W
czasach, w których do renomowanych placówek oświatowych zapisuje się dzieci
jeszcze przed ich urodzeniem; w świecie, w którym małoletni już w trzecim roku
życia wkraczają na ściśle wytyczoną ścieżkę kariery (basen, balet, lepienie z
gliny, szkoła muzyczna, kuźnia talentów), dobór dziecięcych lektur nie może być przypadkowy.
Książki
powinny bowiem edukować, umoralniać, przynosić korzyści i poszerzać horyzonty. Najlepiej
gdy zastępują zmęczonego rodzica, objaśniając dzieciom świat i dostarczając
pożytecznych rad i wskazówek. Czcza rozrywka nie wchodzi w grę, o nie!
Tak,
w tych trudnych czasach żaden wiek nie wydaje się zbyt wczesny, by rozpocząć
rozmowę o przyszłości. Tradycyjne pytanie „a kim chciałbyś/chciałabyś zostać?”
nabiera bowiem nowych znaczeń. Wszak na nasze dzieci czekają tłumy przyszłych
emerytów, liczących na zapewnienie im środków utrzymania; wszak w dobie
informatyzacji, robotyzacji i globalizacji przetrwają tylko najlepsi i
najtańsi, wszak…
Paweł
Beręsewicz ma jednak to wszystko, drodzy rodzice, głęboko w nosie. Owszem, w
swojej książce przedstawia dzieciom szereg zawodów, jednak czyni to nie dbając
o najnowsze trendy, a do tego w sposób wyraźnie niepoważny. Zdaje się nie
dostrzegać, że oto na wyższych uczelniach otwierają się nowe, przyszłościowe kierunki, jak chociażby stosowana psychologia zwierząt czy zarządzanie
parafiami, bowiem proponuje młodej nadziei świata tak nudne i staroświeckie
zawody jak piekarz, aktor, lekarz, kucharz, sędzia, budowniczy, nauczyciel,
przewodnik, ochroniarz czy wreszcie – o zgrozo! – pisarz. Dorzucenie do tej
listy strongmana czy informatyczki doprawdy wiosny nie czyni.
Nie można też nie odnotować, iż opisywani przez niego bohaterowie nie sprawiają wrażenia ludzi sukcesu. Weźmy taką lekarkę Lidkę – etat w przychodni, w kółko tylko „grypy, ospy, zadrapania i lekkie zatrucia – nuda, nuda i nuda.” Z kolei nauczycielka Natalia nie radzi sobie nie tylko z pierwszoklasistami, którym nie potrafi wtłoczyć do głów elementarnej wiedzy, ale i z własnym życiem, bowiem w celu rozwiązania piętrzących się w nim problemów udaje się do nikogo innego, jak tylko do wróżki, do tego jeszcze rejonowej. Przewodniczka Patrycja ugrzęzła w podrzędnym zamku opowiadając w kółko te same dowcipy, zaś ochroniarzowi Olgierdowi o szerokich barach co noc ktoś bezczelnie wypija sok stojący w jego własnej lodówce.
Owszem, trzeba przyznać że ostatecznie każdemu z tych bohaterów przydarza się jakaś – bardziej lub mniej niezwykła – przygoda, jednak w książce brak jest informacji o tym, by pociągała ona za sobą wzrost prestiżu czy choćby banalną podwyżkę pensji. Przygody te trzeba zresztą rozpatrywać raczej w kategorii porażek niż sukcesów zawodowych. Wszak piekarz ratując się przed kompromitacją musi wycofać ze sklepów całą partię pieczywa, sędzia nie umie poradzić sobie z rozstrzygnięciem sporu powstałego między przedszkolakami, a informatyczka…, nie, nie mogę o tym pisać! To bowiem, że można było zrobić coś takiego jak informatyczka Irenka, nie mieści się w mojej głowie.
Na
szczęście ja od dawna mam sprawę przemyślaną i załatwioną. Jeden z moich synów
zostanie geriatrą, zaś drugi cybernetykiem. Wprawdzie jeszcze o tym nie wiedzą,
jednak to bez znaczenia.
Dlatego
też z czystym sumieniem przeczytałam im „Zawodowców”. Uśmialiśmy się przy tym
niekiedy do łez. Kiedy jednak ma się tak konkretne plany jak my, można czasem
pozwolić sobie na chwilę relaksu. Ciśnie się jednak na usta, powtarzane przez
autora na końcu każdego rozdziału, pytanie:
„A
wy? Zastanawialiście się już, kim chcielibyście zostać, kiedy dorośniecie? (…)
Radzę wam, zastanówcie się dobrze. Na waszym miejscu w ogóle bym nie dorastał.”
Paweł
Beręsewicz „Zawodowcy”, zilustrowała Jona Jung. Wydawnictwo Literatura, Łódź
2011.
"Radzę wam, zastanówcie się dobrze. Na waszym miejscu w ogóle bym nie dorastał.” Czemu nie napisał tego 30 lat temu, hę?
OdpowiedzUsuńBo jedziemy na tym samym wózku, bo mądry Polak po szkodzie, bo miał toksycznych rodziców, którzy mu tego nie powiedzieli, bo...
UsuńBo 30 lat temu system emerytalny się nie sypał :P
UsuńFakt, 30 lat temu było jak u Szejnert w pierwszej części. Murarz domy murował, krawiec szył ubrania, a sklepowa nie nadążała z wyciąganiem szynki spod lady:P
UsuńI bynajmniej nie wykładała jej na tę ladę, tylko przekazywała przez drzwi od zaplecza innym przydatnym fachowcom:P
UsuńTo dopiero byli zawodowcy i profesjonaliści!:P
UsuńI w sumie niedrodzy, trochę szynki i schabu w zamian za położenie glazury :D
UsuńA że fuga szła wężykiem, to kto by się tam przejmował:P
UsuńZa porządną szynkę wężyka nie było, to tylko w ramach etatu się robiło wężykiem :D
UsuńJak możesz, doprawdy! Posłuchałbyś wszystkich tych pracowników, rozczulających się nad jakością kładzionego wówczas (w godzinach pracy) asfaltu, wychwalających pod niebiosa trwałość i estetykę robionych w ramach etatu spawów, a od razu odwołałbyś te kalumnie pod adresem uczciwego ludu pracującego!:P
UsuńAsfalt w ramach etatu równo, po fajrancie na chałturze - równiej kładziony:)
UsuńZasadniczo z tych opowieści wyłania się taki obraz, że wszyscy codziennie (czyli od poniedziałku do soboty włącznie) pracowali w nadgodzinach po 14-15 godzin dziennie, a i w niedziele niemal w każdą, więc o chałturach nikt nawet nie miał siły myśleć.
UsuńIm dłużej w tym siedzę, tym bardziej myślę że historycy to naprawdę mają przerąbane:P
Yasne:P Te 15 godzin to z chałturami, a w ciągu etatowych 8 godzin pewnie ze 2 godziny były przerwy obiadowej:P Historycy mają przerąbane:)
UsuńZapomniałam jeszcze dodać, że alkoholu wtedy nikt do ust nie brał. Ci historycy to doprawdy, wszystko przekręcają!:P
UsuńJak miał brać, skoro obowiązywały kartki, a sprzedaż od trzynastej? Powtarzasz jakieś potwarze:)
UsuńDobrze, że umiem czytać nie ruszając ustami, bo "powtarzanie potwarzy" o tej porze mogłoby się okazać zabójcze:)
UsuńJa przecież nie powtarzam, ja właśnie dementuję!
Dementujesz, a sarkazm aż cieknie:P Żadnego wyrozumienia dla klasy robotniczej, która obaliła miniony ustrój i ma zasługi:)
UsuńNosz doprawdy! Jaki sarkazm?! Ja mam tylko taki wyraz twarzy:D
UsuńA to pardą :P
UsuńPrzez wzgląd na lud pracujący (do którego chyba przynależę, skoro pracuję o 23.00?) - wybaczam:P
UsuńTia, my, klasa robotnicza, musimy trzymać się razem, solidarnie:P
UsuńTylko szynki spod lady nikt już dla nas nie wyciąga, chlip!
UsuńMyślisz, że pod ladą teraz trzymają taką mniej sztuczną szynkę?
UsuńDobra, cofam szynkę. Jajka od baby też bym wzięła:P
UsuńU nas baby z jajkami, kurami z domowego uboju i mlekiem w plastikowych butelkach sprzedają ze stoliczków, nic pod ladą:P
UsuńNo właśnie! I cały czar pryska - od razu widać, że jajka z żółtkiem barwionym przy pomocy karmy, kury parchate, a mleko śmierdzi krową:P
UsuńMleko zawsze śmierdzi krową, chyba że porządnie schłodzone:)
UsuńFakt, to wiecznie żywe coś, co sprzedają w kartonikach nie śmierdzi - żywy dowód na to, że to nie mleko!
UsuńGeriatra to bardzo przyszłościowy zawód. I pielęgniarz (jak przeglądam z rzadka strony z ogłoszeniami o pracę, to widzę tylko "zatrudnimy pięlęgniarzy")... I wziąwszy pod uwagę całą resztę, puenta Twojej wypowiedzi, by nie dorastać, wydaje mi się bardzo nęcąca. Szkoda, że już za późno;-)
OdpowiedzUsuńWypowiedź moja, ale puenta podebrana autorowi, który jednak w ostatecznym rozrachunku wydaje się być całkiem zadowolony z dokonanego przez siebie życiowego wyboru. My w zasadzie też czujemy się nim usatysfakcjonowani - gdyby pan Beręsewicz został np. mechanikiem samochodowym, jego zdolności zdecydowanie by się zmarnowały!
UsuńGeriatra to owszem, zawód przyszłościowy; także z punktu widzenia rodziców, którzy dzięki posiadaniu w bliskiej rodzinie lekarza o takiej specjalności być może dożyją końca pozostając w miarę dobrej kondycji?:)
Pielęgniarz zaś to ciężka praca, i fizycznie, i psychicznie; nic dziwnego że chętnych do jej wykonywania ciągle brakuje.
Ja na szczęście mam ten dylemat za sobą, zawód się wybrał przez zapatrzenie, jako nieodrodna córeczka tatusia poszłam w jego ślady. Czy przewidująco? chyba raczej nie, choć nie powinnam narzekać, zwłaszcza, że jako prawie dinozaur (tak nazywa koleżanka z pracy tych, którym się Pesel od pewnej cyferki zaczyna) mam jeszcze szansę na jakieś okruchy emeryturki, za co sobie będę podróżować nad morze Bałtyckiego i do Zopot, a może i wystarczy na małą kawę w cukierni:) Żyć nie umierać - na złość ZUS-owi.
OdpowiedzUsuńObyś tylko miała siły na tak dalekie i wyczerpujące eskapady!:P Bo na środki transportu na tak dalekich trasach faktycznie powinnaś z emeryturki wyskrobać (ale na ciastko do kawy obawiam się, że może zabraknąć).
UsuńJeśli moim dzieciom przydarzyłoby się takie "zapatrzenie" jak Tobie, byłabym zrozpaczona. Dojście do wykonywania tego zawodu coraz bardziej przypomina drogę przez mękę, a i potem bywa różnie. Nie, nie! Genetyk i cybernetyk, kolejność dowolna - tego będę się trzymać!
Co zrobiła Irenka? Bo zaintrygowałaś niemożebnie.
OdpowiedzUsuńNie mogę psuć wywołanego w pocie czoła efektu dramatycznego!:P Podpowiem tyle, że wystarczy byś połączyła me słowa z obrazem, a w bonusie dodam, że Irenka co piątek chodziła na basen, natomiast komputer (zwany też Kompusiem) ciężko znosił rozłąkę... Scena na zamieszczonej wyżej ilustracji to moment "przed":(
UsuńNo tak, powiększyłam sobie obrazek. :) Co za... Irenka.
UsuńKobieca empatia, jak widać, nie w każdym zawodzie się sprawdza!:P
UsuńJest już wyprowadzacz psów, tylko patrzeć jak będzie wyprowadzacz z równowagi. I to będzie mój Starszy :P Szymkowi coś się wymyśli :)
OdpowiedzUsuńNa Twoim miejscu zawczasu rozważyłabym o celowości przekwalifikowania zawodowego - konkurencja w obranym dla Bartka zawodzie będzie olbrzymia! Szymek mógłby zaś - dla równowagi - zostać instruktorem jogi:)
UsuńZ jego doświadczeniem mógłby jeszcze zostać Xbox Fifa 2012 Chief Executive Officer :) A Szymek w bezruchu, skupiony na asanie, to jest zbyt duża abstrakcja jak dla mnie :)
UsuńJeśli chodzi o nazwę wykonywanego zawodu, będzie niewątpliwie budził respekt:)
UsuńMłodsi zazwyczaj znakomicie umieją pozorować bezruch i skupienie, podczas gdy w środku buzuje w oczekiwaniu na moment zejścia z pola widzenia rodzica - nie wierzę, że Szymek tego nie potrafi!
Racja! Zapomniałem, że mówimy o czasach, w których nie będzie już z bratem koegzystował w jednym ekosystemie. Bez brata to tak :P
UsuńAch, bez brata, jak to będzie bez tego brata?:P Z jednej strony ulga (oczekiwana średnio 10 do 15 razy dziennie), z drugiej strony rozpacz wywołana oderwaniem od najlepszego towarzysza gier i zabaw (średnio 2 razy dziennie - zdaje się, że statystyki dają najlepszą odpowiedź na to pytanie). Bo o rodzicach nie mówię; oni już nigdy na powrót nie przyzwyczają się do tego, że w domu może panować cisza:P
UsuńMój Starszy jak był młodszy (haha) marzył by zostać kierowcą śmieciarki. Może to banalne ale dla mnie też miał zatrudnienie. Mawiał, że ja mogę stać tam na tyle, na takim podeście. Kochane dziecko, zadbało o pracę dla mamy w przyszłości :-)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy to dobrze, że czytacie inne książki niż my, bo dopisywanie do listy kolejnej pozycji już mnie trochę rozdrażniło... wrrr
Troska Starszego jest doprawdy rozczulająca; mam jednak nadzieję że nie przywiązał się zbytnio do takiej akurat wizji przyszłości?
UsuńTe inne książki to w ramach retorsji: ja u Ciebie mam zazwyczaj to samo, więc poczuj na własnej skórze jak to jest!;)
Obecnie Starszy nie ma sprecyzowanej wizji przyszłości. Waha się pomiędzy zostaniem milionerem a twórcą gier komputerowych. Zawsze mu powtarzam, "grunt żebyś był szczęśliwy i ... bogaty!" :-)
OdpowiedzUsuńPoczułam jak to jest, i rzeczywiście... nie fajnie... (z tymi książkami).
Twórca gier komputerowych ma akurat spore szanse, aby zostać milionerem, więc na Twoim miejscu rozściełałbym Starszemu czerwony dywan na drodze, którą podąża, tak aby nie przyszło mu do głowy zboczyć gdzieś na manowce;)
UsuńNa moją korzyść (tu znów o książkach) przemawia to, że te dziecięce o których piszę, są zazwyczaj łatwo dostępne w bibliotekach i można się z nimi zapoznać bez popadania w ruinę finansową:P
OK, na razie pozwalam mu czasem grać na komputerze :-) Z istnienia bibliotek bardzo się cieszę, aczkolwiek w czasie zimy jakoś mi nie po drodze....A, zapomniałam, że już WIOSNA! ;-)
OdpowiedzUsuńTaaaak, jakoś w tych okolicznościach przyrody niepamięć o tym fakcie przychodzi naturalnie i samoistnie. Mi, co gorsza, udało się nawet zapomnieć, że święta już zaraz i jestem w absolutnej i całkowitej rozsypce. Rzeżucha niewysiana, zakwas na żurek nienastawiony, białe jajka do malowania niezakupione, duchowo też jakoś tak nie za bardzo w tym roku:(
UsuńPocieszę Cię, że ja TYLKO rzeżuchę posiałam, ale nie wiem czy zdąży wyrosnąć...O reszcie nie chce mi się myśleć....
OdpowiedzUsuńTo i tak sporo. Owiń na dzień, dwa naczynie z rzeżuchą workiem foliowym (niezbyt szczelnie), to na pewno wykiełkuje. Praktykowałam to w latach minionych i zawsze z dobrym efektem; w tym roku jednak nic mi nie pomoże (poza kupnem gotowej, już przez kogoś wysianej i wykiełkowanej rzeżuchowej grządki).
UsuńJa od jutra mam urlop, to może chociaż zdejmę bożonarodzeniowe gwiazdki i bałwanki ze stroika, który wisi w mojej kuchni? Ot, taki plan minimum:PP