środa, 21 listopada 2012

I. Iwasiów "Na krótko", czyli na dłużej bym nie liczyła


A miało być tak pięknie…

Książkę Ingi Iwasiów wypożyczyłam głównie z myślą o blogu.
Myślałam: „przeczytam i napiszę im wszystkim, że szczecinianie nie gęsi, o!
Gę, gę.

źródło zdjęcia: Gazeta Wyborcza


Do Ingi Iwasiów mam sentyment.
Ma ona chyba tyle samo lat, co moja wychowawczyni z liceum; polonistka, która wywarła na mnie olbrzymi wpływ, zwłaszcza jeśli chodzi o literaturę. Naszej klasie trafił się wspaniały Pedagog, trzeba to powiedzieć otwarcie.
Wydaje mi się, że obie panie dobrze się wtedy znały; jak przez mgłę przypominam sobie, że raz – jako klasa, albo jako jej chętna część - mieliśmy okazję spotkać się i porozmawiać z panią Iwasiów, która już wtedy (a było to w pierwszej połowie lat 90-tych, kiedy miała ona mniej lat niż ja mam teraz) jawiła się nam nie jako zwykła polonistka, nie, nie, lecz jako Ktoś Przeznaczony Do Spraw Wyższych. I nie ma tu absolutnie żadnej ironii.


„Bambino” przeczytałam z zaciekawieniem i, choć czytało się dość ciężko, podobało mi się.
„Ku słońcu” nie udało mi się dotąd przeczytać.
„Na krótko” przeczytałam. Niestety.

Nie aspiruję do miana literaturoznawcy i wyznacznika literackich trendów. Przeciwnie, mam na tym tle trochę kompleksów, wynikających z trudnych do nadrobienia braków z ostatnich lat, kiedy to najpierw zdobywałam pozycję zawodową, a potem nadrabiałam zapóźnienie w życiu rodzinnym. Mogę więc się „nie znać”.
Ta książka mi się jednak po prostu nie podoba.
Wiem, że Inga Iwasiów lubi specyficzną narrację, przez co jej książek nie czyta się lekko, ale tu poszła trochę za daleko.
I nie chodzi o to, że powieść jest podzielona na krótkie rozdziały, opisywane z perspektywy poszczególnych bohaterów, których jest czworo (Sylwia i Tomek oraz Ruta i Kazik). Taki zabieg stosowało już wielu autorów (by nie sięgać w moich lekturach daleko – choćby Magda Szabo w „Świniobiciu”) i czytało się to dobrze, choć konieczne było włożenie w lekturę pewnego wysiłku. Pewien wysiłek to ja lubię, ale jak pot mi z czoła spływa, a mroczki latają przed oczami, to uprzejmie dziękuję.

Jak przeczytałam tu, „Na krótko” ma być antyutopią.
O rety.
Panie Huxley, co Pan na to?

Tu przeczytałam natomiast, iż Inga Iwasiów uważa, że pierwszy raz udało jej się napisać powieść, która ma elementy satyryczne.
Cha, cha, cha! A jak już się uśmiałam, mogę prosić o wskazówki, które to dokładnie elementy?

Nic nie poradzę. Ryzałam tę lekturę i ryzałam. Mówiłam sobie: „moja droga, 50 stron to musisz dziś przeczytać!”, po czym w bólach czytałam 30.
Iwasiów w jednej z zamieszczonych w internecie rozmów mówi, że jej książka „jest to z pewnością tzw. powieść uniwersytecka, której konwencji w Polsce mamy zdecydowanie niedosyt”. Być może mamy, nie jestem znawcą współczesnej polskiej literatury. Jednak jeśli mają to być takie książki, to nie liczyłabym na popularyzację gatunku.

Akcja "Na krótko" dzieje się w bliżej niesprecyzowanej przyszłości, przypuszczalnie około roku 2025-2030, gdzieś w którymś z państw za naszą wschodnią granicą. Autorka pokusiła się w związku z tym o próbę wymyślenia owego świata, w nawiązaniu do procesów toczących się tu i teraz. Obejmuje to także próbę wymyślenia kierunku postępu technicznego, nowych wynalazków, a co za tym idzie, także konieczność stworzenia nowych słów opisujących tę rzeczywistość. Może gdybym nie czytała tyle Lema, to by mi się podobało. Jednak chociaż Lem tworzył swoje książki 40, 50 lat temu, ich świat wydaje mi się bardziej świeży i intrygujący niż stworzony tu i teraz świat Iwasiów.

Jednym słowem, dla mnie pudło.
O Szczecinie pomyślcie zaś ciepło przy innej okazji:)

Inga Iwasiów „Na krótko”, Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2012. 

60 komentarzy:

  1. "Niedosyt powieści uniwersyteckich"?! (cokolwiek to znaczy) - z Twojej recenzji wynika, że jedną już chyba mamy i wystarczy :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się zastanawiam, co to właściwie znaczy. Bo raczej nie tylko tyle, że chodzi o książki, których bohaterowie obracają się w środowisku uniwersyteckim.
      Z ostatnio przeze mnie czytanych, tego rodzaju powieścią był chyba "Gruby Anglik" Amisa. i pomimo, że też niespecjalnie przypadł mi do gustu, uważam że jest o niebo lepszy. Satyrę w każdym razie udało mi się dostrzec samodzielnie:P

      Usuń
  2. Też poznałam Ingę Iwasiów w pierwszej połowie lat 90.
    I też uważam, iż nie była to zwykła polonistka, tylko KTOŚ ABSOLUTNIE DO SPRAW WYŻSZYCH PRZEZNACZONY
    Nie rozumiałam nic z tego, co mówiła:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czytałaś jakąś książkę Iwasiów? Sposób, w jaki konstruuje w nich zdania, w dalszym ciągu sprawia pewne trudności, jeśli chodzi o ich rozumienie...
      To niesamowite, że można wytworzyć wokół siebie taką aurę w wieku około 30 lat. Z perspektywy mojego obecnego wieku uważam to za niebywałe - do tej pory nie spotkałam chyba żadnej innej takiej osoby.

      Usuń
    2. Czytałam "Bambino". Podobało mi się. Nawet byłam zdziwiona, że zrozumiałam. I to nie jest zła książka, tylko jak dla mnie - zbyt dziwnie napisana. Mam wrażenie, że jakby tę całą opowieść napisać zwyczajniej (normalniej?), to by wyszła niezła saga z elementami kresowymi i ludzie by to czytali masowo. Historia chyba bardzo szczecińska..., z tymi elementami ludzi przesiedlanych, Niemców itp. Jakaś taka wrażliwość na ludzką krzywdę tam jest i coś, co wciąga. Ale jest trudne w odbiorze. Nie rozmiem po co.
      Ale pewnie nie o to jej chodziło, by było zwyczajnie:)
      Ja ją poznałam, kiedy miała już trzydzieści parę lat i była młodą panią doktor od polonistyki. Na jakiejś konferencji się spotkałyśmy. Miała referat, nie pamiętam już o czym. Mówiła tak, że chyba nikt na sali jej nie rozumiał. Aż mam wyrzuty sumienia, bo byłam tam z grupą koleżanek i w trakcie jej wystąpienia nabijałyśmy się z niej, w jakim języku ona przemawia i ogóle, o co chodzi. Chichot wielki... Co powiedziała, to my w śmiech.
      Ale, wieczorem, jak się cała konferencja napiła wódki czy innych napojów nie dla dzieci, to się okazało, że to jest całkiem sympatyczna dziewczyna, Matka-Polka i normalna żona, chyba 2 synków miała i męza. Nawet o facetach szło z nią pogadać. Może ten jej yntelektualizm to maska? Ja bym nie skreslała Ingi I. jako człowieka:)

      Usuń
    3. A chciałąm jeszcze o Szczecinie. Kojarzy mi się bardzo dobrze i wakacyjnie, bo z wyprawami nad morze w Swinoujściu i Międzyzdrojach. W samym mieście byłam raz, mam zdjęcie na Wałach (nie pamiętam kogo, Chrobrego? no, takie schody) i w jakimś barze jadłam fantastyczną wątróbkę z cebulką (może to właśnie słynny bar "Bambino" był?), a i historie ludzi z Kresów mnie strasznie interesują, więc myślę, że to bardzo ciekawe miasto musi być.

      Usuń
    4. Myślę, że pani Inga Iwasiów jest ciekawym człowiekiem, absolutnie nie do skreślenia. Język istotnie wybrała sobie trudny i hermetyczny. Być może czemuś to służy, czemu? nie wiem. Kiedy czytałam to, co mówiła na temat "Na krótko" odnosiłam wrażenie, że bardzo wiele chciała przekazać i na pewno zbudowała opowieść wokół bardzo konkretnej idei. Krąg osób, które tę ideę odczytają może jednak być wąski.

      Szczecin i Świnoujście oraz Międzyzdroje. No tak, niby są Porty Morskie Szczecin-Świnoujście, ale to jednak ładnych parę kilometrów:) Wały, owszem Chrobrego (a przed wojną Hakenterasse), jeden z najładniejszych punktów w mieście (pracuję właśnie przy nich, więc podziwiam codziennie, choć okazji do spacerów mam niewiele). Sporo kresowiaków faktycznie tu trafiło, ale jeszcze więcej jest ludzi po prostu zewsząd. Dlatego tak trudno o jedną spójną wizję tego miasta, które jednak, ostatecznie, lubię.

      Usuń
  3. Ja o Szczecinie zawsze ciepło, bo to - w kolejności dowolnej - Gałczyński, Szwaja i paprykarz:) Więc spoko:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zestawienie istotnie fantastyczne, a możliwość dowolnego ustawiania kolejności niebezpiecznie przesuwa Cię w stronę krainy profanów:P

      Gałczyński szczeciński był krótkotrwale, ale miło że się Tobie tak kojarzy.
      Szwaja natomiast, to już zupełnie inna historia. Z nią zetknęłam się, dla odmiany, w drugiej połowie lat 90-tych, bo budynek mojej redakcji przylegał do ówczesnego budynku TVP, stąd też dziennikarze lokalnej telewizji często u nas bywali. Byłam wtedy za młoda i za bardzo onieśmielona, aby nawiązać jakąkolwiek znajomość, jednak na podstawie poczynionych wówczas obserwacji powstało moje bardzo dobre wrażenie na temat tej osoby. I tak trwa do dziś.
      Co do paprykarza zaś - dobrze pamiętam, jak nie tak dawno bagatelizowałeś jego znaczenie, więc proszę mi się tu teraz nie podszywać:P

      Usuń
    2. Chciałem być miły i nie wyjeżdżać z asocjacjami typu powojenny Dziki Zachód, które mi właśnie przypomniał Wiech; u niego obrobiono Muzeum Narodowe w Szczecinie. No dobra, o paprykarzu najmniej ciepło myślę, ale nie bagatelizuję, to była ważna pozycja w menu mojego dzieciństwa:PP Szwaja mi po swoich książkach wygląda na osobę robiącą dobre wrażenie, trzymam sobie dwie jej nieczytane książki na wypadek jakiegoś kryzysu czy innego osłabienia jesienno-zimowego:)

      Usuń
    3. Moi dziadkowie byli tzw. pionierami na tych ziemiach. To naprawdę bywał Dziki Zachód i myślę, że bez sensu jest udawać, że było inaczej. Warszawski Wiech obrabiał szczecińskie Muzeum Narodowe? A w której książce, bo moja znajomość Wiecha jest żadna?
      Ja też mam chyba dwie, albo i trzy nieprzeczytane Szwaje, ale to nie na wypadek kryzysu, tylko dlatego że się zmęczyłam po prawie jednorazowej lekturze wcześniejszych. Teraz chyba jednak już będę mogła przeczytać, choćby i w razie kryzysu (choć na tę okoliczność mam od koleżanki przede wszystkim bodajże 6 nieczytanych jeszcze przeze mnie Musierowicz:P)

      Usuń
    4. Wiech się wykazał kreatywnie w kontynuacji Cafe Pod Minogą, będę o tym pisał, mam nadzieję, niedługo:) W kwestii Szwai opinie są rozbieżne, ja uwielbiam, acz nie bezkrytycznie, bo się spsuła od czasu jakiegoś:)

      Usuń
    5. To poczekam. A Muzeum Narodowego nie oszczędzaj:)
      Ja o swoim uwielbieniu dla Szwai nie mogę mówić. Lubię, doceniam przesympatyczne ukazanie Szczecina, nie wstydzę się, że czytam takie "babskie czytadło", ale bez przesady. Nie pamiętam, na której książce utknęłam, jednak też odniosłam wrażenie, że nastąpiło "zmęczenie materiału".

      Usuń
    6. Z Muzeum aż tak źle? Nic dziwnego, skoro już za czasów Wiecha okradano je z najlepszych płócien. Szwai nie przysłużyło się pójście na swoje, albo się pisze, albo się prowadzi wydawnictwo.

      Usuń
    7. Aż tak źle to chyba nie jest. Ostatnio się starają, ale ja jakoś nie mogę wykrzesać z siebie entuzjazmu.
      Nie wiedziałam, że Szwaja założyła własne wydawnictwo. To chyba ostatnio jakaś plaga wśród autorów:)

      Usuń
    8. Wcale nie tak ostatnio założyła, z pięć lat, jak nie lepiej, temu. Nawet zdążyła wypromować parę autorek. I nie plaga, tylko redukcja ogniw pośrednich:)

      Usuń
    9. Pięć lat temu, to ja siedziałam w pieluchach, a nie w wydawnictwach i książkach:) Nadal zresztą nie zwracam specjalnej uwagi na to kto, co i gdzie wydaje, bo nie widzę takiej potrzeby. A kogo wypromowała?

      Usuń
    10. Jakieś dwie panie, nazwisk nie pomnę, bo czytałem jedną tylko. Teraz ta jedna robi za gwiazdę w Świecie Książki chyba, a o drugiej Bazyl napisał, że śmiesznie pisze:)

      Usuń
    11. Dziękuję za niezwykle precyzyjne informacje:) Jakbyś przypomniał sobie jeszcze jakiś szczególik (np. nazwisko), daj znać.
      I to właśnie nazywasz "wypromowaniem"?

      Usuń
    12. A kojarzenie, co prawda bardziej po okładce niż po nazwisku, dwóch autorek niewielkiego wydawnictwa to mało? :P Dobra, zmusiłaś mnie do napięcia szarych komórek. Jedna pani to Magdalena Witkiewicz, czytałem Milaczka, milusie czytadełko na dwie godziny: http://magdalenawitkiewicz.pl/, a druga to ta: http://bazyl3.blogspot.com/2012/05/morderstwo-niedoskonae-agnieszka.html, Bazyl paluchy oblizywał.

      Usuń
    13. Niegrzecznie wyszło:P Errata: a druga to Agnieszka Krawczyk:D

      Usuń
    14. Grunt, że się poprawiłeś:)
      Magdalena Witkiewicz faktycznie rzuciła się w oczy we wszystkich katalogach, które uporczywie są mi przysyłane do domu, mimo że wszędzie gdzie tylko mogłam zakreśliłam, że nie życzę sobie przysyłania materiałów reklamowych. Jakoś nie mam przekonania, może przez nadmiar różowości?
      Notatkę Bazyla czytałam już, gdy ją zamieszczał. Istotnie, zachęcająca; kto wie, może się skuszę?
      Na mnie jednak napisy na okładkach typu: "Monika Szwaja poleca" działają zazwyczaj odwrotnie niż powinny...

      Usuń
    15. Ja się w ogóle nie rzucam na nic z etykietą "X poleca", bo się naciąłem parę razy:P

      Usuń
    16. Swego czasu, zdaje się, że ukazywało się np. jakieś straszne badziewie pod hasłem "Stephen King poleca":P

      Usuń
    17. Ciekawe, czy wiedział, co poleca:P Bo czasami miałem wrażenie, że przed polecającym starannie ukrywano polecany utwór:)) Tak samo jest zresztą z cytatami na okładkach:P

      Usuń
    18. Tak mi się wydaje, że jeśli na okładce pojawia się cytat podpisany imieniem i nazwiskiem, i jest to cytat odnoszący się do konkretnej pozycji, a nie jakieś abstrakcyjne zdanie, które może być o wszystkim i o niczym, to w zasadzie powinien być prawdziwy, co? Inną zaś sprawą jest to, czy cytowany wie, że jest cytowany:P

      Usuń
    19. No czasem to są ponoć cytaty z recenzji, ale nawet z miażdżącej recenzji można znaleźć jedno zdanie pozytywne albo co najmniej obojętne:P A jak wydawca recenzentowi zapłacił, to może go sobie cytować do woli:)

      Usuń
    20. Jak się chce, zawsze znajdzie się to, co się chce:) Nie mam doświadczeń wydawniczych, ale mam doświadczenia dotyczące cytowania moich zawodowych wypowiedzi w mediach. Być może właśnie przez nie tyle wydaję na te wszystkie farby kryjące siwe włosy?

      Usuń
    21. A ja za to wiem, jak wyglądają recenzje wewnętrzne i ile są w większości warte:P I zawsze, zawsze można znaleźć profesora, który pochwali nawet największy gniot. Może u literatów jest tak samo.

      Usuń
    22. Przestań, ja i tak już jestem wystarczająco nieufna wobec świata, a Ty mi chcesz resztę obrzydzić?:P

      Usuń
    23. Świat zasługuje na zaufanie, może poza światem recenzji wydawniczych:))

      Usuń
    24. Tak sobie Was czytam i doszedłem do przekonania, że na razie nie ma sensu katować się czymś poważnym i chyba wezmę do czytania następną Krawczyk, bo się akurat w biblio pojawiła.
      PS. A jak mi ktoś zarzuci, że papkę czytam, miast wziąć się za Poważną Literaturę, to go tu przyślę i palcem pokażę: "To przez tych dwoje!". :P

      Usuń
    25. Właśnie sprawdziłam: w mojej bibliotece są aż trzy Krawczyk!
      Jak widać, zabieranie się za Poważną Literaturę, przynosi niekiedy opłakane skutki, więc należy dobrze zastanowić się, czy aby warto. Poza tym, dobra papka nie jest zła, co też będę powtarzać tym potencjalnym niezadowolonym, których zamierzasz tu przysłać:))

      Usuń
    26. Tego się właśnie boję, że ja i luminarze Poważnej, to jednak dwie zupełnie inne bajki :)

      Usuń
    27. Może i tak, ale czy faktycznie jest się czego bać?:P

      Usuń
    28. Bólu głowy przy próbach zrozumienia ococho? :D

      Usuń
    29. Ten rodzaj bólu głowy można akurat łatwo wyeliminować poprzez spożywanie napojów wyskokowych podczas lektury. Interpretacja goni wówczas interpretację, a czy jest trafna? A kogo to obchodzi:)

      Usuń
  4. Nie strasz mnie, mam wszystkie trzy tomy II.;) Znam tylko jej opowiadania - specyficzny styl, nie przeczę, ale lekturę zaliczam do udanych. I jeszcze artykuły w prasie - za każdym razem interesujące.

    Czy ktoś jeszcze pisze/pisał o Szczecinie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo dobrze, że masz. Przeczytaj, to się okaże, czy przypadkiem nie moje braki w oczytaniu wzięły górę:)
      Pani Iwasiów jest interesującą osobą, niewątpliwie. Sama podglądam czasem jej stronę: http://www.ingaiwasiow.pl/ i znajduję tam niekiedy bardzo frapujące teksty. Obecnie współtworzy też ciekawy szczeciński projekt, związany z czytaniem.

      O Szczecinie to - z lekkich - Szwaja, a z cięższych - Artur Daniel Liskowacki ("Eine kleine"). Podobno ciekawą trylogię napisał też Bartosz Ulka ("Perła Europy"), ale sama jeszcze nie czytałam, więc bazuję na entuzjastycznych opiniach kolegi.

      Usuń
    2. To poproszę przy okazji o więcej informacji nt. projektu czytelniczego. Dzięki za podpowiedzi, obadam przy okazji.

      Czy wybierasz się na spotkanie z Tochmanem 7 grudnia?

      Usuń
    3. O projekcie to np. tu: http://www.univ.szczecin.pl/aktualnosci/300-akademia-czytania-ustawicznego, ale też i na stronie Iwasiów.
      Niestety nie byłam na żadnym spotkaniu, bo w poniedziałki odpadam z zajęć dodatkowych i popołudniowych. Jeśli nie idą w przegadanie, to może być to bardzo ciekawy pomysł.

      Na Tochmana się wybieram, choć trochę się boję. Planowałam wcześniej odświeżyć "Wściekłego psa", ale nie wiem czy nie skończy się na paru reportażach z DF.
      Na Baderze też byłam, ale tylko pierwszego dnia. Było tak jak się spodziewałam i może dlatego straciłam motywację, żeby pojawić się w Kanie raz jeszcze.

      Usuń
    4. W rzeczy samej. Tematy spotkań z nim wskazują też, że lekko nie będzie. Jego bałkańskie książki przeczytałam (młodsza byłam i nie miałam dzieci), ale tematyka rwandyjska pokonała mnie już tylko na podstawie próbek zamieszczonych w DF. Jeśli odchorowuję krótki reportaż, to co dopiero całą książkę?

      Usuń
    5. tak czytam co tu w komentarzach piszesz i mnie zastanawia jakim cudem wcześniej nie trafiłam na tego bloga, skoro większość opinii jak wyjęte z mojej głowy. hm.
      Ja nie dałam rady nawet bałkańskich historii. Już miałam dzieci :)

      Usuń
    6. Daję słowo, że nie dysponuję magicznym urządzeń służącym do podkradania myśli z głowy Zakurzonej:P Ale w Twoim akurat przypadku cieszy mnie ta zbieżność poglądów, nie powiem.

      Nie wiem, czemu w szkołach na lekcjach polskiego nie mówi się dziewczynkom: "zanim urodzicie dzieci, musicie przeczytać to, to i to, bo potem nie ma szans, żebyście zniosły tę książkę" Może na starość mi się poprawi, ale teraz z niektórymi pozycjami to jakaś masakra.

      Usuń
  5. O jak się cieszę, że nie jestem w mojej opinii odosobniona. Ja nie dałam rady nawet 50 stron przeczytać mimo że zaczynałam kilkakrotnie. Ból przy lekturze.
    Jeśli się nie znasz, to ja też :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się zawzięłam i przeczytałam, ale teraz się zastanawiam: właściwie po co?
      Dawno mi się nie zdarzył taki rozdźwięk pomiędzy tym, co jest mi przekazywane z zewnątrz na temat tego jaka jest ta książka i o czym jest, a tym, co sama o niej myślę.

      Usuń
    2. ha, żebyś widziała jak mi mina rzedła z każą stroną :D
      kilka lat temu, gdy uświadomiłam sobie, że i tak mam na wszystko za mało czasu (generalnie człowiek ma za mało czasu. kto to powiedział, że "ciężko zmieścić życie w życiu"? cała prawda) i uznałam, że koniec z czytaniem rzeczy złych i średnich. Dawniej też się zmuszałam. Teraz, zwłaszcza gdy opis na okładce taki jak tu (też się nacięłam. o my, łatwowierne;))daję książce szansę. Tę zaczynałam trzy razy. No nie dało się. Aż taką masochistką nie jestem, bo się tym dręczyć dłużej ;)

      Usuń
    3. No to ujmę to tak: może ja wymęczyłam do końca tę książkę po to, żebyś Ty mogła tu napisać, co o niej myślisz?:P

      Nie lubię zostawiać napoczętych lektur. Ale ponieważ moje życie już ani trochę nie mieści się w życiu (pomimo intensywnego używania kolan w celu dopychania), jestem też coraz bliższa zmiany tego nierozsądnego podejścia do książek.

      Usuń
    4. Kitek wczoraj siadł do DKKowej Herty Müller. Jeden z komentarzy: "Co ta kobita paliła?". Przeczytała, bo to drobinka, ale co się nakiwała głową to jej :)

      Usuń
    5. Z Hertą M. nie mam osobistych doświadczeń, jednak czytałam rozmowę z nią gdzieś (kompletnie nie pamiętam gdzie), z której wynikało, że ho, ho i Ho, Ho, to Trzeba Przeczytać. Hm. W razie jakby co, przyjmiemy Kitka do klubu profanów i nieznaczy:)

      Usuń
    6. Albo podrzucę jej Twój pomysł z góry. Myślę, że dwa kieliszki granatowego Mogen Davida powinny pomóc osiągnąć absolut (który swoją drogą też mógłby być) i zrozumieć Noblistkę :P

      Usuń
    7. Granatowy Mogen David powiadasz? Chciałam sprawdzić, ale niedobry pracodawca zablokował mi wejścia na strony zakwalifikowane jako alkohol:P Z googla wyszło mi tylko, że jest oleiste i dostojnie spływa. Zapytaj Kitka, kto wie, może taki opis dobrze oddaje to, co odbiorca myśli o prozie Herty:)

      Usuń
  6. Z tego co doczytałem przez ramię, to było akurat bodajże o jakiejś kurze co przywaliła w drzewo i straciła wzrok. Poziom symboliki mnie oszołomił z deka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znów nie trafiłem :(

      Usuń
    2. O mein Gott, że tak z niemiecka zakrzyknę (po rumuńsku nie potrafię, a chciałam wpisać się w Herciany klimat)!
      Pod względem grubości i tytułu pasuje (weszłam na stronę Czarnego): "Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie". Jesteś na pewno przekonany, że to była kura?:P W każdym razie, opis na stronie wydawnictwa z całą pewnością mnie do lektury nie zachęcił.

      Usuń
  7. Po raz dziesiąty chyba zachodzę do ciebie i chcę dorzucić swoje trzy po trzy, ale co tu dorzucać, jak autorka nieznana mnie osobiście, ani też pośrednio, literatura takowoż. Myślałam, myślałam i jedyne co mogę napisać, to -to, że także miałam wybitną, nietuzinkową polonistkę. Osobę ciekawą, choć kontrowersyjną, której lekcje wzbogacały i przerażały jednocześnie, którą podziwiałam i której się bałam, darzyłam szacunkiem, a momentami nie cierpiałam. Powiedziała, co wiedziała i zmyka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z powodu nieznajomości pozycji na Twoim miejscu bym się nie zamartwiała:) I pamiętaj, że u mnie każdy komentarz mile widziany, nawet ten nie na temat.
      Ja się mojej polonistki nie bałam i chyba nikt się jej nie bał. Pomimo to wszyscy - tak mi się wydaje - bardzo ją szanowali i myślę, że każdemu lekcje z nią dużo dały. Mi pozwalała na bardzo dużo, w zasadzie sama sterowałam doborem lektur, a ona umiała pomóc mi wydobyć z nich to, co potrzeba. Dzisiejszej matury z polskiego, opartej na sztampowym, testowym podejściu do tematu, pewnie bym więc nie zdała:)

      Usuń