niedziela, 15 czerwca 2014

M.Mortka "Ostatni rycerz", czyli jak się okazało, że marna ze mnie feministka

Wydawałoby się, że będąc kobietą wyemancypowaną, która za młodu w równym stopniu sięgała po książki z półki „dla dziewcząt” (by przywołać choćby czytany przeze mnie po wielekroć cykl o Ani z Zielonego Wzgórza lub Jeżycjadę Małgorzaty Musierowicz), jak i „dla chłopców” (przeczytane wszystkie Tomki i historie o Panu Samochodziku), powinnam postępować identycznie, edukując czytelniczo własne dzieci. Nic bardziej mylnego.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale ile razy kupuję lub wypożyczam książki dla moich dwóch synów, zawsze sięgam po te, które są przeznaczone „dla chłopców”. Im samym płciowe etykiety są jeszcze raczej obojętne; to ja – świadomie lub nieświadomie – dokonuję takich właśnie wyborów.
Niewykluczone, że za dwadzieścia lat będę pluć sobie w brodę. Zwłaszcza że uważam, że żadnemu chłopcu nie zaszkodzi, gdy przeczyta którąś z dziewczyńskich historii. Przynajmniej będzie miał o czym rozmawiać z koleżankami, a może nawet – jeśli przebrnie przez więcej niż jedną pozycję – uda mu się je zrozumieć.

Jeśli chodzi o Starszego, jego szanse na zrozumienie kobiet innych niż własna matka są, póki co, marne. Po przeczytaniu „Hobbita" i „Opowieści z Narnii” oraz po wirtualnym zdobyciu szeregu zamków w komputerowej grze Heroes of Might & Magic, na dobre wsiąkł bowiem w historie o smokach, trollach i goblinach.
Zupełnie nie wiem więc czemu, kiedy na bibliotecznej półce zobaczyłam „Ostatniego rycerza” Marcina Mortki, wzięłam go bez wahania, zamiast odrzucić ze wstrętem, zaopatrując się w „Zuźkę Zołzik” lub cokolwiek-innego-co-będzie-genderowo-poprawne.


Jak zorientowałam się już po lekturze, w sieci reklamuje się tę książkę jako Sapkowskiego dla dzieci. W zasadzie chyba słusznie, bo sama miałam identyczne skojarzenia. Podobny jest bowiem główny bohater – niby ostatni rycerz króla Krystiana, a faktycznie społeczny, nie traktowany poważnie prawie przez nikogo, wyrzutek. Podobna jest także pojawiająca się wokół menażeria – skrzat, gnom, centaur, krasnolud, smok. Wspólne skojarzenia może budzić też sama historia, silnie eksponująca wątek drogi oraz żeńska bohaterka, Lidia, obdarzona nadprzyrodzonymi mocami. Gdyby jednak podążać dalej tym tokiem rozumowania, okazałoby się, że jest to historia podobna także do wielu innych historii ze świata fantasy. W każdej z nich bowiem coś lata i zieje ogniem, w szeregu z nich główni bohaterowie podróżują, w wielu pojawia się szlachetny, wymagający pomocy, władca.

„Ostatni rycerz” to bardzo poprawna książka dla dzieci około ośmioletnich. Jest tu i emocji, i akcji w sam raz tyle, by zadowolić odbiorców w takim właśnie wieku. Pojawia się dowcip (moim zdaniem nieco przyciężkawy, ale Starszy chichotał, gdzie było trzeba, czyli gdzie autor sobie to zamyślił), nieco grozy („mamoooo! nie czytamy dalej, ja się boję!”) i wystarczająco dużo fantastycznych stworów, by przyciągać uwagę młodego czytelnika. Mimo więc że ja miałam wrażenie wtórności, Starszy wydawał się zadowolony. Kiedy ja nieco gubiłam się w nadmiarze postaci i związanych z nim historii (autor najwyraźniej chciał wrzucić do jednej książki wszystkie możliwe fantastyczne stwory i wątki), Starszy w zasadzie bezbłędnie wszystko ogarniał. Wreszcie, gdy ja kręciłam nosem na ilustracje (koszmarna moim zdaniem okładka, nieco lepsze, być może dlatego, że czarno-białe, ilustracje w środku), Starszy wydawał się być zupełnie z nich zadowolony.

Wszystko to, razem wzięte, oznacza ni mniej, ni więcej tylko tyle, że Młodszy najpewniej podzieli niepoprawny genderowo czytelniczy los Starszego. Marcin Mortka nie napisał bowiem niestety żadnej powieści o księżniczkach. Jest za to autorem cyklu o Wikingu Tappim, który ma obecnie spore szanse, by załapać się na nasze rodzinne, wieczorne  wspólne czytanie.

Marcin Mortka „Ostatni rycerz”; ilustracje black gear. Grupa Wydawnicza Foksal sp. z o.o., Warszawa 2013.

36 komentarzy:

  1. Nie wiem, czy czytanie Zuźki Zołzik pomoże chłopcom w zrozumieniu damskiego świata, ona mało typowa dla swojej płci jest:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może, w życiu nie miałam tych książek w ręku. Z drugiej jednak strony: czyż istnieje taki twór jak typowa kobieta?:)

      Usuń
    2. No skąd, wszystkie jak jeden mąż jesteście nietypowe :P

      Usuń
    3. I teraz nie wiem, czy chodziło Ci o to, że spośród wszystkich mężów tylko jeden jest nietypowy, czy też o to, że jesteśmy tak wtórne, że razem składamy się na zawartość ledwie jednego męża:(

      Usuń
    4. Co nie napiszę, to się narażę :P

      Usuń
    5. Mogłeś napisać, że to tylko takie powiedzenie, ale teraz już za późno.

      Usuń
    6. Mogłem? I byś odpuściła dalsze drążenie? Że wątpię :P

      Usuń
    7. Bym odpuściła. Mój mózg drąży migrena, Twojemu bym więc darowała. Póki co:P

      Usuń
    8. Już się boję, co będzie, jak Ci przejdzie migrena :)

      Usuń
    9. Na razie ma się dobrze; to klasyczna trzydniówka, więc czuj się bezpieczny jeszcze jutro.

      Usuń
  2. Moja corka Mortke zaczela od Tappiego, wiec jej "chlopiece" ksiazki niestraszne. Nie zmienia to faktu, ze kiedy czytamy Dzieci z Bullerbyn, po raz kolejny i nieustajacy i nastaje ten moment kiedy Lisa mowi "chlopcy wlasciwie nigdy nie sa pozyteczni" albo inne podobne to moja corka kiwa tylko glowa jakby posiadla straszliwe zasoby madrosci na ten temat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)) Większość kobiet, nawet bardzo małoletnich, chyba intuicyjnie czuje, że coś w tych słowach musi być. Ale z tym "nigdy" to bym jednak nie przesadzała!
      Nadchodzi wielkimi krokami czas, gdy przeczytamy "Dzieci z Bullerbyn" razem z Młodszym (na razie zna tylko fragmenty). Ciekawi mnie, czy on będzie się obruszał w tych samych miejscach, w których Twoja córka kiwała głową. Starszy bowiem jakoś nie zauważał, że go tam nieco obrażają:)

      Usuń
    2. Moja całkiem pełnoletnia (i to bardzo pełnoletnia) koleżanka być może też pod wpływem Lisy mawia ostatnio, iż tych facetów to trzeba by wszystkich w kosmos wysłać. A mawiać zaczęła od chwili kiedy książę małżonek nie otworzył jej drzwi wejściowych gdyż siedział w krzakach (grał w gry komputerowe i z czołgiem wjechał w krzaki) :) Może nigdy to zbyt ostre sformułowanie, aczkolwiek coś jest na rzeczy.

      Usuń
    3. To nie książę małżonek, tylko komandos:P Osobiście udusiłabym zamiast wysyłać gdziekolwiek, dopłacając jeszcze do tego interesu. Jak znam życie i niektórych mężów, to jeszcze pewnie właśnie on miał pretensje, że nie wzięła kluczy (a jeśli to było tak, że ona miała klucze, tylko nie mogła ich znaleźć w torebce, to błagam, nie pisz o tym!)

      Usuń
  3. Myślę, że dziewczynki zdecydowanie częściej sięgają po literaturę chłopięcą niż odwrotnie. To chyba więc zupełnie naturalne, że nie podsuwasz chłopakom książeczek dla dziewcząt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że też mi się tak wydaje (to znaczy tak, jak w Twoim pierwszym zdaniu)? Nie wiem z czego to moje przeświadczenie wynika, być może tylko z przyjęcia kobiecej perspektywy. Zaczęłam się jednak teraz zastanawiać, jaką to "dziewczyńską" porządną literaturę mogłabym teraz podsuwać moim synom i - szczerze powiedziawszy - nie wiem. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że kiedy byli młodsi, czytaliśmy serię Zofii Staneckiej o Basi, a Młodszy do tej pory lubi historyjki o Zuzi z serii wydawnictwa Media Rodzina.

      Usuń
    2. Gender genderem, ale nie znam zbyt wielu chłopców lubiących przygody Ani Shirley. Właściwie nie znam żadnego. ;) Co do dziewczyńskiej literatury dla chłopców, to może coś gdzie bohaterką jest dziewczyna w typie twardzielki. Dziewczyna herszt bandy, dziewczyna nie dająca sobie w kaszę dmuchać, dziewczyna biegająca po drzewach. I tylko czasem łezkę roniąca ;)

      Usuń
    3. O to, to. Pippi zrobiła na chłopakach wielkie wrażenie. Ale już np. Ronji nie skończyliśmy. Może na Lindgren było jeszcze za wcześnie?
      PS. Muszę w końcu ściągnąć z półki "Tonję z Glimmerdalen" :)

      Usuń
    4. Agnieszko, wszystko fajnie, ale potem zakocha się jeden z drugim w romantyczce, oczekującej czułych szeptów i obsypywania wonnym kwieciem, i co będzie?:))
      A tak na poważnie: książki o tego typu dziewczynkach wchodzą nam znakomicie. Płeć głównej postaci w zasadzie nie gra roli; ważne jest to, by była akcja!

      Bazyl: o tak, Pippi to jest ktoś! Sama z radością przeczytam ją wkrótce ponownie, tym razem Młodszemu. Poza tym czytaliśmy jeszcze o Lotcie (Młodszy ją uwielbia!), trochę o Madice (niespecjalnie nam podeszła) i o Emilu, rzecz jasna! Za inne też bym się zabrała, tylko, psiakrew, kiedy?

      Usuń
  4. Mam to samo. Co wlezę w półki, to wychodzę z kolejną chłopacką. Ale ja dupa jestem, nie genderowiec, bo ni Ani nie czytałem, ni "Jeżycjady" :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo te chłopackie chyba jakieś fajniejsze są i tyle. Nie wiem jak czytałoby Ci się Anię teraz, ale jeden z moich kolegów, który przeczytał ją we właściwym momencie (czyli we wczesnej młodości) bardzo sobie chwalił.

      Usuń
    2. Pierwsze tomy Jeżycjady, już za dorosłości, podobały się, więc może i Ania miałaby szansę. Tym bardziej, że bez uprzedzeń mógłbym zasiąść do nowego tłumaczenia pana Pawła :P

      Usuń
    3. Do nowego tłumaczenia też bym zasiadła. Niestety, musiałabym je chyba najpierw kupić, bo żadna z okolicznych bibliotek nie widzi potrzeby, by się w nie zaopatrzyć:(

      Usuń
    4. Przypominam, że niedawno był Dzień Dziecka. Dostałaś coś? Nie? No to sobie kup :D

      Usuń
    5. Momarto, jestem w posiadaniu ostatniego wydania Ani (w tłumaczeniu pana Pawła), więc mogę Ci pożyczyć :)

      Usuń
    6. Bazylu: a widzisz, nie trafiłeś! Od trzydziestu parę lat dostaję prezenty z okazji Dnia Dziecka i będę je dostawać tak długo, jak długo będę obchodzić urodziny:) Póki co obchodzę, więc tegoroczną listę urodzinowo-dniodzieckowych zakupów uważam za zamkniętą:(
      Agnieszko: a to bardzo chętnie! Dziękuję! Wybierasz się może we wtorek do Książnicy na spotkanie z Mariuszem Szczygłem? Teraz rozpoznamy już się bez trudu, więc byłaby dobra okazja:)

      Usuń
    7. W ramach parytetu zażycz sobie na Dzień Ojca? Choć widzę, że się rozwiązało :D

      Usuń
    8. Będę jutro w Książnicy, więc się zobaczymy. Chyba, że tłum miłośników p. Szczygła uniemożliwi nam dopchanie się do siebie :)

      Usuń
    9. Damy radę! Będę błyskać krwistą czerwienią, więc może tłum się rozstąpi:)

      Usuń
    10. Bazyl: nie chcę prezentów z okazji Dnia Ojca, daj spokój. Umiem wprawdzie wymienić uszczelkę i wkręcić żarówkę, ale na tym wolałabym podobieństwa zakończyć.

      Usuń
  5. Tak się tu głęboko zastanawiam nad tym stereotypowym podziałem na książki dla dziewczynek/książki dla chłopców i szczerze mówiąc zaczynam podejrzewać niszę w materii "inteligentne, błyskotliwe, ciekawe świata i z charakterem dziewczyńskie bohaterki". W dzieciństwie akceptowałam tylko Pipi. Za innymi dziewczyńskimi bohaterkami, ku rozpaczy mojej mamy, nie przepadałam. Nawet w mojej ulubionej "Zemście rodu Sawanów" ;)
    Ps. tak poza tematem trochę- moją ulubioną książką, nad którą śmieję się do dziś, są "Drobne ustroje" Zientarowej, ale to lektura bardziej dla mam niż dzieci chyba ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nieodparte wrażenia, że albo: a) Twoje podejrzenia są ze wszech miar słuszne; b) obie mamy lekturowe braki i nie wiemy o setkach książek, których bohaterkami są właśnie takie inteligentne itd. dziewczynki.
      "Zemsty rodu Sawanów" nie czytałam, ba! nigdy o niej nie słyszałam, ale zerknęłam teraz i wiem, że podoba mi się okładka. To już coś!:)
      "Drobne ustroje" leżą i czekają; już wcześniej intensywnie zachęcali koledzy Bazyl i ZWL, ale ciągle jakoś nie było okazji. Plus tego jest taki, że w międzyczasie dowiedziałam się o istnieniu anglojęzycznej inspiracji i teraz będę mogła zrobić lekturę porównawczą:))

      Usuń
  6. Mam teraz oba Twoje nieodparte wrażenia ;)
    "Zemsta..." to była jedna z moich ulubionych książek! Mam ją na półce do dziś, zaraz obok "Lesia" Chmielewskiej ;) Teraz boję się ją przeczytać, żeby czar wspomnień nie prysnął!
    "Drobne ustroje" czyta się wręcz błyskawicznie! O, a co jest anglojęzyczną inspiracją?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli stoi obok "Lesia", to nie wiem - niestety jestem Lesioodporna, więc może i "Zemsta..." by mi nie podeszła?
      Z tą anglojęzyczną inspiracją to wyłącznie moja prywatna koncepcja, nie poparta niczym poza dedukcją (brawo, Watsonie!). Myślę o książce Shirley Jackson "Życie wśród dzikusów", która powstała gdzieś pod koniec lat czterdziestych XX wieku, a którą na polski przetłumaczyła nie kto inny jak Mira Michałowska vel Maria Zientarowa.

      Usuń
    2. "Zemsta..." koło "Lesia" stoi przypadkowo, więc może się nie zniechęcaj? Akurat mam do niego sentyment, bo czytałam go chorując przez 3 miesiące- śmiech był wtedy zbawienny :)
      "Życie wśród dzikusów" coś mi mówi- nie wiem, czy czytałam, czy to moja mama mogła ewentualnie mówić ;D

      Usuń
    3. Ok, może kiedyś spróbuję. Z "Lesiem" jest chyba tak, że wzbudza wyłącznie uczucia skrajne - mnie nie śmieszy prawie w ogóle, mimo że pozostałe starsze książki Chmielewskiej uwielbiam.

      Usuń