niedziela, 7 października 2012

Nie mam czasu na blogowanie, czyli będzie o Młodszym


Ponieważ Matka ostatnimi czasy mocno zarobiona, a w związku z tym nie czytająca i nie pisząca, Młodszy – zaniepokojony blogowymi statystykami z ostatnich dni – postanowił ją nieco zainspirować. Poniżej niewielka próbka z zaledwie ostatnich 24 godzin.

Niedzielna msza dla dzieci przygotowujących się do komunii. Młodszy w charakterze mocno ruchliwej osoby towarzyszącej.
Ksiądz (łagodnie przemawiając z ambony): a teraz dzieci, przygotujcie różańce do poświęcenia.
Młodszy (niecierpliwie z ławki): mamo, no daj mi mój księżaniec!

Jakiś czas później, ta sama msza.
Organista (gra i śpiewa, niestety jak zwykle umiarkowanie wyraźnie): „… pełna łaski…”
Młodszy (krzycząc w momencie, gdy organista i wierni nabierają tchu przed kolejną frazą): ja też lubię kiełbanaski!

W domu, wieczorem. Rodzice wyczerpani po całym dniu tłumaczenia Młodszemu, że absolutnie nie należy dłubać w nosie, a już na pewno nie w miejscach publicznych.
Młodszy (do ojca, z właściwym sobie luzem): Tatooo, a czy mógłbym mieć nos na czubku głowy?
Ojciec (zdecydowanie): Nie.
Młodszy (melancholijnie): Szkoda, bo gdybym miał nos na głowie, to mógłbym tak robić praktycznie grzebieniem – no wiesz, czesać się i od razu zabierać kozy…




19 komentarzy:

  1. Rośnie Ci genetyk albo chirurg plastyczny, pragnienie wyczesywania kóz może przenosić góry, a nie tylko prozaiczne nosy:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż sama nie wiem, który z tych dwóch zawodów budzi mój większy entuzjazm. Obawiam się jednak, że horyzonty ma tak szerokie, iż jeszcze parę innych profesji mogłoby wejść w grę. Wypasacz kóz też w zasadzie by pasował...

      Usuń
    2. Bez względu na to, czy wybór padnie na genetyka, czy chirurga plastycznego, mam nadzieję, że eksperymenty nie będą wykonywane na najbliższym otoczeniu. :)

      Usuń
    3. No jak to nie, rodzina powinna się poświęcić dla wykształcenia potomka:P

      Usuń
    4. Obawiam się, że bezmiar naszej rodzicielskiej miłości po bliższych oględzinach okazuje się mieć jednak granice. Ale chętnych do poświęceń w służbie nauce z przyjemnością zapoznamy z Młodszym!

      Usuń
    5. Z powodu własnego wygodnictwa podcinasz dziecku skrzydła:P A może akurat nos na czubku głowy by Ci się spodobał??

      Usuń
    6. Wątpię, ale na pewno wyrażenie "zadzierać nosa" nabrałoby wówczas nowego wymiaru.

      Usuń
    7. No i można by dłubać nie w nosie, ale nosem:P

      Usuń
    8. Fakt, chociaż precyzja ruchów mogłaby okazać się ograniczona. Chyba, że w ślad za nosem przeniosłoby się też na czubek głowy oczy. Albo chociaż jedno oko. Albo dodałoby się trzecie oko do dwóch już istniejących. Albo...

      Usuń
    9. Myślę, że Młodszy chętnie dorobi mamusi oko na szypułce:P

      Usuń
    10. Nie byłabym wcale taka pewna - do prac plastycznych ma mniej więcej taki sam stosunek jak Mamusia (czyli ucieka czym prędzej). On jest raczej od prac koncepcyjnych, wykonawstwo zostawia innym (nie wyprę się go, nie ma mowy:))

      Usuń
    11. W kwestii oka na szypułce to może i lepiej, żeby zostało w fazie koncepcyjnej, bo mogłabyś się zdziwić któregoś ranka:PP

      Usuń
  2. Kiełbanaski i księżaniec przecudnej urody! Mam nadzieję, że mimo słowotwórczej inwencji osoba towarzysząca nie została ofuknięta przez katechetę/tkę. :)
    Z nosem na czubku głowy byłoby całkiem fajnie, ale ja pomyślałam o jakimś ptaszku, np. mikroskopijnym dzięciołku, który wtedy mógłby z powodzeniem pełnić funkcję grzebienia. :) Jak widać ornitologiczne motywy u Ibsena lekko rzuciły mi się na mózg. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas są siostry zakonne - w tym roku niestety obie absolutnie pozbawione poczucia humoru (wcześniej było lepiej), w związku z czym przezornie siadam w bezpiecznej od nich odległości.
      Pomysł z ptaszkiem z pewnością wydałby się dziecku atrakcyjny. Cóż za szkoda, że nigdy mu go nie podsunę!

      Usuń
  3. Kościelne wizyty z dziećmi, to niewyczerpane źródło anegdot, które, co dziwne, bawią dopiero opowiadane znajomym przy filiżance herbaty :P Moje ulubione church legend opowiada o przedszkolaku, który indaguje zamyślonego X w konfesjonale słowami: "A ty co zesrałeś się czy co, że tak cicho siedzisz?" :)
    PS. Księżaniec wymiata :D:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie tam kościelne występy mojego dziecka niestety bawią od razu. Również z tego powodu siadam z dala od siostrzyczek - chichocząca w sposób niepohamowany Matka, niewątpliwie bowiem sieje zgorszenie wśród zgromadzonych młodych owieczek:)

      Usuń
    2. Ja tylko raz próbowałem promiennie uśmiechnąć się do otaczających mnie Sióstr i Braci w wierze. Niestety wyleciałem w powietrze na ich straszliwie zniesmaczonych minach, mówiących: "usta w ciup, oczy w słup i w posadzkę, w posadzkę!!". Za chichot zawisłbym, myślę, na dzwonnicy :D

      Usuń
    3. A widzisz, to u nas z poczuciem humoru lepiej. Po "kiełbanasce" dwie ławki zgodnie i rytmicznie się trzęsły, próbując opanować śmiech:)
      A dzwonnicy nie mamy, tak na wszelki wypadek:P

      Usuń
  4. Widać, co kraj, to obyczaj :D

    OdpowiedzUsuń