Nie roszcząc nigdy pretensji do bycia katolicką publicystką, nie mając
teologicznych aspiracji i nie dążąc do sformowania równiutkiego rządku
blogowych dusz, nie przypuszczałam, że kiedykolwiek inspiracją do napisania
posta stanie się dla mnie list pasterski Konferencji Episkopatu Polski (w
skrócie: KEP) skrzyżowany z twórczością księdza Jana Twardowskiego.
A
jednak. Są na tej ziemi rzeczy, o których nie śniło się momartom, KEP-om i
najtęższym filozofom.
List
– w wersji drugiej, uładzonej – przeczytałam zawczasu z uwagą i ze
zrozumieniem.
Moim
zdaniem, wnioski płyną z niego dwa.
Wniosek
pierwszy i podstawowy: członkowie KEP nie odrobili lekcji i nie rozumieją tego,
co podpisali. Nie rozumieją tak bardzo, że nie potrafią wyłapać w tekście
oczywistych sprzeczności. W jednym zdaniu zapewniają bowiem, że dyskryminacja
ze względu na płeć to samo zło, po czym w drugim porównują gender do
wszystkiego co najgorsze, poczynając od marksizmu, przez niektóre ruchy
feministyczne, aż do rewolucji seksualnej. Absolutnie i ani trochę nie pojmują
przy tym najwyraźniej, że jedno wiąże się z drugim, przy czym nie chodzi tu
wcale o to, że to przez ten straszny gender na świecie występuje
dyskryminacja.
Ponieważ
jednak pierwszy akapit tego posta brzmiał jak brzmiał, bez dalszego wymądrzania
się przejdę czym prędzej do wniosku drugiego.
Wiążącego
się z książką. Do tego dla dzieci.
Po
ubiegłorocznej karencji postanowiłam bowiem w tegorocznym Adwencie wrócić do
pomysłu czytania dzieciom książki o tematyce choćby lekko religijnej,
pomagającej w przypomnieniu pierwotnego sensu Świąt Bożego Narodzenia.
Padło
na dzieło firmowane nazwiskiem księdza Jana Twardowskiego, które okazało się
być kompilacją tekstów pochodzących z jego kazań dla dzieci, wygłaszanych przez
szereg lat w Warszawie w kościele Sióstr Wizytek. Najstarsze z nich pochodzą z
roku 1962, zaś najnowsze – z 2002, co stanowi całą epokę i co – niestety –
widać.
Wydanie,
które miałam w rękach („drugie, zmienione, poszerzone”) grzeszy bowiem objętością
i nadmiarem powtórzeń. Z księdzem Twardowskim wędrujemy niby tylko przez
kościelny czas Adwentu i Bożego Narodzenia, aż do święta Trzech Króli,
jednak po drodze zahaczamy o zbyt wiele „pasujących” wątków i zbyt często
wracamy do tych samych pomysłów, by nie znudzić się lekturą. I o ile takie
powtórzenia można by wybaczyć samemu księdzu Twardowskiemu, który kierował
swoje teksty do czterdziestu kolejnych roczników odbiorców, co roku nowych, o
tyle od trzymającej żelazną ręką prawa do spuścizny po księdzu Aleksandrze Iwanowskiej należałoby spodziewać się czegoś więcej.
Aż
strach pomyśleć, jak będzie wyglądało wydanie trzecie, skoro drugie w
porównaniu z pierwszym powiększono o szesnaście nowych tekstów. Ja w każdym
razie boję się tak bardzo, że na pewno tego nie sprawdzę.
Jeśli
chodzi natomiast o meritum, to – niezależnie od tego, że dzięki tej książce w ładny i bardzo
prosty, by nie powiedzieć prościutki, sposób przypomnieliśmy sobie parę ważnych prawd – pierwszoplanową bohaterką okazała się nieadekwatność i anachroniczność sporej części przekazu.
Nieadekwatność
wypisz, wymaluj, jak z listu KEP-u.
Jeden
z rozdziałów poświęcony jest bowiem świętemu Szczepanowi, oficjalnie
ogłoszonemu przez Kościół pierwszym męczennikiem (domyślam się, że tekst
pochodzi z kazania wygłoszonego 26 grudnia). O świętym Szczepanie nie znajdziemy
tam jednak wiele; osią historii jest odpowiedź na postawione na wstępie
pytanie: „Kto jest pierwszym męczennikiem w domu?”
Powiem
szczerze. Nie wiem kto – po zapoznaniu się z odpowiedzią – zdębiał bardziej: ja
czy moje dzieci, ale stawiam, że raczej one.
Ksiądz
Twardowski wyjaśnia bowiem, że prawidłowa odpowiedź brzmi: „mamusia”,
po czym szczegółowo uzasadnia:
-
„Budzi się rano, żeby przygotować
śniadanie, ustawić wszystko na stole, zaparzyć kawę.”
-
„Potem troszczy się o obiad.”
-
„Dźwiga torby z kartoflami, marchwią,
kapustą, jabłkami i innymi owocami.”
-
„Mamusia gotuje, zmywa, pierze, szoruje,
zamiata.”
Być
może powodem zdębienia było to, że w naszym domu przygotowywanie śniadania
należy do obowiązków tatusia.
Być
może również i to, że także obiady zazwyczaj gotuje tatuś, a jedynie niekiedy
mamusia (w zasadzie należałoby też wspomnieć o przedszkolnym panu kucharzu i
szkolnych paniach kucharkach, którzy żywią nasze dzieci przez pięć dni w każdym cudownym
tygodniu w ciągu roku szkolnego).
Nie
można też wykluczyć, że doszło do zderzenia z przyjmowanym dotąd przez moje
dzieci za oczywisty poglądem, że mamusia owszem, robi zakupy, ale nie może dźwigać
ciężkich siat, a powinna każdorazowo zaprząc do tej roboty jakiegokolwiek
mężczyznę, który ma więcej niż trzy lata.
Nie
wspomnę również o tym, że akurat ta mamusia, którą mam na myśli, dysponuje
pisemnym zaleceniem lekarskim, na którym drukowanymi literami wypisany jest
zakaz zbliżania się do odkurzacza i mopa na odległość mniejszą niż metr.
„Jakaś głupia ta książka, mamo.” – wyznał
szczerze Starszy i nijak nie mogłam odmówić mu racji.
Dlatego
też na szczęście już sama doczytałam końcowy fragment rozdziału, w którym – w
jednym akapicie – dodano, że „męczennikiem
w domu jest też tatuś”, po czym wyjaśniono, że chodzi o to, że „stale go męczą, by kupił lepszy samochód, by
zabrał do kina. Wrócił z pracy chory, a i tak go męczą.”
Nie
ujmując nic księdzu Twardowskiemu, do którego poezji ciągle żywię sporo
sympatii, myślę, że to dobrze, że jego czasy, w których za oczywisty uznawano
taki tok myślenia, odchodzą bezpowrotnie.
Szkoda
tylko, że tak pomału, skoro w roku 2013 ktoś wydał książkę zawierającą takie
treści (pojawiają się one jeszcze parę razy, w innych miejscach).
I w ten to sposób koniecznym w tym miejscu stało się wyjawienie drugiego z wysnutych przeze mnie wniosków.
Jakkolwiek
by to nie bluźnierczo zabrzmiało (osobiście wierzę w inteligentnego Boga, niech
się martwią ci, którzy wierzą w innego): dzięki Ci, Panie, za gender!
Ks.
Jan Twardowski „Święta dobrych życzeń”, ilustracje Marcin Strzembosz.
Wydawnictwo Święty Wojciech, Poznań 2013.
Momarto, świetny tekst! :) Tak mi się spodobał, ze na razie tylko tyle napisze;) wciąż anonimowy chaber73
OdpowiedzUsuńA dziękuję, dziękuję. Zawsze to miło mieć na pierwszym miejscu wyrazy uznania, tak żeby inni komentujący krępowali się napisać co innego:)
UsuńHa, dzisiaj moje średnie dziecię w luźniej rozmowie a propos posiłków stwierdziło, że w naszym domu częściej gotuje tata, nie da się ukryć, ze miało rację... Nie wiem, czy tatuś czuje się z tego powodu męczennikiem..
OdpowiedzUsuńNasz się nie czuje; tak w każdym razie twierdzi. Zresztą sam swego czasu się pchał do garów, a ja specjalnie nie przeszkadzałam:)
UsuńRozpiszę jutro ankietę na temat męczenników, ciekaw jestem wyników, bo oczywiście sam obsadziłbym siebie w roli głównej:P Jeden facet na trzy kobiety - toż to tylko żywcem do nieba pójść :D
OdpowiedzUsuńNo widzisz, a więc i Ty powinieneś uściskać gendera! My, kobiety, ściskamy, bo nie musimy się już męczyć, a wy, mężczyźni, bo możecie liczyć na nagrodę w niebiesiech:P
UsuńJako człowiek zasadniczo niewierzący w życie pozagrobowe wolałbym jakąś nagrodę od gendera za życia. Podwyżkę przyzwoitą albo co:P
UsuńZ rzeczy materialnych na myśl przychodzą mi tylko żylaki od długotrwałego stania przy garach i desce do prasowania, ale chyba możesz nie reflektować...
UsuńMój gender nie sięgnął jeszcze poziomu wielogodzinnych sesji stojących przy desce do prasowania:P
UsuńNo niestety, nie można być męczennikiem tylko do połowy. Nagrody tylko za całokształt.
UsuńChyba że chcesz żyć po prostu jak człowiek, to co innego:P
To już pozostanę przy życiu jak człowiek. Inni niech się genderują:P
UsuńO ile prawdą jest to, co piszesz (a oczywiście nie zakładam niczego innego), zgenderowałeś się już w sposób w zupełności wystarczający do tego, by żyć jak człowiek:D
UsuńMiło to usłyszeć :P
UsuńWprawdzie już po Wigilii, ale u mnie doszło do wystąpienia efektu przedłużonego działania i ciągle gadam jeszcze ludzkim głosem:)
UsuńMoże Ci tak nawet na stałe zostanie? :P
UsuńJak rozumiem, gorączkowo szukasz dla mnie drugiej drogi dojścia do świętości (skoro bycie męczennicą odpadło)? Obawiam się jednak, że to nie będzie aż tak długie działanie:(
Usuńha! W moim domu na miano męczennika (oczywiście wg ks. Twardowskiego) również zasługuje mąż, który co rano biegnie do sklepu po bułeczki, nawet w niepogodę! I to on musi ogarniać zakupy, bo ja przecież nie będę dźwigać! :-)
OdpowiedzUsuńMasz dzisiejsze WO? Tam też sporo o tym "strasznym gender"! Jeszcze nie przeczytałam wszystkiego ale już wstępniak Pauliny Reiter mi się podoba.
A niestety, po poranne bułeczki to raczej ja, ale jesienią i zimą nie wpadam na takie głupie pomysły:)
UsuńWO mam, ale kupione nie z uwagi na gendera, ale Pilcha. Poza tym po porannym pozbyciu się gości mam ciągle jeszcze problemy z koncentracją i nie wiem, którą z rzeczy, których nie mogłam robić przez ostatnie dni, mam robić najpierw: czytać, a jak czytać, to książkę czy gazetę, leżeć brzuchem do góry, pisać, nic nie robić?:P
To zależy od konkretnego domu i stylu życia - w ten sposób plasują się teksty ks. Twardowskiego. U mnie męczennicą chyba jest mamusia, bo tatuś codziennie dojeżdża do pracy 100 km, acz zawsze zmywa podłogę, odkurza, robi śniadania i kolacje w soboty (jak nie pracuje) i niedziele i insze święta, zawsze robi zakupy, acz niestety nie obiady, prasuje swoje koszule i etc. Podział ról i owszem.
OdpowiedzUsuńAle gender zakłada coś znacznie innego i moim zdaniem jeśli chodzi o bardzo małe dzieci to niesie niebezpieczeństwa.
Teraz "to zależy", ale w roku 1962 normą było to, że życie w rodzinach wyglądało tak właśnie. Sama pochodzę z domu, w którym ojciec nie wchodził do kuchni, a udział w porządkach ograniczał do trzepania dywanów raz w roku. Co oczywiście nie znaczy, że nie robił niczego innego, ale w powszechnej opinii tylko on "ciężko pracował", a moja matka, no cóż, ona po prostu robiła to, co do kobiety należało i za co można ewentualnie nagrodzić ją, nazywając męczennicą.
UsuńDlatego mierzi mnie, ilekroć napotykam na tekst (a zwłaszcza gdy jest on skierowany do dzieci), w którym taki stan rzeczy podaje się jako oczywistość.
Moim zdaniem gender, w jego pierwotnej postaci, wcale ale to wcale nie zakłada czego innego. To tylko niezrozumienie pojęcia i przywoływanie wyłącznie radykalnych poglądów (których oczywiście po "genderowej" stronie wcale nie brakuje, a część jest według mnie kompletnie idiotycznych) sprawia, że można przerobić gender na nowego "czarnego luda". Ja w każdym razie nie widzę żadnych niebezpieczeństw w tym, że moje dzieci rozumieją, że płeć kulturowa i płeć biologiczna to dwa różne pojęcia.
Oczywiście z tymi różnicami pokoleniowymi masz absolutną rację. U mnie w rodzinie też tak było i taki styl mieli też moi rodzice. Ale do czasu -lata temu - od chwili, gdy tata przeszedł na emeryturę odpowiedzialny jest między innymi za zakupy. Mam jednak rodzinę, gdzie będąc u nich w odwiedzinach, wujek nawet sobie łyżki nie wyciągnie z szuflady, bo musi być podana.
UsuńPewne aspekty gender oczywiście rozumiem, inne idące w stronę radykalnych przemian, nie za bardzo. Jestem oczywiście za tym, aby chłopiec uczył się prac domowych i bawił się lalkami, a dziewczynka marzyła o tym, aby być mechanikiem. Nie wyróżniam zabawek. Nie jestem jednak za skrajnościami i wrogim nastawieniem ideologii gender w stosunku do wszystkiego co wiąże się z wiarą, rodziną i instytucją Kościoła. Dziwne jest również, że środowiska homoseksualne popierają gender. Najlepiej wytłumaczyłby Ci teolog, a niekoniecznie teolog to ksiądz. Masz już dzieci w tym wieku co "rozumieją", ja to mam przed sobą. Poza tym co innego "przebieranki" dla zabawy, a co innego wpajanie chłopcom, że mogą być czy też zachowywać się jak dziewczynki. Czy chciałabyś, aby synowie malowali się i chodzili w damskich rzeczach po mieście? Jest jeden Pan, bodajże wykładowca angielskiego, o którym swego czasu było głośno, który wychodzi z założenia, że co wolno kobietom to i mężczyznom. Szanuje odmienności, ale nie popieram wpajania tego zwłaszcza dzieciom.
Ze swojej strony polecam książeczkę; Pija Lindenbaum, Igor i lalki.
To, co ja rozumiem pod pojęciem "gender" w żadnej mierze nie sprowadza się do "wpajania chłopcom, że mogą być dziewczynkami". Myślę, że dramatem całej wytworzonej obecnie u nas sytuacji jest to, że większość osób straciła z pola widzenia istotę, skupiając się na poglądach radykalnych, a przez to wypaczonych. Sprowadzając dyskusję do takiego poziomu, jak czyni się to obecnie, blokuje się możliwość dalszego przeprowadzania sensownych zmian, w sposób ewolucyjny, nie wywołujący społecznego oporu. Być może o to właśnie chodzi.
UsuńProponuję Ci przeczytać chociażby fragment pochodzącego z roku 1985 referatu Marii Braun-Gałkowskiej, znajomej Karola Wojtyły, pracującej na KUL-u pani psycholog, wygłoszonego w ramach sympozjum zorganizowanego przez Podkomisję Episkopatu ds. Duszpasterstwa Kobiet. Patrząc z punktu widzenia głosu członków współczesnego Episkopatu, wyrażanego choćby dzisiaj, toż to grzech, zaraza i gender w jego najobrzydliwszej postaci. I tylko tak bardzo smutno, że przez blisko 30 lat, jakie upłynęły od czasu jego wygłoszenia nie posunęliśmy się do przodu.
Aha, i ja akurat rozumiem bardzo dobrze, dlaczego "środowiska homoseksualne popierają gender" (choć gender to termin naukowy, więc raczej nie powinno się mówić o jego popieraniu lub nie). Przy takiej dyskryminacji jakiej doświadczają, nie dziwię się, że bliskie są im wszystkie osoby, które pokazały, że można w skuteczny sposób, działając bardzo długofalowo, doprowadzać do zmiany sposobu myślenia tzw. ogółu.
A do książek pani Lindenbaum przymierzałam się już parę razy, jednak nie bardzo się udaje. Moja biblioteka jakoś nie kupuje, a własny "target" już za bardzo wyrósł, abym była gotowa zainwestować. Niezmiennie jednak żałuję.
Zapomniałam, że miałam podlinkować ten referat. Dostępny jest np. tutaj.
UsuńTo jak już jesteśmy przy wymianie lektur polecam książki Wandy Półtawskiej przyjaciółki Jana Pawła II, która wypowiada się na temat roli kobiety, rodziny i posiadania dzieci. Bardzo mądre spostrzeżenia. Warto zobaczyć jej wywiad z Ziemcem http://vod.tvp.pl/audycje/publicystyka/prawde-mowiac/wideo/dr-wanda-poltawska-29102011/5432379
UsuńJa Cie bardzo dobrze rozumiem, ale chciałam też zwrócić uwagę na inne aspekty postrzegania gender.
serdeczności
Za Półtawską stoi jej życiorys, wykształcenie i sposób życia; niewątpliwie chociażby z tych powodów jest jedną z osób, nad których słowami warto się co najmniej chwilę zastanowić. Kiedyś przeglądałam tylko jej "Beskidzkie rekolekcje", nic więcej nie miałam w ręku.
UsuńZa Ziemcem nie przepadam, ale w wolnej chwili spróbuję obejrzeć, dzięki:)
Bardzo dobrze, że na świecie jest taka różnorodność postaw, poglądów i sposób patrzenia na to samo; szkoda tylko, że tak niewielu ze stojących po przeciwnych stronach barykady chce posłuchać siebie nawzajem:(
Wanda Półtawska Ziemca biednego tam zakrzyczała :)) Niezła jest :)
UsuńMam tylko nadzieję, że krzyczenie było pokojowe? Jakoś ostatnio mam awersję do agresywnych starszych pań.
UsuńMomarto, nic dodać, nic ująć. Pod Twoimi wnioskami podpisuję się wszystkimi kończynami (rym niezamierzony ;-) ).
OdpowiedzUsuńPodpis złożony lewą nogą wydaje się być szczególnie cenny:P
UsuńPrzepraszam ale nie bardzo rozumiem, w jaki sposób teoria gender mogłaby sprawić, że moi synowie nagle zapragną się malować i chodzić w sukienkach!! ech.. Momarto, mój podpis pod Twymi wnioskami proszę też umieścić, pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNic nie mów. Ja dziś uprawiałam "churching" w poszukiwaniu kościoła, w którym nie będę musiała odsłuchiwać tego, co już przeczytałam i trafiłam jak kulą w płot. Byłam w takim, w którym przeczytano wersję pierwszą, hardcore'ową. Jeszcze teraz mnie mdli. Nie wyszłam tylko dlatego, że Młodszy zasnął mi na rękach (mądre dziecko) i nie miałam siły przepychać się z nim między ludźmi.
UsuńPrzeczytałam wstępniak WO i pół rozmowy z panią Limanowską. Nic dodać, nic ująć. Szkoda tylko, że tak mało osób podejmuje próby zrozumienia o co w tym chodzi, a tego rodzaju wywiady odrzuca ze wstrętem, jako zamieszczone w niewłaściwej prasie, której się do rąk nie bierze.
Szkoda, że wywiad z p. Limanowską w internecie jest niedostępny... Chętnie podlinkowałabym tu i ówdzie...
UsuńZa jakiś czas będzie, wtedy sobie ulżysz:) Choć przydałoby się jeszcze zrobić tak, żeby nie można było zamknąć linka bez konieczności przeczytania całości.
UsuńNie będę oryginalna i dodam, że też zgadzam się z tym co piszesz. A pomyśleć, że w tym roku na UJ nie uruchomiono gender studies, ze względu na brak zainteresowania ;) Natomiast mówiąc poważnie- niedawno tyle było słychać o nadchodzących zmianach w kościele. Zaczynam podejrzewać, że te prognozy nie dotyczyły polskiego kościoła- że w Polsce nie ma mowy o łączeniu ludzi w duchu Ewangelii. W zamian jest raczej dzielenie. Myślę, że kościół powinien się zająć czymś zupełnie innym. Ma wiele grzechów na sumieniu (nie wydaje mi się, aby temat pedofilii był zakończony) i w tym powinien widzieć zagrożenia. Ja już od bardzo dawna nie chodzę do kościoła (mimo, że od czasu do czasu czytuje Znak, czy Tygodnik Powszechny), ale gdybym chciała wrócić, to właściwie nie mam gdzie. (chaber73)
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna, ale jeśli chodzi akurat o gender studies, to one idą ciut za daleko, jak na moje potrzeby. W każdym razie część ich słuchaczek (bo znam tylko takie płci żeńskiej) robi wrażenie aż nadto oderwanych od rzeczywistości.
UsuńO polskim Kościele można by długo, ale nie mam siły, ani ochoty. Poza tym od zawsze czytałam Tischnera, Musiała, czy np. - tfu, tfu! - Obirka, więc niewątpliwie jestem nieuleczalnie spaczona. A do tego pochodzę z ekumenicznej rodziny, zgroza. Póki co, jakoś daję radę, choć nie wyobrażam sobie życia w małej miejscowości, gdzie jest jeden kościół, jeden proboszcz (a może być cudowny - ja na takich dotąd trafiałam - lub wręcz przeciwnie) i nie masz wyjścia: albo jesteś z nami, albo przeciw nam.
Na razie tłumaczę sobie jednak, że nie o kościół instytucjonalny rzecz się rozchodzi, a o parę innych prawd, poza tym Kościół to naprawdę nie tylko kler, ale także (a może przede wszystkim) świeccy, jednak zarazem coraz bardziej rozumiem co musiał czuć np. taki Luter. Myślę też, że to, co dzieje się teraz u nas, to już tylko łabędzi śpiew. Za kilkadziesiąt lat będą tylko zgliszcza i może na nich da się odbudować to, o co w tym wszystkim chodzi.
Wydaje mi się, że studia są raczej dla badaczy zjawiska. Myślących. Przynajmniej ja bym tak do tego podchodziła. Nie znam jednak nikogo, kto studiował ten kierunek, więc też nie wiem, jak to wygląda z takiej perspektywy.
OdpowiedzUsuńRozumiem Cię- aby dyskutować o polskim kościele musiałabyś chyba założyć osobny wątek ;)
No właśnie- chyba za mało osób czyta wymienione przez Ciebie osoby. Nie mówiąc już o ekumenizmie. Niestety chyba właśnie w samym kościele zapomina się o tym, że to on nie jest tylko dla kleru. Co do odbudowy na zgliszczach- chyba jesteś w tej kwestii większą optymistką niż ja. (chaber73)
Szczerze powiedziawszy, niezupełnie widzę sens organizowania całych studiów na ten temat. Poza tym ileż można teoretyzować? W tym akurat przypadku powinno przecież chodzić o podejmowanie konkretnych działań, a nie o wymyślanie kolejnych teorii, zwłaszcza że - jak pokazuje przykład Ingi Iwasiów - wyjaśnienie przystępnym językiem o co w tych teoriach chodzi, przekracza możliwości przeciętnej (oraz ponadprzeciętnej) badaczki zjawiska.
UsuńMoże i jestem optymistką, ale mam wrażenie, że i w tym przypadku historia zatacza koła, a potrzeba wiary w coś (czy raczej Kogoś) nadprzyrodzonego jest w ludziach zbyt silna, aby na zawsze odrzucili tak porządną w gruncie rzeczy ideę. Poza tym ja zwykłam walczyć do końca, więc tak łatwo się mnie nie pozbędą!:P
Ale to były studia podyplomowe, roczne. Przeleje tu opis ze stron UJ :
Usuń"-wykłady z podstawowych zagadnień teorii kultury i feminizmu, historii i teorii kina oraz mediów, teatru i dramatu, literatury, historii i socjologii, historii sztuki, kulturoznawstwa i antropologii, filozofii; wprowadzenie aspektu teoretycznego zagadnienia płci kulturowej poparte prezentacją dorobku naukowego na jego temat,
- konwersatoria omawiające konkretne metodologie badań i ich praktyczne wykorzystanie w analizowaniu konkretnych przykładów i zagadnień zaprezentowanych wcześniej od strony teoretycznej"
Chyba trochę inaczej są prowadzone na Warszawskim. Moim zdaniem na UJ były ciekawsze ;)
W kwestii kościoła- myślę, że większość ludzi nie odrzuca wiary jako takiej, tylko kościół jako instytucje.
uciekło mi "k"- "przekleje", oczywiście ;)
UsuńI wyszła na jaw moja genderowa ignorancja:)
UsuńWłaśnie spędziłam parę minut, sprawdzając w internecie czy w Szczecinie nadal istnieje taki kierunek studiów i wyszło mi, że nie. W sumie, nic dziwnego, skoro seminarium duchowne od pewnego czasu stało się wydziałem teologicznym US (mogę coś kręcić z nazwami, ale chodzi o sens).
Program studiów szczecińskich jaki znalazłam (z 2006) był mniej interesujący niż ten przytoczony przez Ciebie, ale i tak ja akurat nie znalazłabym ani wolnych środków, ani wolnego czasu, ani też chęci, aby się na coś takiego zapisać.
To odrzucanie instytucji jest oczywiste, i coraz częściej, niestety, uzasadnione. O ile nie sprowadza się do wybierania z konkretnej religii tego, co akurat danej osobie pasuje, podobnego do wyskubywania rodzynków z ciasta:)
Pocieszę Cię może pisząc, że na Warszawskim nie był zbyt ciekawy. Tak jakby skupiał się tylko na jednym kierunku. W Krakowie, to chyba było bardziej przekrojowe i takie neutralne (w sensie ideologicznym). W tym roku przez chwile myślałam o tym kierunku (niestety nie uruchomiono podyplomowej judaistyki, na którą się zapisałam, a pomoc humanitarna jest na UW), ale doszłam do wniosku, że jeśli będę chciała zdobyć szczegółową wiedzę, to po prostu sięgnę po lektury na ten temat, co za pewne będzie mnie też taniej kosztowało ;)
UsuńCzasami się zastanawiam, czy nie było warto jednak zostać na religioznawstwie (krótki epizod, równolegle z filologią, chociaż po maturze akurat zdawałam na filozofię ze specjalizacją religioznawstwo) - to otwierało jednak umysły ;) Może na "stare lata" warto wrócić do tematyki? ;)
I filozofia, i religioznawstwo faktycznie chyba dobrze robią na umiejętność szerokiego patrzenia na świat i dostrzegania, że nie jest on czarno-biały. Jeśli masz chęci i czas, spróbuj, na pewno nie zaszkodzi. Ja jednak mam trochę dość uczenia się rozumianego jako konieczność uczestnictwa w zorganizowanych zajęciach, być może zdałam w życiu o parę egzaminów za dużo, dlatego preferuję samodoskonalenie praktyczne:)
UsuńI nie miałam pojęcia, że jest taki kierunek studiów (chociażby podyplomowych) jak "pomoc humanitarna".
W kwestii filozoficzno - religioznawczych też wolę, jak to ładnie ujęłaś, "samodoskonalenie praktyczne" i to miałam na myśli pisząc o powrocie do powyższej tematyki :) Studia podyplomowe, to raczej w kontekście "pracowym" jednak, czyli zupełnie inne kierunki. Podyplomowe studia "Pomoc humanitarna" to tegoroczna nowość na UW- utworzone akurat jak się z Warszawy wyprowadziłam. Szkoda, że nie rok wcześniej :(
UsuńNiestety, rzadko życie chce dopasowywać się do naszych oczekiwań.
UsuńJeśli w sensie pracowym, to rozumiem. Sama też niestety chyba będę wreszcie musiała się przemóc, choć akurat w mojej branży trudno mi znaleźć cokolwiek atrakcyjnego (chyba że traktować jako atrakcję konieczność cyklicznego wyjeżdżania w Polskę).
hm, przy dwójce małych dzieci, cykliczne wyjazdy w Polskę chyba wykluczyłyby jednak atrakcyjność ;) A mówiąc serio- mam takie nieodparte wrażenie, że brak jest ciekawych, podyplomowych studiów, które pomogłyby poszerzyć wiedzę i dzięki temu ułatwiły np. zmianę pracy. Chodzi mi o zagadnienia humanistyczne, bo przecież nie każdy jest informatykiem, czy chce wiązać się po grób z bazami danych.
UsuńTo nie do końca tak jest; przychodzi taki moment w życiu każdej matki, kiedy bardzo, ale to naprawdę bardzo potrzebuje wyjechać, im dalej, tym lepiej:) Problem raczej w cykliczności, bowiem te momenty są raczej rzadkie, w odróżnieniu od zjazdów na studiach.
UsuńMam podobne wrażenie jak Ty, a poza tym na swoje nieszczęście znam część osób prowadzących zajęcia na niektórych studiach (w mojej branży) i wiem, że naprawdę niewiele mogę się od nich nauczyć.
Momentu nie znam z autopsji, ale mam koleżanki, które będąc mamami takie momenty miewają ;)
UsuńTemat jakości, czy atrakcyjności studiów podyplomowych, to pewnie temat obszerny. Ja znam tylko jedną osobę na UJ, która tam wykłada z pasją i wiedzą. Ale nie na podyplomowych. Czekam więc na opinie o "pomocy humanitarnej"- czy warto w to inwestować.
Ja nie znam takich, które nie miewają:)
UsuńPasja i wiedza to najbardziej pożądane połączenie, szkoda że zdarza się tak rzadko. Ja widzę studia podyplomowe jako coś o wymiarze praktycznym; niestety nie często zdarza się tak, że osoby które na nich wykładają miały do czynienia z praktyką; znacznie częściej są to teoretycy, względem tacy, którym w praktyce nie wyszło i gdzieś musieli się zaczepić.
"względnie tacy", wprawdzie "względem tacy" pasowałoby do wcześniejszych uwag na temat kościoła, ale tym razem nie o to chodziło:)
UsuńO, gender! To popatrzę :P
OdpowiedzUsuńTo chociaż za żelazko chwyć, albo za worek ze śmieciami, aby nie patrzeć bezproduktywnie i żeby straszny gender się nie zezłościł!
UsuńZmywałem. Bym wiedział, że to gender, to bym przestał, bo się nowości boję :P
UsuńA widzisz. Byłbyś lepszy dla gendera, to wymyśliłby Ci zmywarkę, a tak musisz zmywać sam:P
UsuńNa nowym ponoć ma być, ale ten gość/kobita od zmywarki, to jakoś tak inaczej ... nie gender, tylko ..., aaa już wiem - kredyt :P
UsuńNa zmywarkę to chyba pani pożyczka wystarczy? (po raz kolejny okazuje się więc, że kobiety są dużo bardziej przyjazne)
UsuńChcemy załatwić sprawę kompleksowo. Wiem, wiem, to nie tak trendy jak genderowo, ale cóż. My ludzie ze wsi :P
Usuń