W roku 2001 Małgorzata
Szejnert powiedziała (cytuję za Mariuszem Szczygłem, z jego przedmowy do
książki M. Szejnert „My, właściciele Teksasu”):
„Od lat zajmuję się reportażem i wiem, że nie
ma reportażu bez szczegółu. Bez szczegółu nie da się opisać ani bohatera, ani
wydarzenia. Bywa, że reportaż dawno już wyrzucono na makulaturę razem z gazetą,
a jednak ciągle jeszcze coś z tego tekstu za nami chodzi – to szczegół. Tak
samo z literaturą i sztuką. Pamiętamy fotografię płuc pani Chauchat,
przewrócony wózek na schodach odeskich, ręce z listem, perłę na wadze. Szczegół
służy nam po to, byśmy lepiej rozumieli świat i siebie samych. (…) Szczegół
wspomaga naszą pamięć, stanowi dla niej rodzaj rusztowania, umieszcza nas w
przestrzeni i w czasie.”
Mam
te słowa w pamięci, ilekroć usiłuję sobie przypomnieć o czym była książka,
którą czytałam jakiś czas temu.
Miałam
je więc i teraz, kiedy uznałam, że w związku ze zbliżającą się wielkimi krokami
(podobno 5 marca) premierą kolejnej antologii polskiego reportażu, firmowanej przez Mariusza Szczygła, warto byłoby wreszcie napisać cokolwiek na temat
zbioru, który przeczytałam już kilka miesięcy temu.
20
lat, licząc od 1989 roku (choć nie każdy rok doczekał się uhonorowania
swoim tekstem), 26 tekstów (lub 27, jeśli liczyć też wstępniak Szczygła), 23 nazwiska autorów.
A
oprócz tego mnóstwo wzmianek, dodatków, wyjaśnień i cytatów z innych reportaży
dotykających zbliżonej problematyki.
Za
dużo na raz, aby zapamiętać szczegóły.
Chociaż
nie. Coś pamiętam.
Na
pewno, nawet bez zaglądania do środka, pamiętam aż za dobrze dwa wstrząsające
teksty Lidii Ostałowskiej na temat aborcji: „Polska podziemna” i „Czasem
odwiedzają mnie demony”.
Mimo
że w głowie nie zostały żadne szczegóły, doskonale wiem o czym były i co
czułam, gdy je czytałam. A wolałabym zapomnieć.
Pamiętam
też część tych, które czytałam na bieżąco, kiedy się ukazywały. Większość została opublikowana w Gazecie Wyborczej
(„Dużym Formacie” i jego poprzednikach o różnych nazwach lub „Wysokich
obcasach”) albo „Polityce”, a obie te gazety czytam od lat.
Można
by w zasadzie – gdyby kto chciał – zrobić z tego autorowi zarzut. Zarzut
jednostronności i braku obiektywizmu. Raczej nie ostałby się on jednak przed
żadnym trybunałem, bowiem jeśli dobrze pomyśleć, okaże się, że to właśnie te
dwa tytuły prasowe przez minione dwadzieścia lat nie bały się oddawać swoich łamów
reportażystom, podczas gdy pozostałe szły raczej w innym kierunku. Poza tym zaś
– każdy ma przecież prawo zrobić własną antologię, dobierając tytuły według
własnego, jego zdaniem właściwszego, klucza.
Z wcześniejszej lektury zapamiętałam
więc „Ciszej!” Pawła Reszki (obecnie piszącego w Tygodniku Powszechnym i
zachwycającego mnie niemal każdym tekstem, który tam publikuje) i lęk przed upublicznieniem własnej tożsamości, jaki towarzyszył osobom odbierającym medale Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.
Pamiętam
„Początek” Wojciecha Tochmana (choć to akurat nie z gazety, a z książki
Tochmana „Wściekły pies”) i podróżującego nad morze człowieka, usiłującego odnaleźć własną, zagubioną gdzieś na torach, tożsamość. Opowieść
o człowieku, który jest – według Szczygła – „metaforą komunistycznego Polaka”
(tego sformułowania nie pamiętałam, musiałam zajrzeć do książki).
Pamiętam
„W Dynastii” Mariusza Szczygła (również nie z lektury w prasie, lecz z książki
„Niedziela, która zdarzyła się w środę”). I fascynującą dziś tak samo jak w
roku 1996 historię o imperium Amwaya i perfekcyjnie opanowanych mechanizmach
manipulowania ludźmi. Nie wiem tylko czy pamiętam dzięki opowieści o tym, jak
Szczygieł razem z Grażyną Torbicką prowadzili w roku 1995 galę Amwaya w Sali Kongresowej, czy dzięki temu, że moja własna mama
trafiła kiedyś na amwayowski mityng. Niestety, udział w nim nie doprowadził jej do sukcesu objawiającego się znaczącym wzrostem naszej stopy życiowej, lecz do klęski, której widocznym przejawem był dotkliwy brak miejsca w łazienkowej szafce,
wypełnionej odtąd po brzegi superwydajnymi i najlepszymi na świecie koncentratami
czyszczącymi. Kiedy teraz o tym pomyślę i przypomnę sobie ówczesne ceny owych
środków, mam wrażenie, że fakt ich zakupu oraz brak poprawy stanu rodzinnego budżetu niewątpliwie miały ze sobą ścisły związek.
Wreszcie, pamiętam „Boczne wyjście” Joanny Wojciechowskiej. O Polakach z Ameryki Południowej przemycających we własnych żołądkach kokainę. Zapamiętałam niewątpliwie dzięki opisom problemów towarzyszących konieczności rozliczenia się z towaru. Oraz wyraźnie widocznej w tle biedzie, która w połączeniu z głupotą i chciwością tworzy piorunującą mieszankę.
Poza
tym pamiętam znakomitą szatę graficzną (twożywo).
I
to, że strasznie smutna jest owa Nowa Polska. Biedna, szara i raczej beznadziejna. Choć wiem też na szczęście, że nie jest to cała
prawda o niej.
Mam
też nadzieję, że szczegóły jakie złożą się na następne dwudziestolecie już nie takiej nowej Polski będą
bardziej optymistyczne.
Choć
nie bardzo wierzę w to, co piszę.
„20
lat nowej Polski w reportażach według Mariusza Szczygła”. Pomysł, układ i
komentarze Mariusz Szczygieł, ilustracje twożywo. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec
2010.
O, spotkania z amwayowcami to było coś, zostałem zaciągnięty na coś takiego podstępem i przez bite dwie godziny zastanawiałem się, jak można dać sobie do tego stopnia wyprać mózg. Ani superskoncentrowana pasta do zębów, ani perspektywa zostania diamentowym sprzedawcą jakoś na mnie nie działały. Wrodzony cynizm czasem się przydaje.
OdpowiedzUsuńJa niestety nie miałam przyjemności uczestniczenia w takim mityngu, ale obawiam się, że nie dotrwałabym do końca. Teraz może tak - z czystej ciekawości, ale na pewno nie wtedy, kiedy byłam zbyt młoda i zbyt gniewna:) A past do zębów sobie nie przypominam; za to koncentrat LOC i owszem:(
UsuńTo nie był masowym miting, raczej kameralne pranie mózgu dla kilku osób w zaprzyjaźnionym domu. Chociaż słowo "zaprzyjaźniony" w tym kontekście nie jest dobre, bo nie zwabia się znajomych na takie coś podstępem :P Z produktów do dziś mamy nożyce do drobiu, kiedyś rewelacyjne, dziś już nieco przytępione, mimo kosmicznej technologii i dożywotniej gwarancji :)
UsuńE, jak kameralne, to się nie liczy. Z tego, co opowiadała mi mama (i co opisał też Szczygieł w swoim reportażu) jasno wynikało, że bardzo dużą rolę odgrywała w tym wszystkim siła tłumu. Te wszystkie przygaszone światła, skandowanie haseł, okrzyki.
UsuńA o amwayowskich nożycach do drobiu w życiu nie słyszałam!
Z kameralnego trudniej wyjść, bo się obrazi gospodarzy :P Nożyce w chwilach nowości przecinały jednym cięciem kawał zamrożonego schabu:D
UsuńAle kameralne stwarza większe możliwości! U nas w domu był kiedyś pokaz cudownych odkurzaczy czyszczących - kulminacyjnym momentem był ten, kiedy pan prowadzący najpierw odkurzył pół naszego dywanu zwykłym odkurzaczem, a drugie pół swoim, cudownym (różnica była widoczna gołym okiem), po czym zadał - jak wówczas sądził, retoryczne - pytanie, czy wolelibyśmy mieszkać w domu, w którym sprząta się jego czy naszym odkurzaczem. Wszyscy obecni, jak jeden mąż, wykrzyknęli: "ojej, ten brudny domek jest taki jakiś bardziej swojski, w nim chcemy mieszkać, w nim!", a pan sklęsł. Prezentacja zakończyła się znacznie przed czasem, ale wszyscy jej uczestnicy (poza prowadzącym) byli niezwykle zadowoleni, że mogli wziąć w niej udział:P
UsuńBo to jest najlepszy system - nie lecieć szablonem :D My też na namowy pani od amwaya stwierdziliśmy, że wcale nie mamy ochoty latać po domach sprzedając pastę do zębów, po to, żeby dostać tytuł diamenta roku. Nie mogła biedna uwierzyć w takie lekceważenie tytułu :D
UsuńJako prawdziwe diamenty nie musielibyście już nigdzie latać, chyba że na Karaiby, ale cóż... Tak to jest, jak się rzuca perły przed wieprze:P
UsuńAle co byśmy się nałazili wcześniej, to nasze. A ja nienawidzę spacerów:P Diamenty to już jeżdżą różowymi cadillakami, o ile pamiętam :)
UsuńW reportażu tylko czerwonym BMW, to lepiej faktycznie nie wkraczać na tę drogę:P A spacery to ja bardzo, bardzo, ale raczej na świeżym powietrzu, a nie od jednego dusznego mieszkania do drugiego.
UsuńCzyli z różnych powodów kariera handlarza obnośnego nie dla nas :)
UsuńNie przewiduję w związku z tym rwania włosów z głowy, a Ty?
UsuńAbsolutnie. I usilnie będę się starał nie myśleć o tym, że gdybym wszedł w ten biznes, to pewnie już bym miał rollsa :D
UsuńAlbo łazienkę zapchaną przeterminowanym koncentratem czyszczącym LOC:P
UsuńHm, o tej wizji zdecydowanie wolę nie myśleć :P
UsuńJeśli lepszy wpływ na Twoje morale ma brak rolls royce'a w garażu, to proszę bardzo, oczywiście! Ja tam wolę nie mieć w łazience koncentratu LOC:P
UsuńOd rollsa w garażu mógłbym się zdemoralizować, łamać przepisy drogowe, stwarzać zagrożenie w ruchu. To już lepiej bez rollsa :P
UsuńPrzy parkowaniu z pewnością nie obeszłoby się bez łamania przepisów. Ja na ten przykład nie zdołałabym nim wjechać na mój służbowy parking, na którym - z racji nadmiaru chętnych do skorzystania - miejsca parkingowe wydzielone są z dokładnością do 1 centymetra. Że nie wspomnę już o tym, że w domu, nie posiadając garażu, musiałabym parkować go pod latarnią. Faktycznie, precz z rollsami!:P
UsuńSame kłopoty. A nadmiar koncentratu by się po prostu wywaliło do kubła :P
UsuńNo nie wiem. On raczej nie był biodegradowalny, a raczej wręcz przeciwnie...
UsuńJakoś bym się tym nie przejmował w chwili utylizowania :P
UsuńOoo! Podpadłeś, nawet nie wiesz jak bardzo!
UsuńOooo! Może niech Cię pocieszy myśl, że jednak tych zapasów nigdy nie miałem i nie skaziłem nimi żadnego wysypiska śmieci. Ani okolicznego lasu. I wszystkie odpadki pobudowlane grzecznie wywiozłem na wskazane składowisko, zamiast zakopać za płotem.
UsuńNieładnie tak bez sensu podjudzać koleżankę, wiesz?
UsuńMuszę sobie przykleić do monitora karteczkę, że żarty z ekologii odpadają :)
UsuńKarteczki bywa, że także odpadają; radziłabym więc wkuć to na blachę!:P
UsuńZ tym może być problem, w tym wieku pamięć już słabuje :(
UsuńTy mi się tu pamięcią nie wykręcaj; mi dawno już skończyło się miejsce na dysku, a jakoś daję radę zapamiętać, że papiery to do niebieskiego, a szkło do zielonego!
UsuńSzkło to do żółtego, a do zielonego do skoszona trawa i resztki warzyw :P
UsuńDo żółtego plastiki, a zielone do brązowego!:P
UsuńStraszna u was rozpusta kolorystyczna :P
UsuńBo my bliżej Zachodu, a tam - wiadomo - tęczowo!:P
UsuńTiaa, u nas bardziej przaśnie :P
UsuńZa to niewątpliwie prościej zapamiętać. To co się robi z przeterminowaną chemią, no co?:P
UsuńA to mam opanowane do perfekcji: wywozi się do punktu zbiórki odpadów koło naszej gminy :D Biorą jak leci, nawet przeterminowane leki.
UsuńJa leki odstawiam do apteki i udaję, że nie widzę skwaśniałych min farmaceutów:P Ale poza tym, brawo, brawo! Moja ręka znacznie oddaliła się już od klawisza "delete":P
UsuńU nas wszystkie apteki i przychodnie dyskretnie wycofały kosze na przeterminowane leki, więc bez łaski. Cofnij tę rękę, kompostownik mam w kącie ogródka!
UsuńU nas pojemników chyba nigdy nie było - klient bez znajomości stosownej podstawy prawnej w życiu by się ze swoimi starymi tabletkami nie przebił!
UsuńRęka cofnięta, przycisk zablokowany:P
U nas bywały takie pojemniki i zniknęły w trybie nagłym po wiadomej ustawie. Rozmasuj sobie rączkę, bo Ci pewnie zdrętwiała od tego trzymania nad przyciskiem :P
UsuńJako wyszkolona akordeonistka nawykłam do trzymania palców na guzikach, w gotowości do użycia, ale dzięki za troskę!:)
UsuńAkordeonistka? O matko kochana.
UsuńCzy słusznie wyczuwam w tonie Twej wypowiedzi nabożny zachwyt?:P
UsuńOczywiście. Zawsze chciałem urżnąć sztajerka od ucha :P
UsuńW życiu nie urżnęłam żadnego sztajerka! Ale za to czardasza, i owszem (od dziecka ciągnęło mnie w madziarską stronę)
UsuńTyż piknie. W chwilach kryzysu znajdujesz skrzypka i zatrudniacie się w knajpach jako kapela cygańska :P
UsuńNiestety, ponieważ nawet po kilku głębszych nikt nijak nie dopatrzy się u mnie podobieństwa do Cyganki, na czarną godzinę zostawię - dużo zresztą bardziej opłacalną finansowo - wersję wygrywania na weselach piosenek o pszczółce Mai, co to sobie lata i majteczkach, które są w kropeczki.
UsuńIstnieją peruki i farby do włosów oraz jakieś mazidła przyciemniające skórę, ale skoro wolisz wesela, to nie oponuję :P
UsuńNa weselach są przerwy na jednego, a poza tym w knajpach nie ma takiego pola do obserwacji socjologicznych. Wybór jest oczywisty!:)
UsuńCom się obśmiał z Waszego "dialogu", to moje. A co do meritum, to ja na spotkaniu, na którym zachwalano robot kuchenny co to sam wszystko ugotuje, ale i jak mały samochodzik kosztuje, na pytanie pani czy widzę jak łatwo mi będzie upiec chlebek, rzekłem, że tja, ale ja to czasem nie mam czasu chleba kupić, a co dopiero ... Już się mnie nie zaprasza :(
UsuńJa byłem cyniczny i panu od tego robota powiedziałem, że a) ciasta na bułki nie posolił, b) cukier puder to se w młynku do kawy kręcę albo i ze sklepu przyniesę, c) zupka na serku topionym mnie nie kręci :P
UsuńNie chcę nic mówić, ale się trochę kolega po tych pokazach włóczył :P Na kołderkach i fotelach masujących też byłeś?? :D
UsuńAkurat to objazdowe szoł zajechało do mię na chatę w postaci znajomego, który sobie dorabia sprzedażą gadżetu. Może i stąd moje wyluzowanie i cynizm.
UsuńWidzę, chłopaki, że jak Polska długa i szeroka, na pokazach urządzenia, co go Themomixem zwą, wszyscy serwują te same potrawy! Też byłam!:))
UsuńMoże to urządzenie nic więcej nie potrafi :P
UsuńUrządzenie potrafi bardzo wiele (gdyby kosztowało tyle, ile jest warte, czyli jedną czwartą ceny detalicznej, kupiłabym je natychmiast), tyle że prowadzący pokazy niekoniecznie:P
UsuńZ lektury pozostaje mi w pamięci przede wszystkim klimat, potem jakieś szczegóły, czasami dygresje, mądrości, najrzadziej fabuła. No chyba, że jest to czytana przeze mnie po kilkakroć pozycja. Wspomnienia amwayowej sieci wywołują we mnie natomiast całkiem realny niesmak związany z zerwaniem z chłopakiem, który usiłował wciągnąć mnie w sieć sprzedawców (nazywało się to jakoś inaczej). A Amway był właściwie gwoździem do trumny naszego chylącego się ku upadkowi związku :) Akordeon powiadasz? kojarzy mi się z paryskimi klimatami, grunt to mieć konkretny fach w ręku. Ja co najwyżej mogłabym zatrudnić się w jakiejś spółdzielni rękodzieła i haftem krzyżykowym serwetki, obrusy, obrazki tworzyć :)
OdpowiedzUsuńA wydawać by się mogło, że ta fabuła taka ważna, skoro wszyscy pytają przede wszystkim: "o czym jest ta książka?"
UsuńTeraz możesz się oczywiście zastanawiać, czy gdybyś dała się wówczas wciągnąć w sieć, nie byłabyś już dziś najbardziej diamentowym z Diamentów, ale zważywszy na to, że taki pomysł przyszedł mu w ogóle do głowy, należałoby chyba raczej uznać ów gwóźdź za błogosławiony:P
Opowieści o tym, jakobym nadal posiadała fach w ręku są mocno przesadzone. Miech w moim instrumencie chyba zdążył się już skleić wskutek nieużywania, a i sprawność manualna już nie ta:( Mogę więc występować na weselach, ale dopiero po północy, kiedy wszystkim jest już wszystko jedno...
Zapomniałem dodać wyżej. Respect za ten akordeon :D
UsuńNo. Respekt tym większy, że od urodzenia miałam w domu 120-guzikową kobyłę, co to na początku była większa ode mnie. Miało się kiedyś tę krzepę!:D
UsuńI - jak mniemam - widywałeś nie raz, jakżeż to niezwykle kobiecą pozycję przybiera się, grając na tym instrumencie, nie?:P