Gdyby
jakiś Ktoś poprosił mnie o udzielenie paru dobrych
rad na temat wychowywania dzieci, rozejrzałabym się z przestrachem wokół i czym
prędzej dała nogę.
Gdybym
miała wypowiedzieć się na temat tego, czym zainteresować i zająć latorośle, by
rozbudzić ich wyobraźnię i kreatywność, udałabym że mam zapalenie krtani i
niestety nie mogę się wypowiedzieć na ten, jakżeż pasjonujący, temat.
Wreszcie,
jeśli miałabym wyrazić swoje zdanie na temat tego, jakiego rodzaju książki są w
stanie przyciągnąć urodzonego w XXI wieku młodego człowieka, poprzestałabym na
bezradnym rozłożeniu rąk.
Tak.
Spójrzmy prawdzie w oczy. Głupiam jak but. Ciemnam jak tabaka w rogu. Na
szczęście – jestem tego pewna – jestem w doborowym towarzystwie większości
rodziców.
źródło zdjęcia: lubimyczytać.pl |
Kiedy
jakiś czas temu samodzielnie przypominałam sobie Tolkienowskiego „Hobbita”,
byłam zdegustowana. Miałam bowiem w pamięci siebie z czasów szkoły podstawowej
(mogłam być wtedy w piątej, może szóstej klasie), pochłaniającą stronę za
stroną i płonącą rumieńcem ekscytacji. To było jednak ładnych parę efektów
specjalnych temu, w epoce przedkomputerowej, która raz na zawsze zmieniła nasz
sposób postrzegania świata. I choć umiem zachwycać się klasyką, „Hobbit” czytany w roku 2012 wymęczył mnie i wynudził. Akcja posuwała się do przodu ślimaczym tempem,
baśniowych stworów (lubię, lubię) nie było wcale aż tak dużo, a opis
najważniejszej rozgrywki został stworzony jakby od niechcenia, nie przydając
jej przez to atrakcyjności. Ponieważ zaś w owym czasie Starszy gardził jeszcze
samodzielnym czytaniem, uznałam że nie zamierzam powiększać grona męczennic i
spokojnie wykreśliłam tę pozycję z listy wspólnych lektur.
Kiedy
jednak przeczytałam, że u prapoczątków „Hobbita” leżała powieść zapomnianego
dziś w Polsce szkockiego pisarza George’a MacDonalda „Księżniczka i koboldy”
(tłumaczona u nas także jako „Królewna i goblin”) oraz, że tym autorem
inspirował się również C.S. Lewis, tworząc swoje „Opowieści z Narnii”, postanowiłam
zaryzykować. Wcześniejsze doświadczenia z tworzącą tylko nieco później Edith Nesbit mamy dobre; jak się okazało – MacDonald też okazał się celnym strzałem.
Dlaczego? To dobre pytanie, bowiem pozornie argumentów "za" jest porównywalnie dużo z tymi "przeciw".
Po
pierwsze, czytaliśmy książkę w obrzydliwym wydaniu, opatrzoną potwornie
brzydkimi ilustracjami. Niestety tylko taki egzemplarz był w naszej bibliotece
(tu apel do bibliotek: patrzcie, na Jowisza, jak wygląda to, co kupujecie!), a
po rozważeniu stopnia ryzyka nie zdecydowałam się na zakup własnego
egzemplarza, choćby tego z wydawnictwa Muchomor, robiącego na internetowy rzut
oka nieporównywalnie lepsze wrażenie.
Oboje
z synem prychaliśmy więc i parskaliśmy za każdym razem, gdy trafialiśmy na
rysunki, epatujące nie tylko kakofonią barw, ale i ohydą kreski. Zamykaliśmy jednak każde po
jednym oku i czytaliśmy dalej.
Po
drugie, pierwszych pięć rozdziałów książki traktuje wyłącznie o księżniczce
(Irence), jej niani (Lotce) oraz przędącej na kołowrotku w wieży tajemniczej
babci. Pokażcie mi ośmiolatka płci męskiej, który dobrowolnie pogrąży się w
lekturze, w której od razu na początku zostanie zdominowany przez takie nudne
baby! Było więc ciężko. Gdyby nie George Lucas i księżniczka Padmé Amidala
(synu, a pamiętasz? W Lego Star Wars też przecież była księżniczka!), misja
zostałaby chyba zaliczona do kategorii: „impossible”.
Po
trzecie, tempo opisywanych w książce wydarzeń nie zalicza się do najbardziej
galopujących. Dziadek, który z racji cotygodniowego goszczenia u siebie wnuków
i oferowania im noclegu wraz ze śniadaniem, jest zmuszony raz w tygodniu
przeczytać rozdział z aktualnie czytanej Starszemu książki, jęczał i stękał,
ilekroć widział, że znów będzie to „Księżniczka i koboldy”.
-
Przecież tam się nic nie dzieje! Zlituj
się nad tym biednym dzieckiem! – warczał, ignorując
tłumaczenia, że dziecko najwyraźniej ma na ten temat inne zdanie.
Dlaczego
więc przeczytaliśmy całość, a Starszy co wieczór nie mógł się doczekać dalszego
ciągu?
Po
pierwsze, może dlatego że jest to sprawnie napisana historia o
wielu wątkach, którą można czytać wielopłaszczyznowo.
Jest
bowiem wprawdzie ośmioletnia księżniczka, ale równoprawnym bohaterem (uwaga,
szósty rozdział, dacie radę, szósty rozdział!) okazuje się być młody górnik,
Cyryl (jak pisze autor: mniej więcej dwunastoletni), który oprócz tego, że
bardzo kocha swoich rodziców, a zwłaszcza mamę (wątek czerwonej spódnicy jest
wręcz wzruszający, a do tego dobrze robi dzieciom, którym wydaje się, że jeśli
zabraknie pieniędzy, to przecież po prostu można wyjąć je z bankomatu), to
jeszcze jest dzielny, odważny i w ogóle, ho, ho!
Jest
to więc i po prostu przygodówka (na księżniczkę Irenkę czyhają złe koboldy,
które żywią niecne zamiary zarówno wobec niej, jak i wobec innych ludzi, w tym
w szczególności eksplorujących kopalnię górników), ale też i metaforyczna
opowieść o walce dobra ze złem. Autor zestawia ponadto ze sobą dwa światy:
bogaty (księżniczka i jej dwór) oraz biedny (Cyryl z rodziną oraz reszta
górników), pokazując że drugi nie jest w niczym gorszy od drugiego, a wręcz
może nieraz okazać się w czymś lepszy. Mówi też o tym, że czasem trzeba zaufać
drugiemu człowiekowi, choćbyśmy nie dysponowali namacalnymi dowodami
świadczącymi na jego korzyść oraz o tym, że brak zaufania i wiary potrafi mocno
zaboleć.
goblin |
Po
drugie zaś, świat stworzony przez Macdonalda okazał się być światem znanym Starszemu
z komputerowej gry Heroes of Might & Magic III, której jest wielkim fanem i
która wzbudza w nim olbrzymie emocje, tłumiące w zarodku jakiekolwiek
ewentualne zainteresowanie nowszymi wynalazkami, typu wszelkiego
rodzaju konsole i przeznaczone na nie gry. (Swoją drogą, ciekawe czy twórcy gry
także czytali Macdonalda, czy poprzestali wyłącznie na lekturze Tolkiena?)
Magiczny
pierścień, koboldy (lub jak kto woli – gobliny), ich wynaturzone zwierzęta,
kopalnie – widziałam, jak Starszy w czasie czytania przenosił się w inny, magiczny
świat, wyobrażając sobie wszystkie te stwory i bez mrugnięcia okiem przyjmując
pojawianie się różnego rodzaju czarodziejskich udogodnień, jak na przykład magiczna
cieniutka nić, uprzędziona (czy ktoś ma pomysł jak inaczej odmienić to
słowo? "uprządnięta"?) przez równie magiczną babcię Irenki.
A
ponieważ w minionym tygodniu poza koboldami pasjonowaliśmy się także Ligą
Mistrzów, reasumpcji moich wynurzeń dokonam w piłkarskim stylu:
Tolkien – MacDonald 0:1.
I
na tym można byłoby poprzestać, gdyby nie drobny problem. Do finału przeszedł
bowiem MacDonald, wypadałoby więc rozegrać jeszcze jeden mecz. Wypadałoby tym
bardziej, że perfidnie zakończył swoją powieść zdaniem brzmiącym: „Dalszy ciąg tej historii zamierzam wam
opowiedzieć w tomie pt. „Księżniczka i Cyryl”. Sęk w tym, że autor owszem,
postąpił jak zamierzał, jednak w Polsce zdaje się nikt jeszcze nie wydał tłumaczenia
owej drugiej części. Pozostaje mi więc albo w trybie natychmiastowym podszkolić
swój angielski na tyle, by nadawał się do tłumaczenia symultanicznego w czasie
czytania dziecku, albo udać się na żebry do któregoś z wydawnictw, błagając o
litość. Muchomorze, może Ty?!
George
MacDonald „Księżniczka i koboldy”, tłumaczyła Monika Auriga, ilustrowali Jerzy
Woś i Piotr Markowiak. Wydawnictwa „Alfa”, Warszawa 1990.
A wyobraź sobie, że są ludzie, którzy są ekspertami od tego, co czytać dziecku. Moim zdaniem w większości tylko się im tak wydaje:P Scena weekendowa - jak pamiętamy Starsza czyta wyłącznie to, co już zna, albo jest podobne do tego, co już zna:P A tym razem tatuś wchodzi do pokoju i widzi dziecię pogrążone w lekturze wyciągniętej samodzielnie (!!) z własnej (!!) półki trzeciej (!!) części Karolci. Która moim osobistym zdaniem jest totalnym chłamem. Co ją podkusiło - nie wiem, odmówiła zeznań, a ja nie naciskałem. Niech czyta:D
OdpowiedzUsuńZ racji tego, że w komputerze Starszą interesuje Barbie Syrenka, program do bezwzrokowego pisania oraz zaawansowane malowanki w Paincie koboldom nie daję szans. Mimo księżniczki:P
Może gdyby ukazała się wersja z tymi okropnymi ilustracjami do samodzielnego pokolorowania, Starsza dałaby się skusić? Dobór barw w jej wykonaniu z pewnością byłby dużo lepszy:) Wydaje mi się jednak, że jest to książka też dla dziewczynek - częstotliwość występowania Cyryla i Irenki (w pakiecie z magiczną babcią i nianią) jest mniej więcej wyrównana, a do tego można pomyśleć o wątku romantycznym (w tle przewija się obiecany Cyrylowi przez Irenkę całus):P Nie wiem, nie wiem, ja bym spróbowała:)
UsuńLudzi sobie wyobrażam, kilka takich egzemplarzy nawet znam. Biedne te ich dzieci...
Książkę mogę zdobyć, problem w przekonaniu Starszej do czytania samodzielnego albo słuchania w moim wykonaniu - mission impossible:P A dla samego siebie to mi się nie chce czytać:)
UsuńPopracuj więc nad intonacją i artystycznym zaangażowaniem:) Mój Starszy ciągle wysoko ceni me zdolności lektorskie; na tyle wysoko, że porzucił samodzielną lekturę "Człowieka z blizną" i dalej kazał czytać mi. Oporu nie stawiałam:)
UsuńDla samej siebie też bym chyba Koboldów nie czytała, a nawet jeśli, fanfar by nie było. Wspólne czytanie z dzieckiem znacznie podnosi wartość każdej lektury; może nawet "Hobbita" bym zniosła?
Ja też jestem ceniony, ale wyłącznie w starannie wyselekcjonowanym repertuarze, który obecnie obejmuje trzecią powtórką Paddingtonów:P
UsuńAha, Starsza opowiada wciąż dowcipy KK:P Niektóre są nawet nawet :)
Chyba zaprosimy Cię do nas, może będziesz w stanie przekonać nas do Paddingtona (bo jeśli nie Ty, to kto?:P)
UsuńStarszemu z dowcipami na szczęście chwilowo trochę przeszło (ale on wcześniej zaczął). Owszem, niektóre są nawet nawet, z naciskiem na "niektóre", a dodałabym jeszcze, że wskazane jest czytanie książeczek z dowcipami z zachowaniem duuużych odstępów czasowych pomiędzy poszczególnymi stronami.
Indoktrynacja Paddingtonem u nas zaczęła się bardzo wcześnie, wieloletnich zaniedbań nie da się chyba odrobić:P
UsuńDowcipy przeczytane po dwa razy, w środę idziemy do biblioteki po resztki Karolków, przewidująco zostawiliśmy ze trzy części:))
A Ciebie ktoś indoktrynował Paddingtonem w dzieciństwie? To chyba jednak o co innego chodzi.
UsuńStarszy sam wypożycza Karolki ze szkolnej biblioteki i już za chwilę wyczerpie możliwości. Myślę intensywnie, co mu podetkać jako następne; wzięłam z biblioteki jakąś Strękowską-Zarembę z Maciusiem czy kimś takim, ale nie jestem pewna czy warto, bo to wtórne jakieś chyba (przejrzałam tylko pobieżnie, więc mogę się mylić).
Mnie nikt, brałem po kolei z półek w bibliotece, jak leci wszystko:) Jest parę klonów Karolka, muszę coś obczaić, bo będzie nieszczęście. Jakiś Mateuszek mi się obił o wzrok.
UsuńJa też brałam, ale Paddingtona jakoś nie mogłam. Ten Maciuś to też chyba właśnie klon, Mateuszka nie znam, ale myślę intensywnie czy to aby należy iść w klony, czy materiał się nam przez to nie zmęczy i nie znudzi?
UsuńU mnie działają też Lasse i Maja, ale wszystko już przeczytane, psiakrew!
Lasse też wyczytany. Lepiej iść w klony, niż nie czytać. Ja próbuję za każdym razem przemycić coś nieklonowatego, czasem się udaje.
UsuńZdecydowanie lepiej, zwłaszcza że nieczytania boimy się jak ognia:) Marzy mi się czas, kiedy nie trzeba będzie niczego przemycać, bo dziecko zacznie wybierać sobie samo, prychając z pogardą na rodzicielskie propozycje. Czemu my mogliśmy, a oni nie?
UsuńMoje wybiera samo, prychając:P Ale kiedy wykończy to, co zna, pojawia się problem. Ja brałem cokolwiek, co mi się wydawało fajne, a ona stwierdza, że nie ma nic ciekawego i wychodzi:( Ten typ tak ma:P
UsuńNic mi nie mów; ostatnio zrobiłam w takiej sytuacji potężną awanturę w bibliotece, połączoną z chwyceniem za kaptur i wprowadzeniem z powrotem celem wybrania jakiejkolwiek książki. Wybrał, a po upływie obowiązkowego okresu obrażenia na mnie i książkę, nawet przeczytał, co świadczy wyłącznie o tym, że niekiedy pomóc może wyłącznie terror!
UsuńJa mógłbym ewentualnie chwycić za warkoczyki,ale nie chcę stracić w oczach pani bibliotekarki, która uważa mnie za subtelnego intelektualistę i dobrego ojca:PP Dłuższe targi zwykle dają jakiś efekt.
UsuńNo tak, ja nie muszę prężyć się przed paniami bibliotekarkami, a panów bibliotekarzy jakoś brak:( Inna sprawa, że jako matce dwóch małoletnich z dynamitem w tyłkach i decybelami w głosach, niewiele może mi już pomóc...
UsuńNa moją korzyść działa przewaga ojca subtelnej królewny:P
UsuńNiewątpliwie!:P Na szczęście Młodszy czasem okazuje litość nad Matką (bądź, jak kto woli, przejawia instynkt samozachowawczy) i trzepotnie długimi rzęsami raz i drugi, dzięki czemu nie wyrzucają nas z rozmaitych miejsc od razu, a dopiero po pewnym czasie. Dobre i to.
UsuńDo tego celu u nas też służy Młodsza, wyobrażenie cherubinka:P
UsuńTo jawna niesprawiedliwość! Pozostaje mi liczyć na to, że nadejdzie taki dzień, gdy moc księżniczek osłabnie, a liczyć się będzie tylko bezrozumna siła!:P
UsuńCóż poradzę:P Korzystam, póki mogę, zanim zamienią się w rozwydrzone, pryszczate księżniczki:)
UsuńDziewczynki to raczej idą w histerię, nie zaś w rozwydrzenie, a pryszcze zamaskują korektorem. Tak czy siak, niewątpliwie będziesz musiał przerzucić impet na podkreślanie walorów własnych, a nie niewinnych dziatek. Wówczas ja - zaprawiona w bojach - zostawię Cię z tyłu co najmniej o trzy splunięcia na długość konia!:P
UsuńWeź poprawkę na mój absolutny urok osobisty oraz fakt, że składam bibliotece dary książkowe:)
UsuńDary też składam; podejrzewam, że tylko dzięki temu jeszcze możemy przychodzić:( A jeśli - w ramach parytetów - zatrudnią mężczyznę (innego niż pana Kazia (l. 68) do przykręcania śrubek!), to Twój urok osobisty przy moim będzie niezauważalny!:PP
UsuńBibliotekarze to w 78 proc. bibliotekarki:) Marne szanse:P
UsuńNo tak. Ale już np. trenerzy dziecięcych drużyn piłki nożnej, to tak jakby w 100% młodzi, wysportowani mężczyźni:)) Trenerzy pływania także:)) I ci od aikido! I karate! Odkryłam właśnie niezmierzone morze możliwości!:PP
UsuńSprytnie pomyślane:)
UsuńCzłowiek na dnie, aby nie zginąć, musi wspomóc się kreatywnością...
UsuńByle Ci się synowie na balet nie zapisali, bo wtedy mąż zechce ich wozić:)
UsuńBalet nie przejdzie, pod tym względem czuję się absolutnie bezpiecznie:) Powinnam się chyba jednak zastanowić, czemu tak chętnie wozi Starszego na basen?
UsuńEee, na pewno ratownik jest miłym starszym panem z łysinką:P Chyba że równocześnie są zajęcia z aquaerobiku czy coś takiego:)
UsuńTo chyba raczej coś takiego. Swego czasu uczęszczałam na aquaerobik i robiłam za zdecydowanie najszczuplejszą z całego grona. A poza tym te dmuchane pasy, w które trzeba się przyodziać, zdecydowanie nie dodają uroku:P
UsuńAle szczupłe i wygimnastykowane panie instruktorki chyba bez pasów są, co?:P
UsuńOd razu widać głęboką męską wspólnotę doświadczeń:) Starsza też na basen chodzi?
UsuńChodzimy rodzinnie i trafiamy co najwyżej na trening kadry juniorów okręgowych:P
UsuńSkoro w Waszym gronie trzy kobiety (w tym dwie z kategorii juniorskiej właśnie) i jeden mężczyzna, to w sumie się nie dziwię. Oto uroki bycia w mniejszości:( Ja na tej samej zasadzie muszę tułać się po zlotach pojazdów wojskowych i wszelkich muzeach techniki.
UsuńTo ja już chyba dziecko innej epoki jestem, bo mnie "Hobbit" znudził od razu przy pierwszym czytaniu ;) A szata graficzna tej książki faktycznie makabryczna :O Dobrze, że jest jakaś alternatywa...
OdpowiedzUsuń"Uprzędziona" to jak najbardziej poprawna wersja, nie ma innej :)
Wersji to w zasadzie pewnie nie ma już żadnej - kto dziś jeszcze używa tego słowa, do tego w takiej formie?:)
UsuńZ powodu "Hobbita" w zasadzie nawet trochę mi smutno; nie lubię tak strącać z piedestału legend dzieciństwa. Pod tym względem jesteś więc w lepszej sytuacji.
Kusi mnie, aby nabyć to wydanie z Muchomora i zrobić wersję porównawczą (tłumaczenia i ilustracji), ale rozsądek jak na razie stawia opór:)
Momarto, czy czytałaś to wydanie "Hobbita", które widnieje na zdjęciu? Bo ja tak, i też się mocno wymęczyłam... a to chyba wina tłumaczenia ;-( Byłam już wprawdzie po lekturze "Władcy pierścieni", ale nie przyszło mi do głowy, że dostępny jest inny przekład niż Łozińskiego lub Skibniewskiej, i wzięłam tego "Hobbita" bezmyślnie. I miałam za swoje ;-(
UsuńTak, właśnie to wydanie czytałam (starannie dobierałam zdjęcie, jak widać:P). Myślisz, że to wina przekładu? Reklamowanego jako "zupełnie nowy przekład"? Hm...
UsuńA próbowałaś potem wrócić do starej wersji? Łozińskiego nie zniosę, to wiem na pewno (Bilbo Bagosz jest ponad moje siły, podobnie zresztą jak Fredzia Phi Phi), ale może faktycznie warto byłoby sięgnąć po Skibniewską?
Jestem niemal pewna. Gdy już skończyłam czytać, ktoś mi powiedział, że był nacisk na nowy przekład w związku z wprowadzeniem Hobbita do kanonu lektur szkolnych. Jak widać, nie wyszło to książce na dobre... :-/
UsuńNie próbowałam, ale na pewno kiedyś to zrobię. "Władcę" czytałam właśnie w przekładzie Łozińskiego (zgrzytając przy tym zębami, ale i tak czytanie poszło mi nieźle), i też chcę drugi raz w tłumaczeniu Skibniewskiej. Nawet szkoda, że nie zrobiłam tego od razu, ale znawcy poradzili mi na początek Łozińskiego.
Aż poszłam sprawdzić, w jakim tłumaczeniu mam "Władcę" Uf, Skibniewska:))
UsuńSzczerze powiedziawszy, średnio wierzę w ten "nacisk na nowy przekład". Jako lektury szkolne wszak najlepiej sprawdzają się wersje najtańsze, a najlepiej ograniczone wyłącznie do bryka. Po sugestiach ZWL obejrzałam sobie w księgarni parę lektur wydanych przez Grega - któż bawiłby się w zabawę z przekładem, gdy najważniejsze jest tylko to, co wytłuszczą na marginesach?
Nie weryfikowałam tej informacji, sprzedaję jak kupiłam ;-). Hobbita czytałam (o ile dobrze pamiętam) w końcówce lat studenckich, czyli dobre 10 lat temu (jeśli nie więcej). Może wtedy wydawnictwa stosowały jednak trochę inną politykę wobec lektur?
UsuńMoże? W końcu, jak śpiewał Czerwony Tulipan, jedyne co mam, to złudzenia!:P
UsuńU mnie Tolkien i pochodne jeszcze nie czytane, pewnie z tej racji, że ja nie przepadam. A Starszy w wyborze lektury zdaje się na mnie :-) Oczywiście pomijając Koszmarnego Karola i Cwaniaczka. Do biblioteki szkolnej też nie chce chodzić, bo jak twierdzi nie ma tam nic ciekawego. Czasem go tam na siłę zaciągam i sama wybieram, ale w sumie to nie mamy takiej potrzeby bo toniemy w stosach książek...
OdpowiedzUsuń"Mateuszek" może i ciekawy ale sam fakt, że jego młodszy brat nazywany jest przez niego "Głupkiem" - sprawia, że omijam te serię. Nawet nie wspominam o niej Starszemu.
Dzięki za ostrzeżenie przed "Mateuszkiem" - "głupek" dożywotnio go dyskwalifikuje!
UsuńJa owszem, przepadam, ale nie jest tak prosto wbrew pozorom znaleźć coś fajnego. Jak na razie rządzą klasycy sprzed wieku (Nesbit i MacDonald); może kiedy przeniesiemy się do wyższej grupy wiekowej, będzie trochę lepiej?
Nasza biblioteka szkolna zaopatrzona znakomicie (z tego, na ile udało mi się zorientować), ale to może zasługa nietypowo awangardowej pani bibliotekarki?
Nesbit to ja na razie sama czytam, bo czytanie na głos Starszemu już nie wchodzi w grę. On czeka w kolejce.. Ale jeszcze kazał mi czytać "Doktora Proktora ..." Jo Nesbo i staram się pogodzić te dwa światy :-)
UsuńZapomniałam dodać, że podobają mi się te 3 pierwsze zdania z twego wpisu. Mam tak samo...;-)
Ja liczę na to, że Starszemu tak szybko wspólne czytanie się nie znudzi... Do "Doktora Proktora" coś nie mogę się przekonać, choć tak naprawdę nie mam pojęcia, co jest w środku.
UsuńPewnie że masz tak samo - w końcu była mowa o doborowym towarzystwie, nie?:P
Mam w biblio wersję Muchomora, jeśli chcesz, to pchnę tą samą drogą co wiesz :D Ja na razie nie podchodziłem, a teraz to tym bardziej. Nie ma szybkiej ekszyn, to będą jęki. Choć o dziwo sterroryzowani "Pożyczalskimi" w nowej wersji, nie protestują. Póki co :D
OdpowiedzUsuńChcę, chcę! Przy okazji, oczywiście:) Ale doprawdy, nie rozumiem, czemu: "teraz to tym bardziej", hę? No nie ma szybkiej ekszyn, ale daje radę, naprawdę. W porównaniu z "Hobbitem" (btw, w którym tłumaczeniu czytaliście?) akcja posuwa się w tempie błyskawicznym:P
Usuń"Pożyczalskich" zostawiłam na czas następnych zakupów w Dwóch Siostrach, choć mam wahania, bo mnie w dzieciństwie jakoś nie zachwycili.
Zobaczymy. "Hobbit" w tłumaczeniu pani Skibniewskiej, ale nawet to mu nie pomogło :) Skoro mówisz, że żwawsza, to może zanim poślemy, spróbujemy. Ale jeśli szansa na zassanie jest większa dopiero od szóstego rozdziału, to wieszczę lipę :(
UsuńJa w dzieciństwie "Pożyczalskich" nie czytałem, a książkę kupiłem sobie - dla ilustracji :D
To wydanie Pożyczalskich jest faktycznie cudne plastycznie; też pewnie głównie z tego powodu pęknę (bo moja biblioteka jakoś nie uznaje zakupów w Dwóch Siostrach, niestety).
UsuńWidzę, że jeśli chodzi o "Hobbita", chyba na razie pozostanę przy pierwotnym planie (tj. nieczytania dziecku). Ale koboldy przetestujcie, a nuż już w drugim rozdziale któreś z dzieci zachwyci się czarem i urokiem Irenki?:)
Może gdyby Irenka miała kumpli z Lego Chiba albo chociaż chodziła do tej samej, niedzielnej szkółki co Lord Vader ... Ale dzielny jestem, więc spróbuję, tym bardziej, że muchomorowe ilustracje nie dają tak po oczach :D
UsuńW tym kontekście niestety chiba marnie widzę szanse Irenki:P Bądźcie jednak dzielni i niech podczas lektury pierwszych rozdziałów moc będzie z Wami!
UsuńPewnie przez 6 lat Starszy wyrósł, ale... https://lubimyczytac.pl/ksiazka/209931/krolewna-i-curdie
OdpowiedzUsuń