„W 2014 roku polskie więzienia zaczną opuszczać mordercy,
których przed 1989 roku skazano na karę śmierci, a potem zamieniono ją na 25
lat więzienia. Są wśród nich tacy, którzy zapowiadają, że po wyjściu na wolność
nadal będą zabijać. Zmiany w Kodeksie karnym i ustawach o zdrowiu psychicznym
mają sprawić, że groźni wielokrotni przestępcy po odbyciu wyroku nie będą
wychodzić na wolność”.
To parę doniesień medialnych z ostatnich dni.
A z wcześniejszych, o nieco mniejszym kalibrze?
„Liczba mediacji prowadzonych
przez opolską prokuraturę pozostaje na dramatycznie niskim poziomie. W zeszłym
roku było ich tylko siedem, z czego sześć zakończyło się ugodą. Rok
wcześniej było ich sześć i tylko w przypadku dwóch doszło do porozumienia.
Warto dodać, że w zeszłym roku opolska prokuratura prowadziła prawie 30
tysięcy spraw” – donosiło w październiku ubiegłego roku Radio Opole.
§
Wiara w to, że wszystko da się
unormować przy pomocy przepisów i paragrafów ma się dobrze. Kto wie, może
niedługo powstanie w naszym kraju Kościół Świętego Paragrafa? Stawiam na to, że liczba wyznawców w krótkim czasie osiągnie wynik co najmniej sześciocyfrowy.
Podpadłeś, krzywo spojrzałeś, o
ty taki i owaki! Do sądu cię podam! Nie będziesz mi tu podskakiwał!
Sąd wydał wyrok nie po mojej myśli? O nie! Do Strasburga
pójdę, tak, do Strasburga! I wygram!!!
Kobieta lat 50. Pracowała przez 10 lat u tego samego pracodawcy, w małej rodzinnej firmie. Tylko ona, on i jego córka. Wszystko było dobrze do momentu, w którym ona stwierdziła, że chce pójść "na swoje". Już, zaraz, teraz. On zgodził się, ale po upływie zwykłego okresu wypowiedzenia. Ona nie chciała czekać. Znalazła pretekst. Dostała pensję jedenastego, a nie dziesiątego. Bo dziesiątego pracodawca nie zdążył wrócić z terenu przed zamknięciem zakładu. Dwunastego przyniosła pismo o natychmiastowym rozwiązaniu umowy z winy pracodawcy z powodu ciężkiego naruszenia jego podstawowych obowiązków, polegającego na opóźnieniu w wypłacie wynagrodzenia.
Kiedy już postawiła na swoim, postanowiła jeszcze zarobić. Złożyła w sądzie pozew o odszkodowanie. Z paragrafu wynika, że jej przysługuje.
Ona i on. Małżeństwo po rozwodzie. Staż w związku był ponad dwudziestoletni. Majątek typowy, ale trzeba podzielić. Proces toczy się już czwarty rok. Kością niezgody jest m.in. figurka strzelca z pieskiem. Z miśnieńskiej porcelany. Żadne nie ustąpi.
Kobieta lat 50. Pracowała przez 10 lat u tego samego pracodawcy, w małej rodzinnej firmie. Tylko ona, on i jego córka. Wszystko było dobrze do momentu, w którym ona stwierdziła, że chce pójść "na swoje". Już, zaraz, teraz. On zgodził się, ale po upływie zwykłego okresu wypowiedzenia. Ona nie chciała czekać. Znalazła pretekst. Dostała pensję jedenastego, a nie dziesiątego. Bo dziesiątego pracodawca nie zdążył wrócić z terenu przed zamknięciem zakładu. Dwunastego przyniosła pismo o natychmiastowym rozwiązaniu umowy z winy pracodawcy z powodu ciężkiego naruszenia jego podstawowych obowiązków, polegającego na opóźnieniu w wypłacie wynagrodzenia.
Kiedy już postawiła na swoim, postanowiła jeszcze zarobić. Złożyła w sądzie pozew o odszkodowanie. Z paragrafu wynika, że jej przysługuje.
Ona i on. Małżeństwo po rozwodzie. Staż w związku był ponad dwudziestoletni. Majątek typowy, ale trzeba podzielić. Proces toczy się już czwarty rok. Kością niezgody jest m.in. figurka strzelca z pieskiem. Z miśnieńskiej porcelany. Żadne nie ustąpi.
Małgorzata Szejnert w wydanym
ostatnio zbiorze reportaży z PRL-u „My, właściciele Teksasu” zamieściła i taki
oto, pochodzący z roku 1975 a dotyczący jedynej w swoim rodzaju willi, stojącej
w Łodzi przy ulicy Krakowskiej, dziele rąk własnych pana K. Wieżyczki, tarasy
wyłożone mozaikowymi wzorami, balustrady o białych balaskach (1460 tralek),
złocenia, ozdobne klamki z mosiądzu, w garażu obraz przedstawiający jelenia z
wieńcem, obok domu oranżeria.
W gazecie pojawił się krótki
tekst zatytułowany „Cudowna willa”, który „był podpisany przez znanego w
Łodzi artystę plastyka K. (...) Informował on, że Willa jest kiczem najgorszego
rodzaju i że – jak podają przygodni informatorzy – zbudowana została za
amerykański spadek i według amerykańskich projektów. Proponował redaktorowi
„Dziennika”, by wybrał się na Krakowską: „... radzę z dobrego serca, niech Pan
weźmie ze sobą dobrego chirurga z igłą i nićmi i jeszcze lepszego mechanika z
nitkami, aparatem spawalniczym i drutem. Chirurga, aby, gdy Pan na widok Willi
pęknie ze śmiechu, zaraz Pana zeszył, a mechanika po to, aby rozpękniętą z
wesołości warszawę zanitował, pościągał drutem i pospawał w miejscach bardziej
rozdziawionych.”
(...)
Po tej historii pan K.
ochronił siatką stratowany trawnik publiczny przy swojej ulicy i ustawił na nim
tabliczkę: Nie deptać trawników, szanuj zieleń! Sprawę zaś wniósł do sądu.
Notatka drugiego pana K. – argumentował – „podrywa moją opinię, szkaluje mnie i
polską sztukę oraz polskie pomysły architektoniczne, a ponadto stawia mnie pod
bardzo ciężkimi zarzutami czerpania funduszów zagranicznych”.
I wygrał. Sąd uznał, że zdrowa
różnica poglądów nie może prowadzić do szkodliwych społecznie szyderstw
publicznych, i skazał szydercę na dwa miesiące aresztu z zawieszeniem na dwa
lata.
Po upływie tego terminu w
salonie plastyków przy ulicy Piotrkowskiej otwarto odwetową wystawę prac
przegranej strony.
Pan K. opowiada:
- Na pierwszym rysunku był dom w rodzaju mojego, ale
zamiast wieżyczki moja fizjonomia, z takimi nozdrzami, z takimi zębami, taka
przerażająco zrobiona. Na drugim znowuż była fontanna ogrodowa, przy której
wyrzeźbiłem syrenkę, ślimaka i raka, a trochę dalej lwa, grotę i skały z
cementu. Pod fontanną leży moja żona, tak złośliwie ujęta, pani wybaczy, taka
gruba i niech się pani nie gniewa, pupa taka wypięta. W jedną połowę sroka
dziobie, drugą ja całuję. Na trzecim rysunku była willa namalowana jak kobieta
albo kobieta jak willa, tu wcięta, tam naddana, ja się do niej przytulam i
wołam – moja najukochańsza willo!”
I jaki z tego morał?
Możesz iść ze wszystkim do sądu, możesz nawet wygrać. Pytanie, czy zyskasz? Niekoniecznie. Od roku 1975 nic się w tym zakresie nie zmieniło.
Jak dla mnie, lepiej pomyśleć zanim, powściągnąć emocje, dać na luz, spróbować się dogadać, choćby kosztem ustępstw, oszczędzając jednak nerwy swoje i innych. Ale co ja się tam znam...
Małgorzata Szejnert reportaż "Ozdobić życie" ze zbioru "My, właściciele Teksasu. Reportaże z PRL-u". Wydawnictwo Znak, Kraków 2013.
Bo w naszym kraju co drugi obywatel to prawnik, lekarz, historyk, polityk i przede wszystkim KATOLIK i PATRIOTA :)i wie lepiej i nikt mu nie będzie ciemnoty wciskał, ot co. A ja cóż- nie wiem, nie znam się, nie rozumiem i chciałoby się polecieć Tuwimem-pocałujcie mnie wszyscy w ...to co ta pani miała wypięte.
OdpowiedzUsuńNic dodać, nic ująć. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale tendencja niestety ma charakter rosnący. Liczba guglorosłych prawników też rośnie stale. Jak tak dalej pójdzie, to za 20 lat będę zgryźliwa niczym członek loży szyderców z Muppet Show, chichocząc za każdym razem, gdy uda się komuś wrednemu zrobić na przekór:(
UsuńKażdy kij ma dwa końce. Ty widzisz sprawę od strony instytucji, ja od strony zwykłego obywatela. I szlag mnie trafia, kiedy słyszę np. o bezkarności lekarzy popełniających skandaliczne błędy.
OdpowiedzUsuńJa tak jakby nie o tym:) Ja tylko o tym, że Święty Paragraf nie jest lekiem na całe zło (podobnie jak Święta Pigułka), podczas gdy nie raz i nie dwa wystarczyłoby porozmawiać, albo pójść po rozum do głowy.
UsuńI nie patrzę od strony instytucji, a od strony zdrowego rozsądku.
Co zaś do lekarzy i ich błędów - są sprawy, które bulwersują wszystkich (i nie dotyczą tylko lekarzy). A czy są bezkarni? Czasem tak, czasem nie, tylko nie zawsze jesteśmy o tym informowani.
Wiem, że nie do końca o tym. Niestety w pewnych kwestiach w naszym kraju trudno o ugodę, bo np. przekonaj młodziana, żeby wyprowadzał psa nie na plac zabaw, ale na tereny zielone (o sprzątaniu już nie wspominam). To nie jest sprawa godna zawracania głowy sądowi, ale dobitnie świadczy o naszej niskiej kulturze. Wiele innych "kości niezgody" też. Mam b. niskie zdanie o naszym społeczeństwie, przede wszystkim brak mu życzliwości.
UsuńDlatego dobrze, żeby instytucjonalnie spróbować wymuszać próby załatwiania tego typu spraw w sposób polubowny - choćby przez zwiększenie kategorii spraw, w których mediacja jest obligatoryjna. Nie mam większych złudzeń, ale może za 130 lat przyniosłoby to rezultaty?:P
UsuńWedług mnie społeczeństwo jako takie nie jest nieżyczliwe. Owszem, sporo w nim parszywców i złośliwców, ale przeważa obojętna masa, którą czasem wystarczy lekko popchnąć, a coś dostrzega.
W takim razie mamy inne doświadczenia. Dla mnie wydarzeniem tygodnia jest przepuszczenie mnie na pasach.;(
UsuńMnie się wydaje, że wciąż jesteśmy społeczeństwem, które przepisy po prostu lekceważy. Stąd podrzucanie śmieci, tarasowanie chodnika samochodem, niesprzątanie po psach itp. Sprawy tak śmieszne (ale czasem dokuczliwe), że szkoda zawracać głowę straży miejskiej (u mnie takiej brak) czy policji. Z autopsji wiem, że zwrócenie uwagi delikwentom rzadko daje efekt.
Ponarzekałam sobie, bo trafiło na czuły dla mnie punkt. Po powrocie z dowolnego kraju zachodniego jeszcze bardziej widoczny.
Ja dostrzegam zmiany na korzyść - może niezauważalne, ale zawsze. Kiedy Starszy był dzieckiem wózkowym, zdarzało mi się spędzać po 5 minut przed przejściem dla pieszych, zanim ktoś łaskawie się zatrzymał; za czasów wózkowania Młodszego - ten czas skrócił się do 2-3 minut, a teraz nieraz hamują zanim zdążę dojść do przejścia, choć wózka pozbyłam się nieodwołalnie:)
UsuńCo do nieprzestrzegania przepisów: owszem, nieprzestrzegamy, śmiecimy, tarasujemy. Często jednak dlatego, że przepisów jest za dużo i są głupie, i nie umiemy przekonać samych siebie, że ich przestrzeganie ma sens. Wiem, że w moich ustach zabrzmi to zaskakująco, ale siebie samej również nie zaliczam do ortodoksyjnych legalistów, właśnie z tych powodów:) To jest to, o co mi chodziło - wszystkiego nie rozwiążemy przy pomocy paragrafów.
Poza tym - życzliwe podejście do innych procentuje. Ok, połowa będzie miała to gdzieś i nawrzeszczy, ale druga połowa zarazi się tą życzliwością i choć spróbuje pomyśleć nad tym, co się do niej mówi.
Uff! Strasznie się wymądrzyłam. Jakby Ci się moje wynurzenia nie podobały, złóż to na karb tego, że jestem legalnie i oficjalnie chora))
Nie, nie chodzi o to, że Twoje wynurzenia mi się nie podobają. Mam po prostu inne spojrzenie. Nie mogę pojąć, że niektórym nie przeszkadza np. mijanie własnych śmieci. Trzymam się zasady "żyj i pozwól żyć", to wszystko.
UsuńPiszesz: nie umiemy przekonać samych siebie, że ich przestrzeganie ma sens. Coś w tm jest, prawdopodobnie krótkowzroczność.;( Wierzę, że bycie życzliwym procentuje, ale to cecha trudna do zaszczepienia.
Niestety, przestrzeganie niektórych przepisów po prostu nie ma sensu; krótkowzroczność nie ma z tym nic wspólnego:( Z kolei w przypadku części - nikt nie tłumaczy ludziom dlaczego warto ich przestrzegać; wiara w to, że wszyscy przyjmą z pokorą stwierdzenie "bo tak ma być!" ma się wciąż dobrze, choć gołym okiem widać, że przedmiot kultu jakby nie ten. To dotyczy m.in. właśnie tych śmieci.
UsuńZaś co do życzliwości: kropla drąży skałę:))
Bez przesady, czy trzeba tłumaczyć, dlaczego nie należy wyrzucać śmieci na trawnik? Chyba tylko tym nieinteligentnym.
UsuńDla mnie krótkowzroczność przejawia się brakiem wiary w procentowanie m.in. życzliwości. Nieprzestrzeganiem przepisów tym bardziej - o ile dziura ozonowa może nie trafiać do wyobraźni, to piętrząca się (i śmierdząca) góra śmieci - tak.
Które przepisy są wg Ciebie cyt. "głupie"?
Posłużę się przykładem. Mieszkam w kamienicy, w której jest dziewięć mieszkań, w większości komunalnych. Znam więc wszystkich sąsiadów. W ciągu ostatniego miesiąca drugi raz ktoś spośród nich wyrzucił do plastikowego kubła na śmieci gorący popiół, wskutek czego kubeł się stopił. Na kuble jest - wypisany wołami - napis: proszę nie wyrzucać gorącego popiołu! Spośród ośmiorga rodzin, na pewno wiem że nie zrobiły tego tylko dwie (my jesteśmy poza podejrzeniami, bo nie mamy pieców na węgiel:P), co do reszty - nie mam pojęcia. To mógł być każdy z nich. Zwykli, przeciętni ludzie (poza jednymi, typowymi menelami), u których w tak prostych sprawach szwankuje myślenie przyczynowo-skutkowe. Poza tym kubeł - podobnie jak ziemia, na której żyją - nie jest "ich". Ktoś go postawił, więc pewnie postawi i następny. Więc o co chodzi z tymi śmieciami, skoro wywiozłem je do lasu, gdzie nikomu nie śmierdzą, hę?:P Praca u podstaw, do bólu tłumaczyć, tłumaczyć, tłumaczyć. Za 2-3 pokolenia będzie lepiej.
UsuńA o głupich przepisach mogę długo. Przykład pierwszy z brzegu - obowiązek płacenia VAT od przekazywanej nieodpłatnie żywności o wartości wyższej niż 10 złotych.
Faktycznie kłania się praca u podstaw. Kiedy moja siostra mieszkała na nowym osiedlu, gdzie większość lokatorów miała ok. 25-40 lat, stworzyli sobie w internecie forum, na którym nie tylko zapraszali się na imprezy, ale też informowali (bez nazwisk), kto np. zniszczył świeżo pomalowaną ścianę, napalił w windzie, kto wjechał komuś w zderzak na parkingu itp. Ot, taki lokalny pręgierz, ale działał. Swoją drogą można pomyśleć, że nie robili nic innego, tylko z lornetką siedzieli w oknach.;)
UsuńPrzywołany przez Ciebie przepis jest wg mnie przede wszystkim niesprawiedliwy (jeśli takich określeń w ogóle używa się w kodeksach).
Takie forum internetowe to śliska sprawa, bo łatwo można je wykorzystać jako miejsce do załatwienia swoich prywatnych porachunków. A błoto raz rzucone prędko się nie odlepi. Rozumiem jednak ideę i chęć działania w słusznej sprawie. Ja wybieram raczej dyskretne zaczepianie wszystkich sąsiadów po kolei (z internetu zresztą nie korzystają).
UsuńSprawiedliwość jest pojęciem nieznanym w kodeksach. Najbardziej zbliżone do niej są chyba funkcjonujące tam "zasady współżycia społecznego" i "społeczno-gospodarcze przeznaczenie prawa" (jakżeż uroczo, prawda?), ale to nie na gruncie prawa podatkowego. Tam nie ma zmiłuj.
Możesz to nazywać niesprawiedliwością, proszę bardzo, ja będę się jednak upierać przy głupocie tego unormowania:P
Z tego, co wiem, wojny na forum nie było, ale kilka osób dało się zawstydzić. Najwyraźniej sensowni ludzie je tworzyli. Co było jeszcze bardziej zadziwiające, zawiązały się tamże prawdziwe przyjaźnie, które trwają mimo przeprowadzki.
Usuń"Społeczno-gospodarcze przeznaczenie prawa" - to mi się podoba!;)
Wspólne działanie jednoczy i ta osiedlowa historia jest tego przykładem. A jeśli jeszcze obeszło się bez zgrzytów, to już w ogóle cudownie.
Usuń"Społeczno-gospodarcze przeznaczenie prawa" ma wielu wielbicieli. Głównie z uwagi na brak możliwości stworzenia portretu pamięciowego, dzięki czemu zdolny prawnik może podciągnąć pod to pojęcie absolutnie wszystko:)
Nie wiem czy mogłabym to czytać. Ludzie się klócą. Tych z wieksza kasa stac na lepszego prawnika, a on znajdzie odpowiedni paragraf. Wygrywaja własnie bardziej zawzieci, zawistni i bogatsi. A nasze sądy to jednym słowem o p i e s z a ł o ś ć.Próżno szukać w nich sprawiedliwosci. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMyślę, że mogłabyś to czytać z powodzeniem - wybrałam jedyny jak na razie fragment, który dotyczy takich kwestii. Cała reszta jest o czymś zupełnie innym i jest znakomita.
UsuńCzęsto jest niestety tak, że ci bardziej zawzięci wygrywają, ale zdarza się też inaczej. Tego bym się trzymała:)
Wizerunek polskich sądów to temat rzeka. Twoja opinia jest tylko trochę dla nich krzywdząca:) Obok tych złych są jednak i takie, które działają sprawnie i w których orzekają sędziowie, którzy starają się - w ramach możliwości, jakie stwarza im prawo, które to możliwości są czasem żadne - aby sprawiedliwość nie była tylko pustym słowem. Życzę ci, abyś - jeśli już naprawdę będziesz musiała:) - trafiała tylko na te drugie. Również pozdrawiam.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńSolidnie napisane. Pozdrawiam i licżę na więcej ciekawych artykułów.
OdpowiedzUsuń