piątek, 26 lipca 2013

M. Atwood "Ślepy zabójca", czyli o obwarzankach dla fok

Kiedy całkiem niedawno naigrawałam się z rozliczeniowej książki starszego mężczyzny, jakim w czasie pisania „Po kres czasu” był John Updike, nie przyszło mi do głowy, że tak szybko poczuję bliskość ze starszą bohaterką innej książki. Bo przecież, gdzie ja i starsza kobieta, doprawdy!
A jednak.
Pierwsze symptomy pojawiły się już przy Scotcie Fitzgeraldzie i jego skłonności ku różowym stopkom, na szczęście dało się je zbagatelizować. Przy lekturze „Ślepego zabójcy” rozwinęła się u mnie jednak taka pełnia objawów, że nie sposób dłużej ich ignorować.


Każda z nich była piękna, tak jak wszystkie dziewczęta w ich wieku. Nic się nie poradzi na ten rodzaj piękności, nie można go też zachować; to świeżość, pulchność komórek, nie wyuczona i chwilowa, i nie do podrobienia. Żadna z nich nie była jednak z tego zadowolona: już próbowały się odmienić, poprawić, zniekształcić i pomniejszyć, wypełnić sobą jakąś niemożliwą, wymyśloną formę, wyskubując i zamalowując wszystko na swoich twarzach. Nie dziwiłam im się, sama tak kiedyś robiłam.

Tak myśli sobie główna bohaterka powieści, Iris Chase Griffen, lat 83, urodzona w drugiej dekadzie dwudziestego wieku mieszkanka Kanady, przyglądając się siedzącym opodal trzem kilkunastoletnim uczennicom i tak samo myślałam sobie w minionym tygodniu ja, urodzona pięć dekad później mieszkanka kraju nad Bałtykiem, leżąc nad tymże i obserwując spode łba grasujące po plaży młodsze ode mnie o dwie dekady ciała w bikini.
Dodam, że Iris Griffen, poza starczą zgryźliwością i ironicznym spojrzeniem na świat miała jeszcze coś, czego nie mam ja – mądrość życiową, płynącą z faktu, że oto jasnym jest, że doszło się w zasadzie do kresu życia i pewnych rzeczy nie można zmienić. To nieco ułatwia, zwłaszcza nad Bałtykiem w pełni sezonu.

źródło zdjęcia: Wikipedia
Ja mam jednak na szczęście coś, czego nie miała Iris – świadomość, że jeśli dobrze pójdzie, sporo życia jeszcze przede mną, przy czym ta jego część, która jest już za mną, co do zasady nie pozostawia wiele do życzenia.
I dlatego, mimo że wrażenia z oglądania zdjęć własnej osoby w morskich falach nie pozostawiają miejsca na wątpliwości, że od „tamtego rodzaju piękności” dzielą mnie już lata świetlne, za nic nie zamieniłabym się z Iris miejscami.


Po przeczytaniu „Ślepego zabójcy” nie mam najmniejszych wątpliwości, dlaczego proza Margaret Atwood cieszy się tak dobrą sławą (za tę właśnie książkę dostała w roku 2000 nagrodę Bookera).

Trzeba mieć niezwykle sprawne pióro i znakomity warsztat, by stworzyć tak opasłą (w moim wydaniu liczącą sobie 594 strony) powieść, w której niemal wszystkie kluczowe postaci giną na samym początku (przy czym nie jest to kryminał), a potem dzieje się pozornie bardzo niewiele, jednak czytający ani przez chwilę nie czuje się znudzony czy zmęczony lekturą.

Trzeba mieć bardzo zdecydowane i gruntownie przemyślane poglądy na wiele ważkich społecznie spraw, by przedstawiając pozornie zwykłą historię starej kobiety, która wraca pamięcią do przebiegu całego swojego życia (w tym tej jego części, w której sama była piękna i młoda, a do tego jeszcze bajecznie bogata, co niekoniecznie zawsze musi oznaczać, że szczęśliwa), nakłonić czytelnika do szeregu przemyśleń. O czasie. O losie. O płci. O tym, czy którykolwiek z tych czynników determinuje nasze życie.

Wreszcie, trzeba mieć olbrzymią wyobraźnię, by w jednym tomie zmieścić tak wiele różnych form, pozornie do siebie nieprzystających, które jednak mimo to znakomicie ze sobą koegzystują. Mamy tu bowiem do czynienia i z klasyczną narracją pierwszoosobową, która odnosi się bądź do wydarzeń współczesnych, bądź też – chronologicznie – odsłania nam coraz więcej faktów z przeszłości głównej bohaterki, i z wprowadzeniem jako oddzielnych rozdziałów krótkich artykułów prasowych, dzięki którym otrzymujemy możliwość zerknięcia na opisywane zdarzenia w taki sposób, jak postrzegali je postronni obserwatorzy. Wreszcie, istotną rolę odgrywają wplatane pomiędzy poszczególne części kolejne rozdziały „Ślepego zabójcy”, powieści science-fiction, przedstawianej nam jako dzieło autorstwa siostry głównej bohaterki, Laury, które przyniosło jej wielką, wręcz nieśmiertelną sławę.

W czasie lektury autorka wielokrotnie zmuszała mnie do rewidowania poglądów, mojego wyobrażenia o tym, o czym jest ta historia i dlaczego zdarzenia potoczyły się tak, a nie inaczej. I choć sam finał nie był dla mnie zupełnym zaskoczeniem, gdyż mniej więcej odgadłam go kilkadziesiąt stron wcześniej (nie mam przy tym złudzeń co do swoich nadzwyczajnych intelektualnych umiejętności - z pewnością celowym zabiegiem było podsunięcie w tym, a nie innym momencie paru tropów), to jednak do ostatniej strony dotarłam z nie mniejszym niż wcześniej entuzjazmem.
Mimo jednak, że wówczas byłam pełna niezwykle głębokich przemyśleń, okazało się, że kiedy teraz, po kilku tygodniach od zamknięcia książki, zastanawiałam się nad tym, co tak naprawdę zostało w mojej pamięci, musiałam pogodzić się z tym, iż jedną z takich rzeczy jest napis, jaki młoda jeszcze Iris zobaczyła w oknie budki z obwarzankami w parku rozrywki:
         „Kiedy przez życie idziesz, chłopie,
Kieruj się mottem tym:
Koncentruj się na obwarzanku,
A nie na dziurce w nim.
Więc, choć Iris napis ten posłużył jako pretekst do całkiem innych (co oczywiste, dużo głębszych niż moje) rozważań, ja – wyciągnąwszy wnioski z lektury – potraktuję go dosłownie. A przynajmniej spróbuję.

Droga, dzieląca ze mną foczy los, koleżanko! Jeśli czytasz dziś te słowa – wszystkiego najlepszego! Mam wrażenie, że Twoje pół obwarzanka (choć, nie wymawiając, nieco mniejsze niż moje pół) prezentuje się całkiem smakowicie. A dziurki niech szlag trafi!


Margaret Atwood „Ślepy zabójca”, przełożyła Małgorzata Hesko-Kołodzińska. Świat Książki, Warszawa 2003.

14 komentarzy:

  1. Może było zbyt monotonnie, gdyby nie dziurka?:)
    Książkę czytałam zbyt dawno, żeby kojarzyć szczegóły, ale wrażenie sytości po zakończeniu lektury pamiętam. Taką Atwood b. lubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka Atwood też bardzo mi pasuje, choć jak na razie największe wrażenie i tak zrobiła na mnie "Opowieść podręcznej".
      Pewnie, że dziurka jest potrzebna, ale czasem najlepiej jest udawać, że jej nie ma;)

      Usuń
    2. Fakt, przy "Opowieści..." inne jej książki bledną. Mimo wszystko wolę jej książki o kobietach rodem z XX wieku. Tak czy owak, Atwood i Munro biją chyba innych kanadyjskich autorów na głowę.;)

      Usuń
    3. Nie wiem jak Ty, ale innych kanadyjskich autorów w zasadzie nie znam (a przynajmniej teraz nikt nie przychodzi mi do głowy), więc niewykluczone że kryje się wśród nich jeszcze parę uzdolnionych literacko osób.
      Dwa ostatnio wydane zbiory opowiadań Munro stoją na mojej półce jak wyrzuty sumienia...

      Usuń
    4. Z Kanadyjczyków kojarzę jeszcze Carol Shields, Douglasa Couplanda (b. mi się podobał swego czasu) i Anne Michaels, ale też musiałam zajrzeć do ściągawki. Atwood i Munro zdecydowanie rządzą.;)
      W odległej przyszłości kilka opowiadań zapodam w naszym klubie, może wstrzelę się w Twoją półkę.;) Które zbiory masz?

      Usuń
    5. Lista całkiem imponująca, ja mogłabym chyba wymienić tylko Lucy Maud Montgomerry:) Znajomość jej twórczości całkiem się jednak przydała w początkowej fazie lektury "Ślepego zabójcy" - miałam wrażenie, że doskonale znam realia kanadyjskie z pierwszych dziesięcioleci minionego wieku!
      Jeśli chodzi o Munro, mam "Kocha, lubi, szanuje" oraz "Drogie życie" - mało oryginalnie, jak widzisz:)

      Usuń
    6. Jak mogłam zapomnieć o LMM! To przecież wstęp do poznawania lit. kanadyjskiej.
      Ależ dlaczego mało oryginalnie? Wydaje mi się, że wszystkie jej książki reprezentują przynajmniej dobry poziom. Właśnie o "granatowej" Munro myślałam, więc może kiedyś u nas zagości.;)

      Usuń
    7. Mało oryginalnie, bo wydaje mi się, że przy tych dwóch zbiorach opowiadań nasiliło się (przynajmniej medialnie) zainteresowanie prozą Munro.
      Cokolwiek jednak wybierzesz, ja się na to piszę, bo uważam ją za mistrzynię gatunku:)

      Usuń
  2. Ale z tym patrzeniem spode łba, to nie jest damska domena. Weź i wyjdź zapuszczony człowieku na boisko do plażówki i stań bez koszulki pośród grupki pozbawionych oponki adonisów. Trochę przykro :P I nawet założony po meczu t-shirt z napisem "To piwo ukształtowało to wspaniałe ciało" nie ratuje sytuacji :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na plaży zerkałam (spode łba) także na obecnych tam mężczyzn i powiem szczerze - Adonisa nie widziałam ani jednego. Co innego jeśli chodziłoby o rywalizację o to, który z widzianych był bardziej w ciąży (spożywczej) - tu konkurencja była spora!:P
      Wracając zaś do kobiet - u mnie rzecz nie w zapuszczeniu (mogłoby być lepiej, ale bez przesady, dramatu nie ma!), ale w żalu za tym, co już nie wróci, bo czas, w którym miałam 20 lat już się zdarzył, i to ładnych parę lat temu...

      Usuń
  3. U mnie ta Atwood wywołała średni entuzjazm, miejscami musiałam przedzierać się przez tekst. Zwłaszcza tytułowa historia o ślepym zabójcy, ta opowiadana podczas nocy kochanków, podziałała na mnie przygnębiająco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Istotnie, nie była to zbytnio optymistyczna opowieść. Mi się jednak podobała, być może z uwagi na kontrastujący z całością element s-f, jaki wprowadzała do całości historii?
      Całą książkę czytałam w dość trudnym dla mnie okresie, kiedy wykrojenie choćby kwadransa na cokolwiek było sztuką - mimo to nie żałowałam czasu poświęconego na lekturę, nawet jeśli odbywało się to kosztem snu. Jak zwykle, taki a nie inny odbiór książki jest kwestią bardzo indywidualną, zależną od szeregu różnych czynników:)

      Usuń
  4. Bardzo podobała mi się ta ksiażka, w sumie nie wiem czemu jeszcze nie sięgnęłam po więcej książek tej autorki. Na pewno to zrobię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na mojej półce stoją dwie kolejne książki Atwood, ale ja wiem dlaczego jeszcze po nie sięgnęłam: z braku czasu. Jeśli uda mi się jednak zaoszczędzę parę godzin, nie będę żałować, że przeznaczę je właśnie dla tej autorki.

      Usuń