sobota, 26 kwietnia 2014

Momarta a nauka języków, czyli post zaprogramowany przez Izę

Tak, uczę się języków. Nieustająco przez całe życie.
Nie zamierzam zawracać tu głowy takimi oczywistościami jak pogłębianie znajomości języków z grupy języków germańskich, słowiańskich czy – niestety, tylko w pewnym zakresie - jednego z języków indoeuropejskich z podgrupy latynofaliskiej języków italskich. Chciałabym natomiast skupić się na znanych mi już całkiem nieźle językach dużo bardziej rozrywkowych niż wyżej wymienione, które nie doczekały się jednak dotychczas żadnego porządnego słownika.

Dążąc do nadania mojemu postowi waloru użyteczności, dalszą jego część opracowałam w formie swego rodzaju rozmówek, ograniczając do minimum informacje natury ogólnej.

1. Język biuronieruchomościowy

To język, którego nauczyłam się w ostatnich miesiącach. Dość prosty, polegający głównie na operowaniu kilkoma zwrotami.

„dom położony w cichej i urokliwej okolicy” – dom położony jest w miejscu, do którego nie dociera komunikacja miejska, taksówkarze za dowóz do niego żądają potrójnej stawki, za to każdy dzień można rozpocząć od przywitania się z ryjącym w ogrodzie dzikiem.

źródło zdjęcia
„dom/mieszkanie z dużym potencjałem” – aktualnie to ruina, jeśli jednak wydacie co najmniej trzykrotność tego, co za nią zapłaciliście, może nawet da się tam zamieszkać.

„łazienka do własnej aranżacji” – obecnie na krzywej betonowej wylewce stoi muszla sedesowa z górnopłukiem oraz odrapana żeliwna wanna.

„stan do odświeżenia” – wystarczy zbić różowe kafelki z łazienki, a także usunąć boazerię ze wszystkich ścian oraz kasetony z sufitów.

„niezwykle sympatyczni właściciele chętnie udzielą wszystkich informacji” – właściciele od trzech lat bezskutecznie usiłują sprzedać ten dom/mieszkanie, dlatego nieprędko wypuszczą z rąk kogokolwiek, kto nieopatrznie przekroczył ich progi.

„nieruchomość w prestiżowej lokalizacji” – codziennie będziecie spotykać wszystkich tych, których nie macie ochoty oglądać, a z uwagi na konieczność ostrożnego gospodarowania cennymi gruntami odległość od okien najbliższego sąsiada nie przekroczy czterech metrów; nie spodziewajcie się też, że w promieniu 10 kilometrów znajdziecie jakąkolwiek szkołę czy przedszkole, nie wspominając o placu zabaw dla dzieci.

2. język prawniczy

Pamiętam, że w czasie studiów dość długo kładziono nam do głów, że język prawny to zupełnie co innego niż język prawniczy. Niestety, zapomniano dodać, że język prawniczy nie ma nic wspólnego z językiem ludzkim.

„i zobowiązuje Pana/Panią do zapłaty kwoty 300 (trzystu) złotych w terminie 7 dni pod rygorem egzekucji” – zazwyczaj mylnie tłumaczone jako informacja o konieczności położenia głowy na pieńku. Na szczęście w Polsce jakiś czas temu zniesiono karę śmierci, od tej pory egzekucje przeprowadzają wyłącznie komornicy. Uprzedzam jednak: to może dużo bardziej boleć!

„niestety, nie mogę wstawić się w sądzie” – zwyczajowa formułka, którą należy rozpocząć pismo informujące o niemożności stawienia się w wyznaczonym terminie. Sąd przyjmuje ją zazwyczaj z ulgą, gdyż wstawiający się w sądzie bywają kłopotliwi.

„sąd nie dał wiary zeznaniom świadków, albowiem były one wzajemnie sprzeczne, niekonsekwentne i wewnętrznie niespójne”wszyscy świadkowie kłamali, aż im się z uszu kurzyło, a sąd nie był taki głupi, żeby dać się nabrać.

„wierzę, że sąd będzie instancją niezawistną” – formułka, którą należy zamieszczać w pozwach o zapłatę kwot wyższych niż 300.000 złotych. Dzięki niej jest szansa, że połechtany sąd zasądzi choć połowę żądanej kwoty, nie kierując się zawiścią, że sam tyle nie ma.

„odpeszczanie śliwek” – gdy prawnik pozbawia śliwki pestek (cytat za Sądem Najwyższym; wyrok z dnia 26 marca 2013r., sygn. akt II UK 201/12)


„konwergencja legislacji krajowych wspiera zredukowanie dowolności państw i odwrotnie, rozbieżność systemów krajowych prowadzi do większego stopnia dowolności” – w zasadzie nikt nie wie, co to znaczy, ale jeśli będziecie niegrzeczni, będziecie musieli przepisywać takie zdania po sto razy.

„stale leczę się u lekarza pumologa” – tekst, którym należy posłużyć się, gdy składa się pozew w sądzie dla zwierząt; użyty w sądzie dla ludzi może nie wywołać pożądanego efektu.

3. języki u dzieci.

Niestety, w przypadku języków dziecięcych prawidłowością jest, że zanikają one wraz z rosnącą liczbą lat ich użytkowników. Apogeum rozwoju osiągają, gdy dzieci mają około trzech lat, później jest tylko gorzej.
Znany mi osobiście pięciolatek używa aktualnie niestety już tylko kilku swoistych słów. Podaję je niżej, przy czym z uwagi na duże podobieństwo do wyrazów z języka dorosłych, nie przytaczam tłumaczenia:
„helitopter”
„plac babaw”
„kojban”
„spoljel” (w tym miejscu wszyscy próbują samodzielnie wymówić to słowo. Powodzenia!)
„kawałnosy”

Odrębnego omówienia wymaga nader popularny czasownik „przyszłem". Wbrew obiegowym opiniom, jego użycie może być bowiem w pewnych sytuacjach nader adekwatne i całkowicie poprawne. „Przyszedłem” mówimy bowiem tylko wówczas, gdy przyjście wymagało pokonania pewnego dystansu. Jeśli zaś dziecko – chłopiec mówi, że „przyszłem", chce po prostu powiedzieć, że miał do nas bardzo blisko!

Niniejszy post został zaprogramowany przez Izę. Reklamacji nie uwzględnia się:)

37 komentarzy:

  1. Nie wiem, co to jest "kojban"... :-(
    Do listy podobnych języków mogłabym zaliczyć język nowoczesnych przedsiębiorców (startupy, inkubatory, onlajny i inne...), który muszę sobie aktualnie na chybcika przyswoić.
    A przydatna okaże się również znajomość narzecza pijarówców, czyli takich, co wystawiają świadectwa pracy ("X starał się niezmiennie..." w tłumaczeniu: "X nie potrafi nic").
    Zawsze mówiłam, że znajomość języków to podstawa :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Kojban" to po prostu kombajn:)
      Mam wrażenie, że ostatnio tych obcych języków się namnożyło. Kiedyś było prościej: albo partyjna nowomowa, albo ludzki język polski. A teraz tworzą się jakieś językowe grupy i podgrupy, zupełnie jak afrykańskie narzecza, których człowiek z zewnątrz nijak nie zrozumie:(

      Usuń
    2. No tak, baran ze mnie, to przecież takie oczywiste:-) Dobrze pasuje też do słów "kapka" oraz "donio", wymyślonych przez moje dziecię. Dziecię w ogóle miało talent do tworzenia fajnych słów. "Modororo" i "pocalaj" weszły na stałe do naszego domowego języka. Takie dziecięce języki to jeszcze są urocze, najgorsze to te medialno-nabuchodonozorowe...

      Usuń
    3. To ja dla odmiany nie mam pojęcia, co to może być "modororo":( Podejrzewam jedynie, że to coś w rodzaju jednego ze słów wymyślonych swego czasu przez Młodszego, oznaczającego on tylko wie co, w związku z czym znakomitego do wykorzystania w roli niemożliwego do złamania hasła (użyłam do bardzo ważnego konta, więc za nic w świecie nie zdradzę jakie to słowo:P)
      Nie wiem jak w mediach niemieckich, ale w polskich coraz więcej Nabuchodonozorów...

      Usuń
    4. O, my też mamy takie osobiste słowo-wytrych zakamuflowane w jednym haseł :-)
      Podaję zatem tłumaczenie modororo: pomidor.
      A donio to betoniarka, kapka - koparka, jakby ktoś chciał wiedzieć.

      Usuń
    5. Cóż my byśmy poczęli bez tych dzieci Nie dość, że starym rodzicom wytłumaczą, jak obsługiwać nowoczesny sprzęt, to jeszcze i robią za szyfrantów!:)
      I jakież to szczęście, że "modororo" przydarzył się tłumaczce - szary człowiek nijak by nie wpadł na to, o co może chodzić:))

      Usuń
    6. Urocze są takie nowe słowa!
      Moim ulubionym jest słowo wymyślone przez mojego brata- myjątko (mydełko)

      Usuń
    7. A jaka szkoda, że w przytłaczającej większości przypadków umiejętność tworzenia nowych słów zanika mniej więcej w okolicy piątego, szóstego roku życia.
      A "myjątko" cudne!:))

      Usuń
  2. W języku znanych mi osobiście dzieci występuje "placzabaw" w bardzo praktycznej formie łącznej, odmieniany również łącznie, czyli: "byliśmy na placzabawie", "nie było placzabawu". Na wcześniejszym etapie, jak u Ciebie, z głoską "b", czyli "na placbabawie".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak, faktycznie, u mnie też zdarza się, że dziecko wraca z placbabawu! Do tej pory zwalałam to na ślady niemieckich genów (ach, ich długie na pięć metrów czasowniki!), ale najwyraźniej rzecz w czym innym:)

      Usuń
    2. nie czasowniki, tylko rzeczowniki, rzecz jasna.

      Usuń
  3. Język audytorów - przychodzimy do państwa firmy, aby wam pomóc, oznacza, należy się cieszyć, jak nałożona przez nas korekta na projekt nie przekroczy 5 procent.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Język audytorów jest jak na moje oko mocno zbliżony do języka prawniczego. Co nie jest bynajmniej komplementem.

      Usuń
    2. Ciekawe, swoją drogą, czemu tak się ludziom dzieje - że wydaje im się, że skoro już są prawnikami/audytorami/i innymi takimi, to natychmiast muszą przestać mówić, a zacząć bełkotać?

      Usuń
  4. No to próbka języka ogłoszeń turystycznych (podgrupa nieruchomościowego) - "300 m od plaży".
    Wg google mapy - odległość ok 5 razy większa:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ten język to faktycznie to podgrupa nieruchomościowego. Na szczęście trzeba z niego tłumaczyć tylko raz w roku, a z nieruchomościowego jeszcze rzadziej!

      Usuń
    2. Z turystycznego także - wejście do hotelu przez sklep, co oznacza, że po zamknięciu sklepu wchodzi się od podwórza przez całodobowo otwarte drzwi, pełne menelów, narkomanów i innej podejrzanej klienteli, gdzie taksówkarz radzi nie chodzić samotnym kobietom w ogóle, a parom doradza asystę policji (doczytałam opinię na kilka dni przed wylotem i ekspresowo zmieniałam rezerwację, nie mając ochoty na bliższe kontakty z londyńską policją).

      Usuń
    3. Co tylko potwierdza słuszność tezy, że czytanie ma przyszłość!:) Z drugiej strony, gdyby wejście prowadziło przez salon Tiffany'ego, mogłoby to okazać się równie szkodliwe!

      Usuń
  5. Jestem pod wrażeniem Momarto! Prawdziwa z Ciebie poliglotka! Tyle języków opanowałaś!
    Co do języka dziecięcego, to co ciekawe my z mężem wciąż używamy wielu powiedzonek, słówek które wymyślił Starszy jak był młodszy a on dziwnie nas patrzy. "O co im chodzi? jakie TIEN? Jaki FANYN? Jaki TRAKON?" :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się, staram! Dziękuję, że doceniasz mój wysiłek:)
      U nas słowotwórcą był tylko Młodszy. Który też - tak samo jak Wasz Starszy - kompletnie niczego nie pamięta. W sumie to dobrze: nie włamie się nam do rachunku bankowego i nie zrobi przelewu na okrągłą sumkę:P

      Usuń
  6. To z tym domem i dzikiem w ogródku, to mi coś przypomina :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mów, że Wasze bardzo blisko przyszłe miejsce zamieszkania! My - po licznych wahaniach - uznaliśmy, że kontakt naszej rodziny z dzikami zapewniam ja (ostatnio średnio dwa razy w tygodniu), dlatego postanowiliśmy zamieszkać w bardziej cywilizowanym miejscu:P

      Usuń
    2. Mówię. Mogę zobrazować materiałem foto w razie potrzeby :P Tzn. dzika jeszcze nie namierzyłem obiektywem, ale chyba mam jakieś sarenki :D

      Usuń
    3. Mimo wszystko nie zazdroszczę. Chyba że sprawicie sobie dużego psa, a najlepiej dwa. Te dziki, widziane z bliska, nie są wcale fajne:(

      Usuń
  7. Jest jeszcze język niektórych ministrów "dlaczego pan nie pisze w łardzie? jak pan napisze w łardzie, to pan to wyjastuje ażeby było czytelne".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ministrów (i całą politykę) obchodzę szerokim łukiem, ale podobnego języka używa sporo niekoniecznie mądrych osób, które jednak za takowe się uważają. Brr!

      Usuń
    2. Minister robił dobre wrażenie- skończył historię i prawo na UJ. Ale potem czar prysł. UJ powinien niektórym absolwentom odbierać te dyplomy ;)

      Usuń
    3. Niestety, jest szereg przykładów pokazujących, że ukończenie wyższych studiów (choćby i pięciu kierunków) w niektórych przypadkach pozwala tylko na robienie nieco lepszego niż wcześniej wrażenia, ale w środku nic się nie zmienia. A UJ (podobnie jak szereg innych uczelni) powinien po prostu niektórym nie dawać dyplomów...

      Usuń
    4. Niestety masz rację- w mojej ostatniej pracy spotkałam dość spore grono takich właśnie osób. A ponieważ była to tzw. administracja państwowa, to tym bardziej jest to dobijające. O tak, dyplomy powinny być zawsze rozdawane z rozwagą! :)

      Usuń
    5. Ho, ho, administracja państwowa kryje wiele mrocznych sekretów!
      Co do dyplomów, tendencja jest raczej odwrotna. Być prostym magistrem to już wszak niemal wstyd. I nikt nie myśli o zgubnych (widocznych zresztą gołym okiem) skutkach nadmiernej podaży. Czy chodzi o pieniądz, czy magistrów - efekt jest identyczny:(

      Usuń
  8. Tak, bardzo mrocznych bym rzekła nawet. W niektórych wypadkach ten mrok był tak gęsty, że światełko w tunelu inteligencji nie miało szans na przebicie ;)

    Obawiam się, że głównie chodzi o pieniądze. Inaczej przekładałoby się to też na jakość nauki. I dyplom byłby powodem do dumy. Chociaż myślę, że poziom nauki to też taki temat rzeka, bo nie dotyczy li tylko uniwersytetów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Porównanie nader trafne:) Na całe szczęście gdzieniegdzie blask mądrości nie dał się jeszcze zupełnie przygasić!
      Kiedy patrzę na trafiających w me ręce absolwentów rozmaitych uczelni, to nie mogę się nadziwić, jak to możliwe że udało im się skończyć studia. Umiejętność myślenia i łączenia ze sobą faktów to z pewnością nie jest coś, czego tam uczą:(

      Usuń
    2. Na szczęście!:)
      Dokładnie- to jest bardzo bolesne, że umiejętność myślenia schodzi na dalszy plan. Pamiętam co kiedyś usłyszałam od jednej z nauczycielek "te dzieci są tak głupie, że nie ma co w nie inwestować". Niestety taki tok myślenia odnalazłam potem i na uniwersytecie "przekazywanie studentom szerokiej wiedzy nie ma sensu i tak nie zrozumieją". Być może ten "trend" się rozrósł (niestety!), chociaż co jakiś czas słychać o sukcesach polskich studentów, co w sumie może daje jakąś nadzieję na przyszłość?

      Usuń
    3. Niestety, patologie zdarzają się wszędzie, a za taką uważam cytowaną przez Ciebie nauczycielkę. To co dzieje się w szkołach, to jednak bajka, a to, jak wyglądają studia, to całkiem inna. Na szczęście, gdy ktoś naprawdę chce się czegoś nauczyć, to ani szkoła, ani studia mu w tym nie przeszkodzą!:P

      Usuń
  9. Szkoda tylko, ze te patologie zostają nauczycielami (szczególnie, że to była nauczycielka 10-latków) :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, ale życie bywa brutalne. Mój dziewięciolatek już we wrześniu zetknie się z patologicznym wuefistą (teraz ma genialnego, niestety nie uczy starszych chłopców) i już się martwię.

      Usuń