wtorek, 22 lipca 2014

M.Szczygielski "Les farfocles", czyli niełatwo jest dobrze wybrać wakacyjną lekturę

Wybór idealnej wakacyjnej lektury na pozór wydaje się łatwiejszy niż wybór męża. O ile bowiem idealny mąż (dalej jako: IM) musi spełniać setki, o ile nie tysiące warunków sine qua non, o tyle idealna wakacyjna lektura (dalej jako: IWL) w zasadzie powinna być tylko lekka, łatwa i przyjemna.

Wybierając tegoroczną IWL myślałam, że strzeliłam w dziesiątkę. W końcu, jeśli chodzi o czytelnictwo mam już ponad trzydziestoletni staż, powinnam więc doskonale wiedzieć, czego mi potrzeba, a czego muszę unikać. Mój staż małżeński jest zaś ledwie kilkunastoletni, co każe przypuszczać, że w tym zakresie mogę działać ciągle jeszcze z pewnym – dotychczas nieujawnionym - marginesem błędu.

Na tegoroczny urlopowy wyjazd jako IWL zabrałam „Les farfocles” Marcina Szczygielskiego.
A także trzy koleżanki, do których na weekend dojechali ich mężowie. W charakterze IM, rzecz jasna.


O „Les farfocles” (na które składają się dwie, wydane wcześniej samodzielnie, powieści: „Nasturcje i ćwoki” oraz „Farfocle namiętności”) słyszałam same dobre rzeczy. Mój samodzielny wcześniejszy kontakt z autorem (przy okazji lektury dorosłego „Pocztu królowych polskich” oraz dziecięcej „Czarownicy piętro niżej”) był więcej niż udany. Pobieżne przejrzenie ilustracji do książki (stanowiących – jak wynika z krótkiego autorskiego posłowia – „collage z pism modowych z przełomu lat 40. i 50.”) wprawiło mnie w zachwyt. To nie mogło się nie udać!
A jednak.

Kiedy przebrnęłam w bólach przez pierwsze trzydzieści stron, domyśliłam się że pierwsza część („Nasturcje i ćwoki”) ma być zabawna. W napięciu wypatrywałam więc pojawienia się na mojej twarzy uśmiechu. Doczekałam się dopiero gdzieś w okolicach strony sześćdziesiątej. Niestety, natychmiast zaginął bez wieści.
W międzyczasie (mniej więcej przy stronie czterdziestej) odkryłam, że powieść jest nadto ironiczna. Do tego czasu zdążyłam jednak także skonstatować, że jej bohaterkami są dwie niesympatyczne idiotki, których perypetie ani trochę mnie nie obchodzą. Podobnie jak naśmiewanie się z nich.
W powyższej sytuacji, gdy w okolicach strony sto pięćdziesiątej historia skręciła w stronę kryminału, wzruszyłam tylko ramionami. Natychmiast zresztą okazało się, iż napięcia jest w nim tyle, co w baterii AAA.

Z informacji zamieszczonej na stronie wydawcy - Instytutu Wydawniczego LATARNIK, dowiedziałam się dziś, że miałam do czynienia z „humorystyczną historią sercowych perypetii stylistki jednego z popularnych kobiecych magazynów”, która „przypadkowo wplątuje się w sensacyjną aferę, w której niebagatelną rolę odgrywa tajemniczy pustostan oraz pewien hydraulik”. Zwrócono tam nadto moją uwagę na zbagatelizowany przez mnie poważny problem, z którym musiała mierzyć się główna bohaterka, sprowadzający się do znalezienia odpowiedzi na pytanie „jak znaleźć na to wszystko czas i siły, kiedy praca zajmuje dwanaście godzin na dobę, a despotyczna szefowa zmusza do coraz bardziej karkołomnych wysiłków w zdobywaniu kolejnych "prezentów dla czytelniczek" dołączanych do pisma?”
Być może, gdyby autor napisał swoją książkę w taki sposób, jak owo streszczenie, stałaby się ona prawdziwą IWL. Niestety, po rozum do głowy poszedł dopiero w części drugiej („Farfocle namiętności”), kiedy to odkrył, że polubił swoje bohaterki, co sprawiło – jak pisze w posłowiu – że „chęć wyśmiania ich została (…) zastąpiona przez przyjaźń i rodzaj czułości”.


Na stronie Latarnika można przeczytać, że Farfocle to „współczesna opowieść o miłości, zdradzie w epoce internetu i dorastaniu, na które nigdy nie jest za późno”. W zasadzie trafnie, choć ujęłabym to w mniej patetyczny sposób. Być może dzięki wyrażanej przez autora czułości, a może z całkiem innego powodu, okazało się jednak, że mimo iż nadal nie znalazłam jakichkolwiek łączników między mną a obiema bohaterkami, ich losy zaczęły mnie interesować. Książka stała się faktycznie zabawna, a zarazem wzruszająca – w dobrze dobranych proporcjach. Kilkadziesiąt ostatnich stron okazało się zaś wręcz wciągających. Nie wystarczyło to jednak, by całkiem zatrzeć fatalne wrażenie po lekturze pierwszej części, a także - przede wszystkim - by móc szczerze polecić Farfocle jako IWL.

Być może niektórzy zastanawiają się teraz jaki z tego wszystkiego płynie wniosek.
Moim zdaniem taki, że idealnej wakacyjnej lektury nie nauczyłam się dotąd wybierać, mimo trzydziestokilkukrotnych prób, podejmowanych po gruntownej analizie aktualnych trendów i mód. Natomiast mąż – wybrany od pierwszego kopa i całkiem niemodny, gdyż pochodzący sprzed kilkunastu sezonów – udał mi się znakomicie. Tak bardzo, że nie zamieniłabym go na żadnego z mężów, których przyszło mi w ostatnim czasie oglądać.

Marcin Szczygielski „Les farfocles”. Instytut Wydawniczy Latarnik im. Zygmunta Kałużyńskiego, Warszawa 2009.

48 komentarzy:

  1. W "PL-Boyu" też nikogo nie polubiłem, ale ubawiłem się setnie, więc może podejmę wyzwanie i zmierzę się z Twoją, niedoszłą, IWL. Ale najpierw "Sanato" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po lekturze Farfocli jestem więcej niż pewna, że nie chcę czytać PL-Boya. Podejrzewam bowiem, że jest to mniej więcej to samo, tyle że w męskiej wersji. Z rozbawieniem też było słabo, dlatego spasuję tym bardziej. Natomiast na "Sanato" też się czaję - mam ją już nawet namierzoną:)

      Usuń
    2. Mimo, że w klimatach beki z korpo średnio się odnajduję, to były w PL-Boyu sceny, którym towarzyszył mój gromki rechot. Ale oczywiście nie namawiam, bo widzę, że to nie Twoja bijonse :P
      PS. Ja mam już nawet odłożoną :D

      Usuń
    3. Nie wykluczam, że w PL-Boyu autor był bardziej zabawny niż w Farfoclach, ale na razie mam zdecydowanie dosyć. Oczywiste jest również, że jako prawdziwa kobieta, prawdziwa dama, ikona stylu itepe, powinnam starannie unikać sytuacji wywołujących gromkie rechoty, nieprawdaż?:P

      Usuń
    4. Zawsze możesz cieniutko chichrać się w kułak :)

      Usuń
    5. W zwiniętą piąsteczkę, chciałeś powiedzieć?;) Już lepiej, ale i tak wolę poćwiczyć chichranie przy innej lekturze.

      Usuń
    6. Lepiej? Zawsze uważałem chichranie w piąsteczkę a la damula z pensji za idiotyczne. Od czasu do czasu trzeba dać popracować przeponie. Ewentualnie możesz, w ramach bycia damą, zrezygnować z walenia okolicznej ludności w plecy :P

      Usuń
    7. Patrz pan, zawsze podejrzewałam że tak naprawdę nie jestem damą. Dzięki Tobie dowiedziałam się, że moje przypuszczenia są ponurą prawdą. Swoją drogą, naprawdę musiałeś wyciągać to walenie po plecach? Teraz mit prysł!:P

      Usuń
    8. Zważ, że nie wspomniałem o waleniu się w kolano i pokrzykiwaniu: "O ja p...!" :P

      Usuń
    9. O, to sobie wypraszam! Przeklinam tylko w pracy i za kierownicą, a tam nie zwykłam czytywać zabawnych książek:P

      Usuń
    10. Święta kobieta. Ja się nie potrafię tak ograniczyć :P

      Usuń
    11. Gdybym mogła, też czytałabym zabawne książki w pracy. Ty to masz dobrze!:P

      Usuń
    12. Miałem na myśli przeklinanie, nie czytanie :D

      Usuń
    13. Że zapytam niczym Mariusz Szczygieł lata świetlne temu (w "Na każdy temat"): Niemożliwe? Napraaaawdę??:P

      Usuń
    14. A bo Ci się to :P zlało z wykrzyknikiem. PS. Matka znajomego miała to samo co pan Szczygieł w przywołanym programie. Miny przewodników podczas wycieczek, bezcenne. Pani obdarzała ich swoim zainteresowaniem w stopniu, który sprawiał, że potem przez 3 lata nikt mógł ich nie słuchać, a ich to nie urażało :P

      Usuń
    15. Niezupełnie załapałam dowcip z przewodnikami, ale to na pewno dlatego, że coś mi się zlało:(

      Usuń
    16. Dobrze, że nie "zalało" :) Chodzi o to, że pani każde zdanie wypowiedziane przez przewodnika okraszała podanymi przez Ciebie wykrzyknikami :)

      Usuń
    17. Zalać to bym się chętnie zalała. Czymś bardzo zimnym. W trupa. Tak żeby ocknąć się za trzy tygodnie...

      Usuń
    18. Zacny plan. Mogę dołączyć? :D

      Usuń
    19. Ależ proszę, nie krępuj się! Taka grupa szybciej upije się w trupa!

      Usuń
    20. Ale z ekonomicznego punktu widzenia, to może być niebezpieczne. No, chyba że każdy płaci za siebie :D

      Usuń
    21. Mi tam już w sumie wszystko jedno. I tak złotówki mi ciurkają jak z nieszczelnego kranu, i tak pogodziłam się z faktem, że zamiast firanek w oknach będę miała kartony (ustawiane na noc), a zamiast kryształowych żyrandoli dyndające na kablu nieenergooszczędne żarówki, więc czemu miałabym Ci nie postawić?:P

      Usuń
  2. Ależ Ty wymagająca jesteś! Ja bawiłam się świetnie przy tej książce i już! Co prawda to było kilka lat temu. Nie wydaje mi się jednak by zmieniło mi się poczucie humoru. A może? hmm...
    Chętnie ją sobie kiedyś przypomnę. W każdym razie jak twierdzi autor jego celem było napisanie pastiszu popularnej kobiecej literatury i moim skromnym zdaniem to mu się udało. howk!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, że zachęcałaś i między innymi pod Twoim wpływem zażyczyłam sobie tej książki jako świątecznego prezentu. Niestety, nic nie poradzę na to, że jestem niekompatybilna z tym typem dowcipu.
      Owszem, autor pisze o pastiszu. Być może przeczytałam zbyt mało tego rodzaju książek, ale sądzę że niejako z zasady nie wymagają one pastiszowania (jest w ogóle takie słowo w języku polskim?), gdyż nikt rozsądny nie traktuje ich poważnie. Dodam jednak, że jedna z moich koleżanek zabrała jako wakacyjną lekturę trzecią część przygód Bridget Jones. Pomijając warstwę graficzną, którą Farfocle biją wszelką konkurencję na głowę, zawartość Bridget pociągała mnie znacznie bardziej. Na Twoje potrzeby możemy jednak ustalić, że się nie znam, o!:P

      Usuń
    2. eee.. lepiej ustalmy, że mamy nieco odmienne poczucie humoru i tyle :-)

      Usuń
    3. Nie wiem czy to lepiej... W każdym razie, dla zatarcia złego wrażenia, mogę odstąpić Ci swój egzemplarz Farfocli w celu odświeżenia wrażeń:)

      Usuń
    4. phi... mam własny z dedykacją i autografem p. Marcina :-)

      Usuń
  3. Czasami po prostu może nie podchodzić i szkoda tylko, że nie udało Ci się trafić w dziesiątkę z IWL (najważniejsze, że lepiej wyszło z IM :D). Jeszcze nie czytałam tej książki, ale że przeczytam to pewne, bo Szczygielskiego czytam jak leci (zupełny brak obiektywizmu i zakochanie permanentne), ale skoro podobał Ci się "Poczet.." to stawiam, że "Sanato" też Ci się spodoba, dlatego polecam bez skrupułów :D A sama jestem ciekawa, jak zareaguję na "Les farfocles"..;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się wydaje, że skoro mogłam dokonać tylko jednego trafnego wyboru, to lepiej że skupiłam się na mężu, a nie wakacyjnej lekturze:P "Sanato" przeczytam na pewno, pytanie tylko: kiedy?
      Jeśli będziesz już po lekturze Farfocli, daj znać. Chętnie przeczytam o Twoich wrażeniach:)

      Usuń
    2. Toteż daję :-) Dziś skończyłam, jeszcze nie wiem, czy coś napiszę, ale pewnie tak to się skończy, wszystko zależy od nastroju.
      W kontekście tego, że znam już większość książek Szczygielskiego (w międzyczasie skończyłam również "Filipinki - to my!" ;D) muszę przyznać, że faktycznie napisał lepsze (ot, chociażby znany Ci "Poczet.." czy "Czarownica.."). Ale też muszę dodać, że niezawodnie mnie rozbawił. Jednak "PL Boy", choć jest w tym duchu, jest o niebo lepszy!

      Usuń
    3. Za chwilę postaram się do Ciebie zajrzeć, dzięki za cynk! Co do Farfocli, to moje poszły do koleżanki, która przeczytawszy orzekła, że przesadzam i nie jest najgorzej. Co nie zmienia tego, że zdumiewa mnie to, jak jedna osoba mogła napisać dwie (mam na myśli Poczet i Farfocle) tak odbiegające od siebie pod względem jakości książki!
      Ale PL Boya na razie i tak nie zamierzam czytać...

      Usuń
  4. Ech, ech, było się zapytać doświadczonych, czy Farfocle Ci się nadadzą. Nie zapytałaś, to swoje odcierpiałaś, że tak zrymuję. O.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat. Przeczytaj sobie swoje komentarze pod moim postem o Poczcie (przeczytałam wczoraj) - narzekałeś tylko na damskie narratorki, ale nie pisałeś, że to słabe jest.

      Usuń
    2. Nie chce mi się tam wracać, ale już to, że narzekałem, powinno dać Ci do myślenia :P Ale masz to już za sobą, wszystkie inne Szczygielskie są już tylko lepsze :)

      Usuń
    3. Nie jestem przekonana. "Berek" kompletnie mnie nie pociąga, a "Kallas" się boję. Cała nadzieja w "Sanato" i książkach dla młodego czytelnika.

      Usuń
    4. Chyba nie masz zadatków na fankę :)

      Usuń
    5. Jakoś przeboleję. Autor z pewnością również:)

      Usuń
  5. Paradoksalnie zachęciłaś mnie do przeczytania obydwu części ;)
    A morał z tego jeden: nigdy, przenigdy nie wybierać się na urlop z jedną powieścią, choćby miała 7 tomów (o zgrozo?). Zawsze musi być jakieś koło ratunkowe!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To teraz już rozumiem czemu niektórzy pisarze mówią, że reakcje czytelników bywają zaskakujące:) Osobiście mam wrażenie, że może gdyby przeczytać to siedem lat temu (wtedy zdaje się było pierwsze wydanie), byłoby znacznie lepiej. Niestety, próba czasu okazała się w tym przypadku trudna do przejścia. Ale życzę, abyś Ty miała inne zdanie na ten temat.
      Ja miałam jeszcze inne książki. W każdym razie do pewnego momentu. Potem oddałam je mężowi, który odjechał z nimi w siną dal, a ja zostałam tylko z nieszczęsnymi Farfoclami. Pozwolę więc sobie uzupełnić Twój morał: i nigdy, przenigdy nie oddawaj żadnych książek mężowi!:))

      Usuń
    2. Z drugiej strony, gdybyś miała wybór, pewnie byś nie dotrwała do tej lepszej części ;)

      Usuń
    3. Jestem tego więcej niż pewna, więc jak zwykle: nie ma tego złego...
      Ok, niektóre książki można oddawać mężom:P

      Usuń
  6. W temacie pisarza zmilczę, bo znowu ! nie znam. W temacie IM też powinnam w związku z tym zamilknąć, ale tak sobie myślę, że chodzi teraz z głową w chmurach po takim publicznym wyznaniu jego IŻ (no chyba, że nie świadom).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczet królowych polskich myślę, że mogłabyś z powodzeniem przeczytać. Farfocle, na ile Cię znam, raczej niekoniecznie.
      Co do męża, to po pierwsze dzisiaj jest idealny inaczej (wrrr!), a po drugie, chyba nie czytał (chociaż diabli go wiedzą, bo czyta nieregularnie i rzadko się przyznaje).

      Usuń
  7. Również miałam trudności z Farfoclami. Na tyle duże, że przebrnęłam tylko przez część pierwszą, odpuszczając drugą. A jak czytam - to błąd. Możliwe, że jeszcze wrócę, ale najpierw przeczytam wszystko inne w kolejce. Nie lubię nie lubić głównych bohaterek. Nie lubię mało ambitnych, egoistek i klimaty korporacyjne tez mi się znudziły. W Poczcie królowych główna bohaterka (ta młoda) też mnie irytowała, ale czytałam, bo historia ciekawa i polubiłam te drugą (starszą) bohaterkę. Czekam na Twoją opinie o Sanato i podejrzewam, że może być w klimacie Pocztu królowych.

    A poza tym jestem obecnie zakochana w Karpowiczu i zaczynam Ości. I Bukareszt kupiłam, ale czeka w kolejce, bo trochę się boję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z bohaterkami w Poczcie miałam podobnie, ale tamtejsza Magda była jednak ciut, ciut mądrzejsza od Zofii z Farfocli. Różnica to jednak bardzo subtelna i gdyby nie znacznie ciekawsza w Poczcie opowieść, pewnie nie dałoby się jej zauważyć. Szczygielskiemu chyba w ogóle lepiej wychodzą starsze postaci - babcia z drugiej części Farfocli też jest tą postacią, która ratuje całość.
      Ale nie wiem, czy faktycznie na pewno musisz bardzo się starać, żeby zrobić drugie podejście do tej książki. Ja bym sobie odpuściła, chyba że już faktycznie nie będziesz miała co czytać;)

      Karpowicza póki co czytałam tylko "Cud" (wieki temu, bardzo mi się podobał), do reszty ciągle się przymierzam. Może dzięki Twojej zachęcie wreszcie wezmę go do ręki.
      Bukaresztu chyba nie trzeba się aż tak bardzo bać, ale lepiej czytać go latem, gdy słońce i radość życia, niż dżdżystą jesienią...

      Usuń
    2. A to nie czytam reszty Farfocli, skoro tak bardzo nie muszę ;)

      A Karpowicza zaczęłam od Ballad i romansów i tak mi poprawiał humor, że poszłam dalej.

      Usuń
    3. Hm. Wiem, kto ma "Ballady i romanse". Jest to ta sama osoba, która ma "Sanato", więc może czas zaplanować mały napadzik?:)

      Usuń