W
zasadzie to głupio, żeby na początku grudnia, gdy wystawy sklepowe skrzą się
już od starannie wystylizowanych choinek, a zewsząd słychać dźwięki
anglojęzycznych świątecznych piosenek, pisać o książce, która w tytule ma
przymiotnik „jesienne”.
Z
drugiej jednak strony, gdy wyjrzeć przez okno, jasno (choć dziś to akurat
ciemno) widać, że pogoda zdecydowanie jesienna, nie zaś zimowa. Dżdżyście, wietrznie
i szaro, brr!
Na
takie dni książka Anity Janowskiej nada się jak znalazł. Opowieść snuta z
perspektywy bohaterów znajdujących się w jesieni swego życia jest bowiem
zasadniczo pogodna, momentami zabawna, chwilami ironiczna, a tylko niekiedy
trochę smutna.
To
powieść z kluczem, gdyż większość pojawiających się w niej postaci ma swoje pierwowzory
wśród faktycznie żyjących kiedyś, a niekiedy i nadal, osób. Podejrzewam, że
ktokolwiek nieco lepiej ode mnie zorientowany nie będzie miał większych
problemów, by odgadnąć kto jest kim. Tu co
nieco podpowiada sama autorka, jednak tak naprawdę znajomość nazwisk i faktów nie jest
moim zdaniem niezbędna do tego, by cieszyć się lekturą.
Można
potraktować tę historię, pełną różnorakich wątków, wtrętów, postaci,
powracających niczym w prawdziwych muzycznych wariacjach, jako opowieść o
miłości w wieku dojrzałym. Gdy bohaterowie nie tylko, że dawno mają już za sobą
pierwsze kroki w chmurach, ale i są już niekiedy na tyle boleśnie doświadczeni,
że już nigdy więcej nie powinni chcieć błąkać się gdziekolwiek ponad ziemią. Niejeden
młody człowiek odkryje być może po tej lekturze ze zdumieniem, że takie miłości
wcale nie są w niczym gorsze od romantycznych uniesień dwudziestolatków o
gładkich twarzach. Nie ulega jednak
wątpliwości, że im człowiek starszy, tym droga, którą musi pokonać, by dać
szansę miłości, coraz bardziej kręta. Bo choć nasza wiedza o niej wraz z
wiekiem staje się coraz pełniejsza, to jednak coraz trudniej jest odrzucić cały
bagaż przeżyć i dać się ponieść, bez oglądania się za siebie oraz na boki.
Można
także skupić się na tym, że to powieść o literatach, wiodących spokojne życie w
Domu Pracy Twórczej w Oborach. Pojawi się więc wiele erudycyjnych wzmianek,
błyskotliwych myśli czy literackich tropów.
Dla
mnie, osoby, która żyje w zupełnie innym świecie, w wiecznym rozkroku i pogoni
za uciekającym czasem, uderzające było całkowite oderwanie bohaterów powieści
Janowskiej od takiej jak moja rzeczywistości. Wydają się bowiem być zawieszeni
poza czasem i oderwani od jakichkolwiek trosk (poza zdrowotnymi).
Czy
wychodzi im to na dobre? Jedna z bohaterek zauważa ironicznie, że są „atrapami uczuciowymi”, gdyż żyją dla
obserwacji i są tak naprawdę złodziejami, którzy okradają „bliźniego: z ważnych sytuacji jego życia, z jego wzruszeń, z jego słów.
A czy złodziej może szczerze kochać kogoś, kogo okrada?”
Mi
przypomniała się natomiast zamieszczona w 42 numerze tegorocznego Newsweeka
rozmowa z Joanną Bator, która – odnosząc się do życia osób ze środowiska
akademickiego – mówiła: „Mogłam żyć na
tej wyspie akademickiej i mieć w nosie, co dzieje się poza nią, lecz nie byłam
w stanie tego wytrzymać. Moi znajomi są wykształceni, mówią pięknym językiem,
słuchają wyrafinowanej muzyki i jest miło. Można zamknąć drzwi i włączyć operę
Haendla. Ale można też coś robić na małą skalę: uratować parę kotków, spędzić
parę godzin w hospicjum. Albo napisać książkę. Czy wystarczy, że piszę książki,
których bohaterka angażuje się w życie? Nie wiem.”
Ja
wiem, że opisany w książce Janowskiej świat nie jest moim światem i raczej
nigdy nim nie będzie. Zbyt wiele jest różnic między mną a jej bohaterami,
przynajmniej na tym etapie, na jakim teraz się znajduję. Nie zmienia to
jednak tego, że przyjemnie było na parę godzin wsiąknąć w całkiem inną rzeczywistość.
Choć
z drugiej strony, nie można zapomnieć o tym, że mottem swojej historii Janowska
uczyniła cytat z artykułu arcybiskupa Józefa Życińskiego „Nikodem Dyzma dla
intelektualistów”:
„…Ironizowanie, jako podstawowa forma dialogu
ze światem, może przynieść nową syntezę, w której homo sapiens i homo ludens wydadzą potomstwo w postaci osoby wesołkowatej, która chroni się przed
rozpaczą, uciekając w absurd i autoironię…”
Mam wrażenie, że gdy dogłębnie to zdanie przemyśleć, może się okazać, że łączy nas wszystkich więcej niż się to na pierwszy rzut oka wydaje.
Anita
Halina Janowska „Wariacje jesienne”. Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011.
Przynajmniej się wyróżniasz. Ja właśnie stwierdziłam, że oprócz mnie dziś o Mikołajowo - Zakamarkowej książce napisało chyba z 5 blogerów/ek. Taka jestem oryginalna! :-)
OdpowiedzUsuńJa odreagowuję zaduszki, wtedy zrobiłam dokładnie to samo, co Ty dzisiaj. Już obmyślam recenzję jakiejś książki o pisankach, którą opublikuję w Wigilię:PP
UsuńNie bardzo zrozumiałam, o co chodzi z tymi złodziejami, którzy okradają „bliźniego: z ważnych sytuacji jego życia, z jego wzruszeń, z jego słów. A czy złodziej może szczerze kochać kogoś, kogo okrada?” Czy to osoby starsze, będące trochę albo bardziej niż trochę poza nawiasem życia swoich dzieci i wnucząt okradają je z czasu? Podywagowałabym sobie, ale chyba źle odczytałam ten fragment. :(
OdpowiedzUsuńMoże to ja za bardzo wyrwałam ten fragment z kontekstu. Nie chodziło o starsze osoby, a o pisarzy, literatów, którzy czasem myślą o zdarzeniach z własnego i cudzego życia tylko jako o temacie do swojej książki, kombinując jak by takie czy inne zasłyszane zdanie jak najlepiej wykorzystać, zamiast wdać się z drugim człowiekiem w zwyczajny, bezinteresowny dialog.
Usuń32 yr old Structural Analysis Engineer Bevon Kinzel, hailing from Leduc enjoys watching movies like "Sound of Fury, The" and Couponing. Took a trip to Madriu-Perafita-Claror Valley and drives a Ferrari 250 GT California LWB Competizione Spyder. Oficjalna strona
OdpowiedzUsuń