sobota, 16 listopada 2013

"Bajki samograjki", czyli jak radzić sobie w wieku przedemerytalnym

W naszym kraju jeszcze nie tak dawno 60-latek mógł cieszyć się zasłużoną emeryturą; jeśli dobrze się postarał, to nawet już od kilku lat.
Obecnie, z uwagi na przesunięcie granicy wieku emerytalnego, nie ma o tym mowy. (Ci, których od kilku lat, mimo upływu czasu, od emerytury niezmiennie dzielą trzy dziesięciolecia, z pewnością współodczuwają ból przeszywający klawiaturę, na której wystukuję te słowa.)

Od osób sześćdziesięcioletnich XXI-wieczny rynek oczekuje wykazywania się elastycznością, kreatywnością, przy jednoczesnej umiejętności praktycznego wykorzystywania swoich bogatych już doświadczeń zawodowych i dzielenia się nimi z młodszymi.
Nie jest lekko.


Premiera spektaklu „Bajki samograjki” według Jana Brzechwy w szczecińskim Teatrze Lalek „Pleciuga” została przygotowana z okazji 60-lecia istnienia tej sceny.
Nie było lekko.
Miało być – jak sądzę - elastycznie, kreatywnie i wielopokoleniowo.
Udało się, ale to czy stuprocentowe zrealizowanie tego planu oznacza super zabawę dla widzów, może budzić wątpliwości.

Z teatrem Anny Augustynowicz znam się od zamierzchłych czasów.
Pierwszy spektakl wyreżyserowany przez nią w szczecińskim Teatrze Współczesnym - „Klątwę”, widziałam bodajże pięć razy. Widziałam też wszystko inne, co reżyserowała w tym teatrze do końca ubiegłego wieku. Później nasze drogi nieco się rozeszły, wydaje mi się jednak, że wiem, czego można się po niej spodziewać.
Dlatego zdziwiłam się, gdy przeczytałam, że spektakl w „Pleciudze” proponowany jest dzieciom od lat czterech. Dziś, po obejrzeniu przedstawienia, wiem że moje zdziwienie miało uzasadnione podstawy.
Moim zdaniem to nie jest spektakl dla dzieci w takim wieku; w każdym razie nie przez pierwszą połowę.

Z „Bajek samograjek” został bowiem znakomity tekst, ale już na przykład typowo dziecięcej radości nie ma w przedstawieniu wiele. Kompletnie nie rozumiem też, dlaczego przez cały spektakl, łącznie z końcowym wyjściem, aktorzy (z dwoma czy trzema wyjątkami) mają upiornie poważne miny. Rozumiem, że to Sztuka, ale w końcu dla dzieci, czyż nie?

Być może patrzę (a raczej słucham) z perspektywy osoby skażonej wielokrotnym odsłuchiwaniem opartych o te same teksty znakomitych słuchowisk muzycznych, w których Brzechwę recytowały i wyśpiewywały chociażby Irena Kwiatkowska czy Barbara Krafftówna, a muzykę komponowali Stefan Kisielewski i Jerzy Wasowski. Znakomitej oprawie muzycznej i znakomitemu aktorstwu towarzyszyły też radość i zabawa.

Tymczasem spektaklowi Anny Augustynowicz w pierwszej jego połowie towarzyszy głównie zdumienie i nerwowe pochrząkiwanie osób, które chciałyby się roześmiać, ale nie wiedzą, czy przy tak ponurych minach aktorów to wypada.

Wydaje się też, że jeżeli teatr ma ciągle w swoim repertuarze „Kopciuszka” jako odrębny i samodzielny spektakl, to ktoś z osób nim zarządzających powinien pomyśleć i spośród czterech bajek samograjek do scenicznej adaptacji wybrać inną. Nie pomyślano jednak, wskutek czego moje dzieci, które „Kopciuszka” w wersji oddzielnej obejrzały w ubiegłym miesiącu, zaziewały się niemal na śmierć.

Wreszcie, jeśli adresujemy przedstawienie do tak małych dzieci, warto byłoby zrobić przerwę w trakcie. Nawet jeśli zaburzy to artystyczną ciągłość.
Małym dzieciom często chce się siku, drodzy Państwo. A jeśli chce im się siku, będą miały w nosie walory artystyczne Dzieła.

Natomiast, gdyby przedstawienie zaczynało się od drugiej z bajek, czyli „Czerwonego kapturka”, ten post pełen byłby wyłącznie ochów i achów.
Rytm, nowoczesna muzyka, tworzona na scenie przez samych aktorów, znakomite kostiumy i ruch sceniczny (przy pierwszej z bajek ruch zdawał się być wartością nadrzędną), momentami operowe popisy aktorów, dowcip (mimo ponurych min).
Mimo że znakomicie pamiętam starą wersję tej bajki z jej dość typową melodyjnością, z radością akceptuję taki rodzaj liftingu.
Umiejętnie wykorzystano też nowoczesne środki komunikowania się z widzem.
Po raz kolejny w „Pleciudze” na ekranie za plecami aktorów zobaczyliśmy multimedialną prezentację. Czerwony Kapturek rozmawiał zaś z Wilkiem niczym doświadczony uczestnik internetowych czatów, nie pamiętający jednak o zachowaniu czujności, niezbędnej z uwagi na to, że nie może być pewnym tego, kto tak naprawdę kryje się za ekranem komputera.
Byłam naprawdę pod wrażeniem.

I zastanawiam się teraz, czy to, że ani ja, ani moje dzieci nie pamiętamy zbyt wiele z „Kopciuszka”, jest spowodowane tym, że był on tak nijaki, czy też „Czerwony kapturek” okazał się na tyle wybitny, że go przyćmił.

Reasumując:
- dobrze było z okazji jubileuszu zobaczyć na scenie cały zespół „Pleciugi”, pełen znakomitych aktorów;
- lepiej byłoby jednak, gdyby na przyszłość nie brali wszystkiego śmiertelnie poważnie.

Poza tym i mimo wszystko, moim zdaniem „Pleciudze” zesłanie na emeryturę jeszcze długo nie grozi.

Teatr Lalek „Pleciuga” w Szczecinie, Jan Brzechwa „Bajki samograjki”.
Reżyseria – Anna Augustynowicz; scenografia – Marek Braun; kostiumy – Wanda Kowalska; Muzyka – Jacek Wierzchowski; choreografia – Zbigniew Szymczyk.
Występują: Mariola Fajak-Słomińska, Rafał Hajdukiewicz, Danuta Kamińska, Dariusz Kamiński, Katarzyna Klimek, Mirosław Kucharski, Paulina Lenart, Grażyna Nieciecka-Puchalik, Edyta Niewińska-Van der Moren, Maciej Sikorski, Janusz Słomiński, Krzysztof Tarasiuk, Zbigniew Wilczyński, Przemysław Żychowski. 

38 komentarzy:

  1. Ból współodczuwam, zdecydowanie. Natomiast trudno mi uwierzyć, że można zarżnąć Brzechwę, to jest wręcz fizycznie niemożliwe, wydawałoby się. Ale ponoć aktor jak chce, to potrafi. Samozwaniec pisała: "uwalimy sztuczkę z bożą pomocą" i najwyraźniej Opatrzność pomogła:)
    Ale teraz będę nucił jak głupi "My jesteśmy dziećmi drwala, tralalla trallala".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, aż "zarżnięciem" to bym tego nie nazwała, ale przełożeniem formy nad treść, owszem. Gdybym najpierw obejrzała takiego "Kopciuszka", nie przyszłoby mi do głowy robienie mu wiwsekcji. Zamiast tego szczegółowo omówiłabym to, czy w piątej minucie spektaklu aktorzy powinni machać rękoma w lewo czy w prawo.
      Ja wczoraj też wyciągnęłam płyty z tymi bajkami, z tym że skupiłam się głównie na "gdy w brzuchu burczy, dostaję kurczy":P

      Usuń
    2. Mam nadzieję, że pod piosenkę spożyłaś stosownie kaloryczny posiłek:)

      Usuń
    3. Owszem:) Nie wiem tylko, czy chęć spożycia takiego posiłku została spowodowana uprzednim odśpiewaniem piosenki, czy też odśpiewałam piosenkę, odpowiadając na nieuświadomioną (jeszcze), ale silną potrzebę wewnętrzną zjedzenia treściwego posiłku:P

      Usuń
    4. W gruncie rzeczy nie ma to chyba większego znaczenia, najważniejsze, że potrzeby organizmu zostały zaspokojone.

      Usuń
    5. Niby tak. Tylko czemu dziś gwałtownie i natarczywie tłumię wyrzuty sumienia, rekompensując to wzrostem poziomu agresji? ("Moim wrogom dzisiaj srogą dam nauczkę!")

      Usuń
    6. Z nieba mi spadacie. Muszę na gwałt znaleźć jakąś odtrutkę na piosenki dołączone do "Jesieni w Klinice Małych Zwierząt w Leśnej Górce". Nie to, że złe, ale sto szesnasty raz śpiewane wspólnie "panie Bobrze" potrafi wykończyć :)

      Usuń
    7. Myślę, że wszystko śpiewane po raz sto szesnasty potrafi wykończyć! Zapodanie przez uszy starej wersji wszelkich bajek-grajek na pewno jednak w tym przypadku nie zaszkodzi, a może pomóc:)

      Usuń
    8. Samo śpiewanie, to jak cie mogę, ale najgorsze jest to, że Pan Bóbr się do mnie przyczepił na amen i ranek rozpocząłem mrucząc: "Panie Bobrze, Panie Bobrze ...!" :D

      Usuń
    9. Na melodię "Panie Janie..."? Nie narzekaj jednak, są gorsze natręctwa:)

      Usuń
    10. A proszę bardzo - TU :) Wchodzisz na własną odpowiedzialność. Dobra strona tego natręctwa jest taka, że wystarczy "Panie Bobrze" i porozumiewawcze spojrzenie z Kitkiem i pękamy ze śmiechu :D

      Usuń
    11. Szczęśliwie na ten rodzaj muzyki jestem raczej odporna, ale teraz lepiej rozumiem nadmierną czepliwość tego kawałka. Zwłaszcza po sto trzynastym powtórzeniu:)
      Tak sobie teraz pomyślałam, że moje dzieci prawie w ogóle nie słuchają żadnej muzyki. Raz, że matka nie włącza (zazwyczaj gra radio w kuchni), ale dwa, że i tak by ją zagłuszali swoimi wznoszonymi nieustannie bojowymi okrzykami. Zostaje tylko samochód, ale aż tak często nie jeździmy w trasy wymagające włączania płyt.
      Kiedy Wy zdążyliście więc tyle razy tego odsłuchać???

      Usuń
    12. Z muzyką to jest różnie. Kumpel (w liceum metal) ostatnio przy wódeczce narzekał, że szwagier wgrał na koma jego starszemu synu disco w polu i chłopak się wciągnął. Moi ciągle się dopraszają o łopagangmastajl czy jak mu tam. Moja Matula narzekała na moje gusta muzyczne, ja pewnie nie dam rady u siebie wyplenić narzekania na gusta progenitury. Tak już jest. A co powtórzeń, to odrobinę przesadziłem, ale swego czasu, liczba odtworzeń któregoś ukochanego kawałka z "O dwóch takich ..." LP, który to krążek nieświadom odpaliłem przy małych uszach, sięgnął pewnie setki. I dlatego płyta leży od dłuższego czasu niesłuchana, bo mi się przejadło :)

      Usuń
    13. Myślę, że moi na razie nie mają żadnych gustów muzycznych, co mnie - osobę z wykształceniem muzycznym, wprawdzie tylko podstawowym, ale zawsze - martwi. Nie robię przy tym niczego, by to zmienić:(
      Jeśli zaś chodzi o przejadanie, to osobiście jestem dość odporna, ale mój mąż podczas ostatniej drogi powrotnej z zagranicznych wojaży mocno zwierał szczęki już przy trzeciej z rzędu powtórce płyty zespołu "Tridulki" (piosenki z Tik-Taka). Chyba zwalę więc całą winę na niego:P

      Usuń
    14. Ja też nie kształtuję, choć czasem mam ochotę. Natomiast od nowego roku mam śmiały plan comiesięcznych wyjazdów do filharmonii na koncerty familijne. Byliśmy raz i nie wiem czemu nie powtórzyliśmy mimo, że chłopakom się podobało :(

      Usuń
    15. My też byliśmy raz. Było strasznie i nieadekwatnie do wieku odbiorców (a był to stricte koncert familijny; najwyraźniej przeznaczony wyłącznie do familii już wyrobionych muzycznie i posiadających dzieci, co to Mozarta słuchały jeszcze nasciturusem będąc). Od tamtej pory moje dzieci co jakiś czas pytają z przestrachem: "ale nie zabierzesz nas do filharmonii, prawda?":(

      Usuń
    16. U nas panowie na dęciakach naśladowali zwierzynę, a w przerwach od zabawy z widownią grali różne fajne rzeczy :) I tak, musiałem sobie wyguglać to coś na n :P

      Usuń
    17. U nas niby też coś naśladowali, ale poza tym chcieli być zbyt ambitni repertuarowo. 15 minut muzyki symfonicznej ciurkiem to poza tym trochę dużo, jak na pierwszy raz.
      A nasciturusa zapamiętaj, a nuż uda Ci się kogoś pozwać o odszkodowanie za szkody wyrządzone Ci w czasach, gdy wywijałeś fikołki, pływając w matczynym łonie?! Ostatnio zauważyłam jakby ruch w tym interesie, trzeba jeszcze wprawdzie dopracować szczegóły, ale kierunek niewątpliwie słuszny! Umiejętność operowania fachowym słownictwem będzie wtedy jak znalazł!:P

      Usuń
  2. Najwyraźniej aktorzy wzięli tytuł spektaklu dosłownie i stwierdzili, że skoro samograjki, to już nie muszą się wysilać na jakiekolwiek radosne miny. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę sobie, że to mogła być zasługa pani reżyser, a nie aktorów, którzy we wszystkich dotychczasowych przedstawieniach zachowywali się normalnie.
      Jest jeszcze jedno wyjaśnienie: byłam na spektaklu przedpremierowym, więc może uśmiechy oszczędzali na mającą odbyć się za parę godzin premierę?

      Usuń
    2. Może to rzeczywiście jakaś przedpremierowa gimnastyka mięśni twarzy? :)
      Jest jeszcze opcja,że aktorzy słyszeli o ekscesach teatralnych w Krakowie i psychicznie przygotowywali się na jakieś spektakularne afronty.

      Usuń
    3. Może. Trzeba by jednak wysłać na inny spektakl kogoś, kto mógłby wyrazić rzetelny pogląd. Jutro idzie nań wprawdzie zaprzyjaźniony sześciolatek, który większość bajek-samograjek w wersji słuchowiskowej zna na pamięć, ale czy można będzie zaufać jego wrażeniom?
      Myślę, że z uwagi na treść wystawianych utworów oraz grono odbiorców, aktorzy nie powinni mieć krakowskich skojarzeń. To wytłumaczenie zdecydowanie więc bym odrzuciła.

      Usuń
    4. Miejmy nadzieję, że jutro już aktorzy będą bardziej zrelaksowani, o ile popremierowy bankiet nie przeciągnie się do rana. :)

      Usuń
    5. Bankiet był chyba wczoraj, więc szanse na uśmiechnięty występ rosną!:)

      Usuń
    6. Miejmy nadzieję, że bankiet nie przeciągnie się na spektakl. :) Poproszę o aktualizację, jeśli dziś uda Wam się porozmawiać z zaprzyjaźnionym widzem.

      Usuń
    7. Będę miała na uwadze, choć dziś program dnia mam tak napięty, że nie wiem, czy uda mi się gdzieś wcisnąć jeszcze i tę aktualizację. Ale jutro na pewno doniosę!

      Usuń
    8. Z góry dzięki.
      Jeszcze jest taka możliwość, że reżyser przeczytał Twoją recenzję i zmusił aktorów do wyciągnięcia wniosków, więc dziś ze sceny rozlegał się perlisty śmiech, a aktorzy byli bardzo radośni. :)

      Usuń
    9. A jednak się udało!:) Sześciolatek zachwycony - i pierwszą, i drugą częścią, i uśmiechami aktorów! Albo coś drgnęło, albo te momarty z momarciątkami jakieś wybredne:P

      Usuń
    10. Czyli tym razem uśmiechy były. Miejmy nadzieję, że obeszło się bez gazu rozweselającego, a aktorzy stali się bardziej radośni sami z siebie. :)

      Usuń
    11. Może mieli obiecaną wypłatę dopiero po premierze, stąd ponure miny na przedpremierze?:P

      Usuń
  3. Zastanawiam się, jak ja będę się miała wykazywać kreatywnością i elastycznością za dekadę - nie mam pojęcia, kiedy już dzisiaj gonię resztkami, chyba elastyczne rajstopy przeciw-żylakowe sobie sprawię. Jako osoba, której dekada z haczykiem pozostała mogłabym i tak spoglądać w przyszłość bez zgrzytania zębami, ale i tak zgrzytam :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osobiście staram się o tym nie myśleć, bowiem zwłaszcza ostatnio praca w moim zawodzie wymaga końskiego wręcz zdrowia, w tym minimalizowania ilości godzin potrzebnych na sen. Cóż, najwyżej będę ucinać sobie drzemkę w czasie wykonywania obowiązków służbowych, dołączając tym samym do znamienitego grona (spośród moich profesorów na studiach, drzemkę w czasie wykładów lubiło sobie uciąć około 25% z nich:P). Tak więc i Ty nie zgrzytaj, ale zawczasu szykuj zgrabną poduszeczkę!:))

      Usuń
    2. I pomyśleć, że kiedyś nie mogłam zrozumieć, jak mój tata (wówczas niespełna 60 latek) mógł godzić się na pracę u kolegi za marne pieniądze, a on odpowiadał- nie jest źle, ja udaję że pracuję, on udaje że płaci, a na pytanie, co on właściwie tam robi odpowiadał, że trochę czyta gazetę, trochę drzemie. :) Byłam oburzona, dziś nie jestem, wiek ma swoje prawa, a jeśli nasi decydenci tego nie wiedzą to nie życzę im dobrej nocy. A poduszeczkę pójdę zakupić jutro, jak nie zapomnę, po co wyszłam z domu.

      Usuń
    3. No właśnie, jak to z wiekiem zmienia się nam spojrzenie na pewne sprawy, prawda? Oczywiście, nie można generalizować; z pewnością są krzepcy siedemdziesięciolatkowie, którzy rwą się do pracy, ale nikt nie wmówi mi, że mogą pracować tak samo wydajnie i tak samo szybko, jak wtedy gdy mieli po trzydzieści lat.
      Co do poduszki, ustaw sobie brzęczyk w telefonie: "kup poduszkę, kup poduszkę!":P

      Usuń
    4. zabrzmiało, jak weź pigułkę, weź pigułkę :)

      Usuń
    5. Bo i tak właśnie miało zabrzmieć:)

      Usuń
  4. Jestem ciekawa czy uda mi się zaciągnąć na to przedstawienie moich chłopaków, bo chętnie bym sprawdziła, czy nadal będzie tak poważnie. Może choć Młodszy da się namówić. Tylko żeby udało się bilety załatwić!! Trzymaj kciuki i może daj znać jak zobaczysz, że to grają. Bo ja mogę przeoczyć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że i Starszy powinien dać się namówić. Dobrze byłoby, gdybyście też obejrzeli ten spektakl, bo można by wyciągnąć jakieś ogólniejsze wnioski. A nuż bowiem trafiłam na wypadek przy pracy, bądź też jestem zblazowaną malkontentką?:P
      Zdaje się, że na razie w grę wchodzi tylko listopad, bo przez cały grudzień jest grana jakaś kolejna okolicznościowa, okołoświąteczna produkcja (po ubiegłorocznym "Bałwanku" już się boję!).

      Usuń