poniedziałek, 24 lutego 2014

Zofia Chądzyńska "Statki, które mijają się nocą", czyli jak się okazało, że to nie jest książka o miłości

Spora część postów, jakie pojawiły się tu w lutym, miała charakter wspomnieniowy i okolicznościowy, zaś ostatni powstał w związku z chęcią nadrobienia, sięgających do sierpnia ubiegłego roku, zaległości w opisywaniu przeczytanych książek.
Dzisiejszy jest sponsorowany przez oba te powody.

Gdyby Zofia Chądzyńska żyła, dziś obchodziłaby 92 urodziny.
Jej książkę „Statki, które mijają się nocą” przeczytałam kilka miesięcy temu i do tej pory nie znalazłam wystarczająco dobrej okazji, by o niej napisać.



Kiedy czytałam ją po raz pierwszy, miałam jakieś 13-14 lat (wnoszę po okolicznościowej dedykacji, albowiem posiadany przeze mnie egzemplarz jest nagrodą „za zajęcie I miejsca w konkursie plastycznym „50 rocznica wybuchu II wojny światowej”. Musiała być to jakaś fatalna pomyłka jury, względnie zatajone przede mną przekupstwo popełnione przez moich rodziców, innej możliwości nie ma).
W przerwach pomiędzy innymi lekturami powtarzałam wtedy po raz enty cykl o Ani z Zielonego Wzgórza, obiecując sobie, że już wkrótce zacznę, jak ona, zaczytywać się w poezji Tennysona. Miało to czynić mnie równie romantyczną, zwiększając zarazem szanse na rychłe wpadnięcie w ramiona Wielkiej Miłości.
Nic więc dziwnego, że zainteresowała mnie książka, której tytuł oraz motto zostały zaczerpnięte z twórczości Henry’ego Longfellowa. Tennyson czy Longfellow, a cóż w zasadzie za różnica, uważałam.

Wówczas wydawało mi się więc – taki obraz przechowałam w pamięci – że "Statki, które mijają się nocą" to bardzo romantyczna opowieść o tym, jak to para nastolatków (dziewiętnastoletni Paweł i nieco młodsza Eryka) błądzą wokół siebie, długo uciekając od przeznaczonej im miłości.

Statki, które mijają się nocą, w przelocie do siebie coś mówią.
Daleki znak, syreny zew, co znów w ciemnościach się gubią.
Tak to i my w życiu-oceanie mówimy, a ktoś nas słyszy,
Spojrzenie tylko, tylko głos, tylko znak – potem znów ciemność i cisza.

Tak, sporo poduszek przemoczyłam, po wielekroć deklamując tę strofę w wieczornych ciemnościach.

W czasie ponownej, ubiegłorocznej lektury nie zużyłam ani jednej chusteczki.
Ze zdziwieniem odkryłam, że jest to powieść o czymś zupełnie innym.
Owszem, wątek miłosny istnieje i ma swoją rolę do odegrania, ale – doprawdy – nie jest wcale najważniejszy.
Okazało się bowiem, że jest to książka o tym, jak trudno jest dobrze wychować dziecko. I jak wszystkie popełnione przez nas, rodziców, błędy, sprawiają że ze słodkiego kilkulatka wyrasta kolczasty dorosły.
To książka ponura, a wrażenie to dodatkowo pogłębia wszechobecny papierosowy dym. Palą wszyscy i wszędzie. Dziewiętnastoletni Paweł pali z pewnością już od kilku lat, a dorośli nie widzą w tym nic zdrożnego, ochoczo opróżniając kolejne zapełniane przez niego (a przy okazji i przez siebie) popielniczki. W tle pojawia się i rozwód rodziców, widziany oczyma dziecka, i spowodowana nim depresja matki, i alkohol, i straszna samotność małego człowieka, przeradzająca się stopniowo w brak umiejętności życia w społeczeństwie.

Chądzyńska nie miała własnych dzieci, nie była psychologiem, nigdy nie pracowała z młodzieżą. Mimo to potrafiła pisać o ważnych dla młodych sprawach w sposób przyciągający ich uwagę. Nie była nachalna, nie narzucała się czytelnikowi, unikała prostych wyjaśnień. Opowiedziana przez nią historia nie jest łzawa (choć, jak widać, 14-latki mogą uważać inaczej), ani nieznośnie pedagogiczna. Sporo w niej niuansów i pokazywania, że często w życiu stąpamy po kruchym lodzie, więc wiele zależy od tego, jak bardzo będziemy uważni.

Tak w każdym razie odbieram tę książkę dzisiaj.
Ciekawi mnie jednak, co będę myśleć za kolejnych 25 lat. Wcale niewykluczone, że okaże się wtedy, że jest to powieść o kilkudziesięcioletnich kobietach, które w różny sposób przeżyły swoje życie.

Zofia Chądzyńska „Statki, które mijają się nocą”. Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia”, Warszawa 1989.

46 komentarzy:

  1. Kiedyś ją czytałam i niezbyt przypadła mi do gustu.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, najwyraźniej ten statek nie był na Twoim kursie.

      Usuń
  2. Właściwie to nie powinienem tu zaglądać, bo Statki czekają i nawet są blisko czoła kolejki:P A dym papierosowy to chyba znak rozpoznawczy autorki (i czasów), we Wstędze pawilonu też wszyscy kopcili na potęgę :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pewnością znak rozpoznawczy (ten błogi stan braku wiedzy o skutkach palenia nigdy nie wróci), ale w innych książkach chyba było tego mniej. U mnie z kolei Wstęga czeka w kolejce, ale żeby była przed nią wizja rychłego końca stania, to nie powiem:(

      Usuń
    2. We wszystkich książkach palili, nawet u Musierowicz, ale nie w takiej ilości :D Przyspiesz Wstęgę, bardzo dobra rzecz.

      Usuń
    3. Właśnie ta ilość robi różnicę; w innych książkach jakoś omiotłam to wzrokiem, a tu kasłałam podczas lektury:P Nie denerwuj mnie z tą Wstęgą; ostatnio czytam tylko krótkie teksty dla dzieci:(

      Usuń
    4. Fakt, niepalącemu trudno znieść tę atmosferę :P Wstęga jest krótkim tekstem dla dzieci, trochę starszych:)

      Usuń
    5. Tak, tak, oczywiście. Na półce mam same takie króciutkie teksty.

      Usuń
    6. Spoko, jeszcze z dziesięć lat i będziemy sobie mogli poczytać nawet dłuższe teksty.

      Usuń
    7. Ja tam na emeryturę idę za około trzydzieści, a Ty?:P

      Usuń
    8. Ja też. Od dziesięciu lat stale mi brakuje 30 lat do emerytury. To się nazywa zakrzywienie czasoprzestrzeni chyba.

      Usuń
    9. Taak. Inni się starzeją, a dla nas czas zatrzymał się w miejscu:P

      Usuń
    10. Nie jestem pewien, czy mi się ten stan podoba :P

      Usuń
    11. Kiedy już otrzymasz pierwszy raz świadczenie emerytalne, w wysokości obliczonej według wzorów dla urodzonych po 1968 roku, uwierz mi, że zatęsknisz do tego stanu.

      Usuń
    12. To z pewnością będzie bolesne. Mus córki bogato za mąż wydać :(

      Usuń
    13. Przynajmniej już wiem, że trzeba trzymać moich synów z dala od Twoich córek:P

      Usuń
    14. Ech :( U was to dobrze, łatwo o jakąś enerdowską nowobogacką :P

      Usuń
    15. A idź Ty, a kysz! Widziałeś kiedyś taką? Naprawdę, sądzę żew kraju da się znaleźć bogatą i choć trochę urodziwą; tam nie da rady:(

      Usuń
    16. Czyżbyś nie wyznawała teorii, że blask bijący z konta bankowego tatusia opromienia każdą dziewoję, nie mówiąc już o tym, że oślepia ewentualnych kandydatów na narzeczonych? Chwalebny idealizm :) Poza tym teraz takie dziedziczki pewnie implantują sobie twarze i resztę figury w najlepszych klinikach :P

      Usuń
    17. Co kto lubi. Dla mnie plastic isn't fantastic i wliczam w to także złote karty kredytowe:P
      A najbogatsze i zaimplantowane z pewnością mają wmontowane blokady (gratis razem z botoksem), uniemożliwiające zerkanie w stronę tego zapyziałego Wschodu.

      Usuń
    18. Na blokady nie ma rady:P Znaczy faktycznie tylko rynek lokalny pozostaje.

      Usuń
    19. I jakżeż będzie ekologicznie!:P

      Usuń
    20. Jasne, rowerem można podjechać :P

      Usuń
    21. Na razie to chętniej hulajnogą:P

      Usuń
    22. To ja już wszystko ogarnęłam, teraz kolej na Ciebie. Obawiam się, że jak wystartują na hulajnogach w stronę synów bogatych tatusiów, to plan może Ci się posypać:P

      Usuń
    23. Spoko. Różowe hulajnogi z My Little Pony uśpią czujność przeciwnika :P

      Usuń
    24. Chcesz tak wcześnie wypuścić własne córki na polowanie, czy raczej tak nisko oceniasz możliwość ich rozwoju?

      Usuń
    25. Wnoszę z tego, że obie odpowiedzi są poprawne, przy czym zakładasz że wdrożenie planu A pomoże zneutralizować skutki planu B. Albo jakoś tak.

      Usuń
    26. Musiałbym sobie te warianty rozrysować, ale z grubsza chyba tak :P

      Usuń
    27. Ale wiesz, że niniejszym zaprzepaściłeś szanse na zajęcie przyzwoitego miejsca w konkursie na najbardziej kochającego ojca, nie?:P

      Usuń
    28. Ale za to przoduję w rankingu ojców zapobiegliwych :P

      Usuń
    29. Jak plan się powiedzie, to przestaną być biedne :D

      Usuń
  3. Czytałam tę książkę jako kilkunastolatka i potem jako osoba dorosła. Za każdym razem mi się podobała. Ciekawe postacie są w tej książce: mamusia, która "kocha cały świat" poza własną córką, student psychologii, który chciałby pomagać, ale tak naprawdę nie rozumie problemów osób takich jak Eryka, i wreszcie Eryka, którą odbierałam nie jako osobę rozbrykaną, zdemoralizowaną i paskudną, lecz zagubioną, nieszczęśliwą i potrzebującą pomocy :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te postacie to chyba największa zaleta powieści. Jest ich całkiem sporo - pierwszo i drugoplanowych, a każda inna, i każda intrygująca.
      Erykę odebrałam tak samo jak Ty - jak sądzę, zgodnie z zamysłem autorki.

      Usuń
  4. Pamiętam jak wielkie wrażenie (i ten cytat również) na mnie zrobiła w moim nastoletnim wieku. I również do tej pory byłam przekonana, że to o nastoletniej miłości jest, a przynajmniej, że przede wszystkim. A może w tym wieku właśnie tego się szukało wszędzie. Chyba zajrzę do niej jeszcze raz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak inni, ale ja przy pierwszym czytaniu raczej właśnie byłam zafiksowana na owym szukaniu miłości wszędzie. Cóż za szczęście, że mi przeszło - od razu poszerzyły mi się horyzonty!:)
      A do kolejnego czytania bardzo zachęcam!

      Usuń
  5. Miałam podobnie z "Kolacją na Titanicu" Boglar, przeczytałam ją za wcześnie i była to dla mnie opowieść obyczajowa dla młodzieży z wątkiem kryminalnym. Dopiero kilka lat później zauważyłam, że to o niemożności zaakceptowania trudnej prawdy o sobie, własnej odmienności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Kolacji na Titanicu" nigdy nie czytałam, ba! nie słyszałam nawet o takiej książce (na marginesie, przypomniałaś mi, że miałam szybko przeczytać "Gdyby konfitury nie latały za muchą". To już jakieś pół roku jak to postanowiłam...) Sądzę, że wiele przeczytanych przez nas onegdaj książek, gdyby sięgnąć po nie ponownie, okazałoby się wielką niespodzianką. Gdyby tylko mieć czas na to, by to zrobić. I o ile byłyby to dobre książki, oczywiście.

      Usuń
  6. Tej książki nie czytałam, ale wiele jest takich, które czytając jako młode dziewczę odbierałam przez pryzmat romansowo-romantyczny. Dziś, jako kobieta dojrzała mam odwrotnie, te romansowo-romantyczne wątki najchętniej ominęłabym (zwyczajnie mnie nudzą) dziś szukam w literaturze innych wrażeń. To zapewne prawo wieku i suma życiowych doświadczeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, oj tam:) Porządny wątek romansowo-romantyczny nie jest zły! Ja tam czasem lubię, tyle że trafiają się jakby coraz rzadziej. No, ale ja - nie wymawiając - jednak młodsza jestem:P

      Usuń
  7. No nie da się zaprzeczyć- jesteś z innej półki :) A ja coraz rzadziej znajduję wątek romansowo-romantyczny, w którym nie raził by mnie tani sentymentalizm. No, ale zawsze zostaje jeszcze klasyka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, od razu z innej:P Z tym tanim sentymentalizmem coś jest na rzeczy, ale myślę, że dlatego, że naprawdę trudno jest dobrze napisać o miłości. Która wszak czasem trąca tanim sentymentalizmem. A czasem wręcz przeciwnie:)

      Usuń