskę fanklubu T. Samojlika może Cię to zainteresuje:
OdpowiedzUsuńhttp://www.szczecinczyta.pl/jedna-reka-smazy-nalesniki-a-druga-w-tym-czasie-rysuje/
O! Zazdraszczam obcowania z Twórcą, choćby miało być tylko zdalne! Dzięki za cynk; zaglądam do Was w miarę regularnie, ale ostatnimi tygodniami regularność we wszystkim (poza nawałem roboty) szlag trafił, więc nie czytałam. Odkryłam jednak pokrewieństwo także i z tym autorem - metoda spania wstecz jest mi bardzo dobrze znana! Nie dalej jak dziś, zwlekłam się z łóżka krótko po tym jak zadzwonił budzik, przelotnie zdziwiłam się, że ciemno jakoś, ale poszłam do łazienki i wykonałam plan, czyli umyłam włosy. Gdy z mokrymi poszłam do kuchni i spojrzałam na zegar, okazało się, że wstałam co najmniej godzinę za wcześnie (nie powiem która była, bo mi wstyd). Głupio było się jednak tak kłaść z mokrą głową, wobec czego mój dzisiejszy dzień roboczy był wyjątkowo dłuuugi...
UsuńNie mów nic o zaległościach w czytaniu.. Ja mam zaległości w czytaniu książek, blogów... Założył człowiek portal o książkach i nie ma czasu ich czytać :-)
UsuńA co do porannego wstawania, ciesz się, że wstałaś tylko o godzinę wcześniej! Moja koleżanka kiedyś położyła się spać zimą po 16, obudziła się o 19, ale miała zegarek z tarczą. Patrzy - już 7! Biegiem do pracy! No i poszła, poszła i tam zapytali czy na dwie zmiany pracuje, bo dziś już była! :-)
Mój czas pracy jest określony wymiarem zadań, czy jakoś tak, więc nikt by się specjalnie nie zdziwił, niestety:( Takie zdarzenia to chyba jednak takie dzwonki alarmowe, że coś jednak z nami nie za bardzo i że może warto by się zastanowić o co chodzi...Tylko kiedy tu, kurka, znaleźć czas na zastanawianie?:P
UsuńW każdym razie, niewątpliwie mam lepiej niż Ty - czytam, bo lubię i chcę (i żeby nie zwariować), a nie dlatego, że taką mam pracę.
ha! ha! O ile dobrze myślę, to za pracę powinni płacić. Prowadzę portal dla przyjemności - nie mam z tego żadnych pieniędzy (ale jakby były, to byłoby miło). Dlatego też Moja Droga, ja też czytam bo lubię i chcę a nie dlatego, że muszę! A zaległości w czytaniu są bo np. odpowiadam na e-maile, przeglądam informacje na stronach, umieszczam wpisy itd. Wszystko w temacie książki.. To oczywiście bardzo interesujące, to jest to co lubię, tylko... dzień za krótki a sterta fajnych książek rośnie! :-)
Usuńpodpisano: Zarobiona na własną prośbę :-) pozdrawiam!
ps. A płacą mi za coś innego (mam etacik bardzo przyjemny i też wśród książek).
No dobra, dobra, pardon me i w ogóle jakżem mogła, o ja podła! Nie mam pojęcia jak jest z zarabianiem przy pomocy blogów i portali, ale tzw. doświadczenie życiowe mówi mi, że tematyka książkowa to nie ta, przy której pomocy osiąga się kokosy, luksusy i ptasie mleczka:)
UsuńMyślałam raczej o tym, że już samo prowadzenie bloga zbliża ryzykownie w stronę poczucia obowiązku ("trzeba o tym napisać", "teraz może przeczytam to"), a przy portalu to już w ogóle robi się coraz gorzej. Zwłaszcza, że i prawdziwe życie wzywa (coś by się zjeść przydało, a i dziecko przytulić również, że o konieczności wtarcia balsamu tu i ówdzie nie wspomnę). Ale niech będzie, że to lubisz - uwierzyć w to mogę, skoro sama poniekąd podzielam ową perwersyjną dążność do takiego "zarabiania się":))
Na dobry początek dnia fejsbukowa odpowiedź od SamaWieszKogo - "Serdeczne dzięki za dobre słowo. A że łasy jestem na komplementy, cały dzień dzisiaj chodzę w doskonałym humorze. Pozdrawiam serdecznie zarówno blogerkę, jak i życzliwie donoszącego." Pisałem, że dusza człowiek :D
OdpowiedzUsuńDzięki za przekaz odwrotny:) Mam nadzieję, że tym razem głuchy telefon nie doprowadził do przekłamań na łączach i nie było tak, że w rzeczywistości SamWieszKto zazgrzytał jedynie zębami, złorzecząc pod nosem:P
Usuń(a że dusza człowiek, to wiem przecie:))
W czasach ctrl-c ctrl-v, takie pomyłki zdają się być wykluczone :)
UsuńOj, żebyś się nie zdziwił! Zawsze można skopiować nie to co trzeba i wkleić nie tam, gdzie się powinno. U mnie w pracy zdarza się to notorycznie:(
UsuńMoja droga, jasnowidząca, momarto! Dziś to właśnie, rankiem wczesnym, skutkiem błogostanu snem niedawnym wywołanego, zamieściłem pierwszy w tej odnodze komentarz u siebie na blogu, bom miał okno akurat rozwarte. Prawdą więc jest. Pracowo też temat znam. A "Człowieka ..." już mam w kieszeni kurtki :D
UsuńMój mąż wśród rodziny i znajomych nazywa mnie raczej "wszechwiedzącą wiedźmą Ple-Ple", więc czym prędzej podetkam mu pod nos Twój komentarz, aby zobaczył że można ładniej mówić do żony (tej żony)!:P Dzięki Ci, o Bazylu!
UsuńPomyłkę widziałam i się trochę zdziwiłam, ale uznałam że najwyraźniej chcesz sławić me imię między różnymi narodami:PP
A "Człowieka..." wypróbujcie czym prędzej; mam nadzieję że się nie zawiedziecie. Dziwi mnie tylko ta kieszeń kurtki - u nas dziś straszny i niespodziewany upał!