poniedziałek, 26 listopada 2012

B. Łopieńska "Męka twórcza", czyli dlaczego nie jest łatwo być intelektualistą


Choć skończyłam lekturę już jakiś czas temu, odwlekałam napisanie tej notki, nie wiedząc w zasadzie co napisać. Nie dlatego, żebym nie wiedziała, co myślę, lecz dlatego, że o tej książce chciałabym napisać za dużo. Za bardzo.
Może więc i dobrze, że trochę poczekała, bo teraz, w zestawieniu z poprzednim postem, powstanie mi ładny ciąg logiczny.

źródło zdjęcia: Wysokie Obcasy
Co po nas zostanie? Po Barbarze Łopieńskiej zostały m.in. te rozmowy. Myślę też, że większość jej rozmówców również uzna ich zapis za godny ślad ich bytności na ziemi.

Gdybym - stojąc kilkanaście lat na rozdrożu zawodowych dróg życiowych - zdecydowała się jednak skręcić w stronę dziennikarstwa, chciałabym być dzisiaj taką dziennikarką jak Łopieńska. Nie sądzę jednak, aby było to możliwe. Do tego trzeba być bowiem osobą tak inteligentną jak ona, tak przenikliwą jak ona, mającą za sobą tyle przeżytych lat, tyle przeczytanych książek i tyle przeprowadzonych rozmów co ona. Eufemistycznie rzecz ujmując, nieco mi więc brakuje.

Książka stanowi zbiór rozmów, jakie ukazywały się w „Res Publice Nowej” w latach 2001-2003, a więc w ostatnich latach życia Barbary Łopieńskiej. Miało być ich więcej, rozmowy z założenia miały charakter cykliczny; stało się jednak inaczej. Szkoda.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zetknęłam się z takim sposobem prowadzenia rozmowy. W prasie nie znajduję odpowiednich przykładów, telewizji nie oglądam w ogóle, więc tym bardziej nie mogę niczego wskazać. Choć, może trochę wspólnego można odnaleźć w rozmowach Grzegorza Miecugowa w „Innym punkcie widzenia”; może w „Rozmowach na koniec wieku” Katarzyny Janowskiej i Piotra Mucharskiego? Narracja telewizyjna wymusza jednak innego rodzaju kontakt z rozmówcą niż w przypadku spotkania bez kamer, dla celów wywiadu prasowego. Te drugie są bardziej intymne. Rzeczą dziennikarza jest w tym przypadku oddanie atmosfery tej rozmowy tak, aby czytelnik mógł dowiedzieć się o jej bohaterze jak najwięcej – rzeczy istotnych i śmiesznych, ważnych i pozornie głupich, dających jednak obraz całości. Łopieńskiej udawało się to znakomicie, przy czym – co dla mnie bardzo ważne – nie przekraczała ona granicy intymności swojego rozmówcy.

Barbara Łopieńska wiedziała o swoich interlokutorach bardzo dużo. To pozwalało jej na stawianie trafnych pytań. Pytań, których głupi dziennikarz nie zada, bo będzie się wstydził. Bo będzie troszczył się przede wszystkim o to, aby inni nie pomyśleli, że czegoś nie wie i nie dorasta do swojego rozmówcy, wobec czego cały czas będzie kiwał głową i udawał, że wszystko rozumie. Tak, jak ja to robiłam, gdy 15 lat temu wysyłano mnie z mikrofonem i kazano „zrobić materiał”. Z całym szacunkiem, dobry dziennikarz nie może mieć 20 lat. Ba, chyba nie może mieć nawet lat 30.


Podczas czytania książki z myślą o napisaniu o niej paru słów, mam zwyczaj naklejać w interesujących miejscach samoprzylepne karteczki. W tym przypadku było to pozbawione sensu. Trzeba byłoby okleić ją całą. Nie chce mi się nawet liczyć, ile ich – ostatecznie, po licznych redukcjach – przykleiłam. 40? 50?

Kim są intelektualiści, z którymi rozmawiała Łopieńska?
Wybór nie był oczywisty, a przekrój olbrzymi. O większości z nich wcześniej wiedziałam sporo (Maria Janion, Jerzy Pilch, Marek Bieńczyk, Piotr Wierzbicki, Leon Kieres, Jadwiga Staniszkis), o innych wystarczająco dużo (Tomasz Łubieński, Jacek Hołówka, Andrzej Chłopecki, Jerzy Jedlicki), choć byli i tacy (Jolanta Brach-Czaina, Maria Poprzęcka), o których nie wiedziałam prawie nic. Po lekturze każdej rozmowy zyskiwałam przekonanie, że oto miałam możliwość obcowania z kimś wyjątkowym, ale zarazem zupełnie zwyczajnym. Do większości z nich – z dwoma wyjątkami – poczułam olbrzymią sympatię. Każdy z rozmówców bowiem – choć wszak intelektualista – okazał się być po prostu człowiekiem. A przynajmniej takimi nam ich pokazała Łopieńska. Nie można bowiem inaczej, gdy np. rozmowę z takim Tomaszem Łubieńskim zaczyna się tak: „Wydaje mi się, że gdybym była intelektualistką, tobym chyba zwariowała. To zawód, który musi człowieka psychicznie pożerać. Zdarzyła się Panu sytuacja, że tak Pan nad czymś myślał i myślał, że prawie się Pan wykończył?
Kiedy jednak czytam pierwsze zdanie, jakim Łopieńska zaczęła rozmowę z profesor Jolancie Brach-Czaina (”Chcę się Pani Profesor jako autorce tekstów o malwie, nasturcji, wiśni oraz kabaczku poskarżyć. Wracałam niedawno z targu z pękiem niesamowitych kwiatów słonecznika, od normalnych, żółtych, przez brązowe do czarnych. Nikt mnie nie spytał, skąd je mam, nawet nikt się za mną nie obejrzał”), to przede wszystkim niewymownie mi żal, że jest na świecie mniej o jedną osobę, która zwraca uwagę na piękno słoneczników i która smuci się tym, że inni go nie dostrzegają.

Rozmową, która jednak najbardziej mnie poruszyła, była ta, na której zapisie nie nakleiłam ani jednej karteczki. Jej bohaterem jest profesor Leon Kieres, indagowany w bardzo trudnym dla niego roku 2002, kiedy pełnił jeszcze funkcję Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. Nie śledziłam wówczas dokładnie tego, co działo się wokół IPN, choć ogólną atmosferę mam w pamięci. Teraz jednak, kiedy od tego czasu upłynęło 10 lat, a życie polityczne w Polsce wygląda tak, jak wygląda, wypowiedzi Profesora czyta się z pewnością zupełnie inaczej niż wtedy, gdy rozmowa pierwotnie ukazała się drukiem. Nie umiem oddać słowami tego, co myślałam, gdy po odłożeniu książki bardzo długo nie mogłam zasnąć, ale ten skromny człowiek (skromność to w zasadzie cecha wspólna wszystkich rozmówców Łopieńskiej, no, prawie wszystkich) jest kimś, dla kogo na pewno już zawsze będę miała olbrzymi szacunek. I jeszcze bardziej niż wcześniej cieszę się z tego, że to właśnie on w sierpniu tego roku został wybrany sędzią Trybunału Konstytucyjnego.

Po zakończeniu lektury zastanawiałam się, czy gdyby Barbara Łopieńska żyła, uważałaby że są jacyś nowi, młodzi intelektualiści, z którymi warto byłoby porozmawiać na temat ich życia psychosomatycznego. Nikt nie przyszedł mi do głowy. Na szczęście zawsze mogę pocieszać się, że Ona z pewnością odkryłaby przed nami wiele takich osób, których istnienia nie dostrzegamy.

Barbara N. Łopieńska „Męka twórcza. Z życia psychosomatycznego intelektualistów”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2004. 

EDIT (14 grudnia 2012r.): Życie pokazuje, że dokonany przez Barbarę Łopieńską wybór profesora Kieresa jako rozmówcy i mój do niego szacunek mają głębokie uzasadnienie. Chodzi o tę sprawę, a to dlaczego tak ważne jest to, co zrobił, wyjaśnione jest tutaj
Lubię, gdy okazuje się, że osoby które uważam za autorytety, są nimi w rzeczywistości.
I cieszę się, że Barbara Łopieńska przeprowadziła tę rozmowę.

59 komentarzy:

  1. Po Łopieńskiej został również świetny zbiór reportaży "Łapa w łapę", dla mnie rewelacja. Dzięki uprzejmości Lirael "Mękę..." także posiadam i tak czasem sobie podczytuję. Daleko nie zaszłam, ale opowieść Pilcha o dobrym zdaniu (np. z Płatonowa) czytałam wielokrotnie.;)
    Takie rozmowy są ciekawe nie tylko ze względu na zawartość, ale także - jak piszesz - na upływ czasu i możliwość porównania dwóch rzeczywistości. Albo nic (niestety) się nie zmienia, albo zmienia się wiele i szybko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Łapa w łapę" też czytałam, ale wolę "Mękę..." Rozpaczam ogromnie, że nie mam dostępu do "Książek i ludzi", tym bardziej, że przemyka mi przez głowę, iż zaraz po tym jak zostały wydane, zastanawiałam się nad kupnem i ostatecznie zrezygnowałam. Człowiek to jednak kiedyś był głupi!

      Usuń
    2. Chyba każdemu zdarzyło się przepuścić jakąś okazję.;( Trochę dziwne, że skoro jest nagroda im. Łopieńskiej, nie wznawia się jej książek (raptem trzech chyba). Mam jeszcze kilka numerów ResPubliki sprzed 11 lat, w których są jej teksty. Chyba do nich dzisiaj zajrzę.;)

      Usuń
    3. Też zastanawiałam się nad tym brakiem wznowień. Myślę (i mam nadzieję), że profesor Władyka nie miałby nic przeciwko:)
      Ja niestety nie pamiętam Łopieńskiej z prasy czytanej na bieżąco. Wysokie obcasy czytywałam i czytuję bardzo nieregularnie, Res Publiki Nowej nigdy nie kupowałam. Pozostaje tylko wzbudzić w sobie kolejny żal za literackie grzechy zaniechania...

      Usuń
  2. momarta, to jest moja ukochana, umiłowana książka :)))
    książki i ludzie też :)
    książek i ludzi szukałam pięć lat, aż w końcu fuksem kilka egzemplarzy trafiło do księgarni, w której pracowałam. Żebyś widziała jak ryłam w kartonach w czasie dostawy, żeby zobaczyć czy na pewno są :D i mam, mam pławię się i to jedna z pozycji, których nie pożyczam. Boję się, że nie wrócą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak. Podtrzymuję: nie mam maszynki do prześwietlania głowy zakurzonej:))
      Twój egoistyczny i sobkowski stosunek do "Książek i ludzi" w pełni rozumiem - robiłabym tak samo! Ja niestety mogę co najwyżej poryć sobie w orzecznictwie Sądu Najwyższego, bo to jedyne co mi przysyłają w formie papierowej - marne jednak szanse, że wyryję w nim coś, do czego me serce zapała miłością:((

      Usuń
    2. p.s. ja lubię bardzo rozmowę z Janion, ale ja samą profesor Janion bardzo lubię i jestem jej ciekawa :)
      Żadnej z tych pozycji nie zrecenzowałam. Nie wiem czy czuję się na siłach, ale wspominałam o nich pisząc o dziesięciu książkach, które dobrze się czyta.

      Usuń
    3. Rozmowa z profesor Janion jest przede wszystkim przeurocza. Miałam wrażenie, że Łopieńska przez cały czas chichotała (z sympatii, oczywiście).
      Zrecenzowanie tej książki w taki sposób, aby oddać jej wszystkie walory - jak widać na załączonym obrazku - nie jest możliwe. Można co najwyżej straceńczo podjąć skazaną na niepowodzenie próbę, aby i tak na końcu machnąć ręką i sapnąć ze złością "Uch!". Uch.

      Usuń
  3. Bardzo mi się spodobała ta umiejętność przyznania się, że się czegoś nie wie. Takie osoby wzbudzają mój najwyższy szacunek, że szczere, odważne i nie bucefały, co to niby wiedzą wszystko, a tak naprawdę lawirują, kombinują, jak tu nie dać po sobie poznać, że nie wiedzą i jeszcze ośmieszyć innych. No i nie powiem, że książkę dopiszę, bo dopiszę bez mówienia. Orzecznictwo SN mówisz? - no u mnie to tylko Dyrektywy Unijne, ale te zrozumieć nawet napisane po polsku toby trzeba lat kształcenia w Brukseli, nie wspominając, że to idealny lek nasenny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybyś poza dopisaniem chciała też przeczytać, a byłby problem z dostępem - mogę pożyczyć:)

      Dyrektywy unijne to też mój ulubiony rodzaj lektury, ale mam do nich dostęp wyłącznie elektroniczny (na szczęście?). Myślę, że zwłaszcza te przetłumaczone na polski są niemożliwe do zrozumienia. Mi w poszukiwaniu ich sensu zdarzyło się już parę razy czytać je dodatkowo w dwóch znanych mi obcych językach i dopiero wtedy byłam w stanie sklecić jako tako sensowną całość. Zgroza.

      Usuń
    2. Z wielką chęcią skorzystam z propozycji, skoro piszecie, że trudno dostępne. Może poczekamy z ew. wymianą, aż tobie u mnie coś wpadnie w oko :) Pozdrawiam

      Usuń
    3. Okazja z pewnością zdarzy się szybciej niż myślimy:))

      Usuń
  4. Masz rację, że sposób przeprowadzania rozmów przez Łopieńską jest wyjątkowy. Przede wszystkim to jest żywa, ciekawa pogawędka, a nie kwilenie z klęcznika. Niektóre nazwiska naprawdę mogłyby paraliżować swoją wielkością. Poza tym szanuję ją za skromność, ona zupełnie nie epatuje swoim życiem wewnętrznym, a to zdarza się przeprowadzającym wywiady. Dla niej najważniejszy jest rozmówca.
    Teresa Torańska tak napisała o Łopieńskiej: "Była pełna życia i kobiecej zadziorności. Chciało się z nią być i śmiać".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Kwilenie z klęcznika" - cóż za pozornie neutralne, a naprawdę niezwykle okrutne (acz bardzo trafne) określenie:P
      Myślę, że jej fenomen polegał też na tym, że przy całej jej skromności i zdecydowanym usuwaniu się z pierwszego planu, pomimo to (a może dlatego?) i tak na tym planie była. Rozmówca przede wszystkim, ale jej osobowość niewątpliwie wyraźnie odciskała się na treści rozmów. Najbardziej widziałam to chyba podczas rozmowy z Pilchem - nie, to zdecydowanie nie było kwilenie z klęcznika:)

      Usuń
    2. Szczególnego okrucieństwa w tym określeniu nie widzę, sama kwiliłabym jak ptaszę, gdybym spotkała się oko w oko z rozmówcami Łopieńskiej. Przed Marią Janion chyba nawet bym nie kwiliła, tylko padłabym plackiem, wydając nieartykułowane dźwięki. :)

      Usuń
    3. Pewnie grupa kwilących byłaby większa, jednak jeśli mówimy o rozmowie prowadzonej przez dziennikarza, to zdecydowanie wolę tych, którzy nie kwilą:)

      Usuń
  5. Kupiłem. 14,50 za możliwość poobcowania z intelektualistami, to kwota do przyjęcia. A może przy okazji lektury coś z mądrości interlokutorów dziennikarki spłynie na mnie. Przydałoby się, bom schamiał przez lata okrutnie :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Toż to wychodzi po 1,21 zł za jednego intelektualistę! Brać, panie, brać, najlepiej po kilka egzemplarzy - taka okazja może się więcej nie powtórzyć!
      Nie wiem, czy na mnie mądrość spłynęła po lekturze, ale było cudownie i spotkania w tym gronie zamierzam powtarzać:)

      Usuń
    2. Nie powinienem chwalić dnia etc., bo zdziadowałem i wybrałem przesyłkę zwykłym listem ekonomicznym. A, najwyżej spłynie na kogo innego, chyba że użyje jako podpałkę :(

      Usuń
    3. Wtedy może buchnąć na niego i oślepić go płomień mądrości, tyż piknie:P

      Usuń
    4. Użycie przez Ciebie czasownika "buchnąć", nie nastroiło mnie bardziej optymistycznie. Mimo kontekstu :P

      Usuń
    5. Jakiż ten nasz polski język piękny i wieloznaczny... Czuję się więc w obowiązku pocieszyć Cię: do mnie ostatnio dochodzą wszystkie listy ekonomiczne zwykłe, wiwat Poczta Polska!

      Usuń
    6. No to się wyjaśniło, czemu w sprzedaży same drogie egzemplarze zostały, spóźni się człowiek parę minut i mu wszystko wykupią:D Na pociechę wziąłem Łapa w łapę, a co:)

      Usuń
    7. Akurat to mogłam pożyczyć (raz zadziałałoby w drugą stronę). "Mękę..." w zasadzie też mogę, ale pierwsza w kolejce jest Gucia:)
      Czyżbym napędziła jakąś koniunkturę na Łopieńską?

      Usuń
    8. Napędziłaś:) Za pożyczkę dziękuję, ale na razie nic już nie wcisnę, a wizja nowego regału rozwiewa się niczym sen jakiś złoty:(

      Usuń
    9. Nowy regał? A ten przed chwilą to nie był nowy, z baaardzo dużą ilością wolnego miejsca?:P

      Usuń
    10. Nowy jest dalej, ale o jakim wolnym miejscu mówimy?? :P

      Usuń
    11. Na pewno znajdzie się jeszcze jakieś miejsce na tych książkach, które już na nim stoją:) A drugi i trzeci rząd już zajęte?

      Usuń
    12. To jest regał jednorzędowy, jak porządna marynarka:) Ewentualnie parę sztuk można wepchnąć pod regał.

      Usuń
    13. Pod regał to nie uchodzi:P
      Czasem mam wrażenie, że my wszyscy skończymy tak samo.

      Usuń
    14. Znaczy zawaleni tą całą makulaturą? To niewykluczone:)

      Usuń
    15. Ujęłabym to ładniej, nawiązując zgrabnie do książki, której dotyczy post - skończymy jak Maria Janion:P

      Usuń
    16. A, przepraszam! Ja tam mam książek co kot napłakał, więc nie dołączę do tego "my wszyscy" :)

      Usuń
    17. Chyba ma ciut większy metraż niż prof. Janion, do wąskich przejść między hałdami jeszcze mi sporo brakuje:))

      Usuń
    18. Jak tam sobie chcesz. My wszyscy, z wyjątkiem Bazyla, skończymy jak Maria Janion:P

      Usuń
    19. No i wciąłeś mi się. Poprzednie było wyłącznie do Bazyla.
      Większy metraż nie stanowi różnicy. Przypominam, że nowy regał niedawno był nowy i pusty. To naprawdę dzieje się szybciej, niż myślimy:)

      Usuń
    20. Za jakieś pięć lat będę mógł zagospodarować strych, a za 15 do 20 opróżnią się pokoje dzieci (tfu tfu) :P

      Usuń
    21. Niewątpliwie otwiera to przed Tobą bezmiar możliwości. A z ciekawości, masz jakieś dojścia i przejdziesz na emeryturę w wieku lat 40, żeby zdążyć to wszystko przeczytać przed śmiercią?
      Co do opróżniania pokojów dzieci nie byłabym tak optymistycznie nastawiona - nie mieszkam z rodzicami od 15 lat, jednak do tej pory mają w domu dwa regały moich książek, że nie wspomnę o trzymanej w nieznanym celu i zawalającej pół szafy sukience ślubnej:P

      Usuń
    22. Ja pozwoliłem swoim rodzicom niedawno wyrzucić z piwnicy hałdy licealnych zeszytów:)) A ponieważ ograniczyłem zakupy, to jest szansa, że te 700 czy 800 nieczytanych zdążę przerobić:P

      Usuń
    23. Widzę, że dla mnie jest nadzieja (dla Ciebie niekoniecznie) - z licealnymi zeszytami rozstałam się samodzielnie jakieś 2-3 lata po ukończeniu liceum. I jakoś nie żałuję:P
      "ograniczyłem zakupy" - i uważasz, że wytrwasz? Ja robię to cyklicznie, po czym (zazwyczaj przy okazji jakiejś cudownej internetowej promocji typu "wszystko -50%") jednorazowo wyrównuję z nadwyżką braki z ostatnich kilku miesięcy. Ewentualnie, mantrując pod nosem "nie kupuję książek, nie kupuję książek", kupuję tony książek dla dzieci ("bo przecież nie kupuję książek sobie; o dzieciach nie było mowy"). Dramat.

      Usuń
    24. Ja tak mam, ale całe szczęście z e-bookami. A tu, kurka, co trochę 50% :(

      Usuń
    25. No tak, ale e-booki zajmują miejsce tylko wirtualnie. i choć byłby to jakiś ratunek, to osobiście jakoś nie mogę się do nich przekonać:(

      Usuń
    26. Od początku roku kupiłem prawie tyle, co nic, góra 20 sztuk, no bo tak radykalnie do zera zejść, to niezdrowo:)

      Usuń
    27. Zejście do zera mogłoby wręcz okazać się zejściem śmiertelnym:P
      20 od początku roku, to i tak daje jakieś 1,5 książki miesięcznie. Nie licząc dziecięcych, jestem w takim razie lepsza (ale i metraż mam mniejszy, więc to pewnie podświadomość się broni), bo ja szacuję swoje zakupy na góra 15 pozycji:)

      Usuń
    28. I tam, przy takich osiągach to w ogóle nie ma mowy o uzależnieniu:P

      Usuń
    29. Powiedz to tym, którzy mają w domu tylko książkę kucharską i serwisową, ciekawe czy się z Tobą zgodzą:)

      Usuń
    30. I tam, już lecę niewiernych nawracać:P

      Usuń
    31. Ja chyba się dziś skuszę na Jachimka i Fedorowicza po 9,90 :)

      Usuń
    32. Nawrócenie ekspresowe i w ekstra cenie - tylko u ZWL (momarta pobiera jedynie niewielką prowizję za pośrednictwo):PP

      Usuń
    33. A ustalałaś z misjonarzem tę prowizję, hę? :P

      Usuń
    34. Co tu ustalać? O należnej z mocy samego prawa opłacie za bezumowne korzystanie z blogowych łam w celach zarobkowych słyszeli nawet w starożytnym Rzymie!

      Usuń
    35. Ale czy kupno plików się liczy?

      Usuń
    36. Odpowiem jak rasowy prawnik: to zależy:P

      Usuń
    37. No tak, najłatwiej to laikowi Rzymianami po oczach przywalić:P

      Usuń
    38. A tam od razu przywalić. Ja tu tylko pilnuję porządku:)

      Usuń
  6. O Boziu, Boziu. Idźcie wy wszyscy, wpędzacie mnie w kompleksy. Albowiem to dzieło usiłowałam wielokrotnie przeczytać, ale mi się nie udało.
    Głupia chyba jestem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomna własnych doświadczeń z Łopieńską, proponuję Ci spróbować podejść do lektury ponownie, kiedy odległość od dnia porodu (ewentualnie od stanu ciąży) wynosi nieco więcej niż w przypadku poprzednich prób. Tak, wiem to pogląd nieprawomyślny i skrajnie antyfeministyczny, ale jako osoba która przeżyła dwie ciąże (w czasie jednej zalewałam się łzami widząc kolumny sportowe w gazetach: Legia - Górnik 1:0, buuuu!), a następnie dwukrotnie stan "po", czuję się uprawniona do jego głoszenia:)
      A jeśli chodzi o wspomniane u Ciebie "upajanie się sobą", to dostrzegłam je tylko w przypadku trzech osób i to w różnym zakresie.

      Usuń
    2. No dobra, odczekam parę lat.

      Usuń