środa, 22 sierpnia 2012

K. Amis "Gruby Anglik", czyli o czym jest ta książka?


Po tę książkę nie sięgnęłabym z pewnością, gdyby nie sierpniowe spotkanie Klubu czytelniczego u Czytanki Anki. Kiedyś, kiedyś, na fali szału na punkcie Rebisowej serii z „Salamandrą”, zdaje się, że przeczytałam „Zielonego człowieka” i – zdaje się – że mi się podobał. Nic więcej nie pamiętam.
Kingsley Amis nie jest zresztą w Polsce ostatnio na topie (ciekawe, czy jest gdzie indziej). Z tego, co mi wiadomo, wydano go u nas jednorazowo, serią, na początku lat 90-tych i koniec. Czy to o czymkolwiek świadczy? Wątpię.

Notka od wydawcy zamieszczona na okładce książki, jak zwykle entuzjastyczna: „w kolejnej błyskotliwej powieści Kingsley Amis w żartobliwy sposób rejestruje konserwatywne nawyki angielskiego intelektualisty.”
W ten to dyskretny sposób już na starcie czytelnik zyskał odpowiednie ukierunkowanie: w trakcie lektury trzeba się zachwycać (błyskotliwością) i chichotać (bo przecież żartobliwa).
W zasadzie nie należy się jednak czepiać wydawcy. Zdaje się, że sam autor puścił do nas oko - „Gruby Anglik” w tytule zdaje się mówić całkiem wiele.
No niby tak…

Bohaterem faktycznie jest Anglik. Gruby.
Nie mam pojęcia, czy powyższe oznacza, że jest to „typowy” Anglik czy może nietypowy, zwłaszcza gdy zauważyć, że książka powstała w roku 1963. Na mój nos, chyba nietypowy, ale spierać się nie mam zamiaru.
Anglik jest gruby, gdyż kocha jeść. W książce mało jest jednak opisów tego, co je. Najsmakowitszy został już wyłapany, przedstawiony szerszej publiczności oraz szeroko i wyczerpująco omówiony tutaj, więc nie zamierzam się powtarzać. Nadmienię tylko (zachęcając do kliknięcia w link), że przeprowadzona przy tej okazji dyskusja doprowadziła do niezwykle interesujących wniosków, także na gruncie krajowym. Okazało się bowiem m.in., że oscypki kląskają, któż by pomyślał?

Od siebie, aby lepiej zobrazować stosunek tytułowego bohatera do jedzenia (i picia) dodałabym może tylko opis gruboanglikowego prowiantu na wieczorną wycieczkę: „Dwie butelki whisky, około pół kilograma pokrojonej w kawałki szynki Wirginia, trochę zimnego bekonu, kawałek szwajcarskiego sera, dwa rodzaje chleba i kilka jabłek.”  Ot,  drobna przekąska!

Anglik nie jest u siebie, gdyż znajduje się na terenie USA. Jego stosunek do Amerykanów jest raczej pogardliwy, ale to w zasadzie bez znaczenia, bo takie same uczucia zdaje się żywić do wszystkich, bez względu na narodowość. No, może Amerykanów nie lubi trochę bardziej niż innych. To poddawałoby pewien trop – może jest to książka o wzajemnych animozjach pomiędzy nacjami? Może w roku 1963 ten temat był – zwłaszcza w Anglii – ważny? Chcąc jakoś wziąć lekturę w karby, wstawić ją do odpowiedniej przegródki, dość długo tak myślałam. W zasadzie aż do ostatniego zdania przedostatniego rozdziału (strona 193 w moim wydaniu z 1995 roku). Wtedy się okazało, że to jednak chyba nie o tym.

W książce pojawia się też wątek romansowy. Anglik bowiem – pomimo że gruby, do tego niski i niespecjalnie apetyczny – nie narzeka na konieczność utrzymywania seksualnej abstynencji. Wprawdzie niby jego myśli krążą wobec konkretnej osoby, ale czy jest tak naprawdę?
Sposób przedstawienia tego wątku w książce zdumiał mnie najbardziej. Niby jest wszystko: żona, mąż, ten trzeci, ukrywanie się, szybki seks, ale jakieś to dziwne. Może dlatego, że obie strony romansu lekko nietypowe? I nie chodzi tu o dane personalne (gruby, nienajmłodszy Anglik i młoda (29 lat, jeśli dobrze pamiętam), zgrabna, ładna i inteligentna mężatka, matka dziecku), ale o charaktery. Helene (ona) jest dla mnie charakterologicznie równie kuriozalna jak Roger (on).
Ten romans w zasadzie też do niczego – jeśli chodzi o akcję – nie prowadzi. Niby rośnie jakieś napięcie, zwłaszcza na początku wydaje się, że to będzie o tym, ale potem okazuje się, że jednak nie. Chyba.
W każdym razie przy okazji romansu pojawia się jedna z dziwaczniejszych scen książki (początek rozdziału 11, u mnie strona 123), kiedy to Roger okazuje się być człowiek niezwykle wykształconym, chętnie sięgającym do łaciny i greki. A że robi to w sytuacjach nietypowych? Cóż…

Może więc ważne jest to, co Anglik robi kiedy nie je i nie romansuje? Może i tak, ale ciężko powiedzieć w zasadzie, co on robi. Snuje się, rzekłabym. Po co w ogóle przyjechał do Stanów? Nie wiem, ale nie jest to jego pierwsza wizyta w tym kraju. No, niby obraca się w bardzo intelektualnym towarzystwie – pisarze, wydawcy, pracownicy naukowi college’u Budweiser (cały czas zastanawiałam się, czy takowy istniał lub istnieje naprawdę; fakt że w pewnym momencie Roger na terenie college’u szuka miejsca o adresie „Pilsener 33” sugerowałby raczej, że nie…), ale oni też w zasadzie robią nie wiadomo co. Organizują przyjęcia, piją, plotkują, uczestniczą w nieodbywających się wykładach o nie wiadomo czym.
Może więc jest to satyra? Może, za mało jednak wiem na temat tamtych lat, tamtych stosunków i tamtej atmosfery, aby być pewną, że to właściwy trop.

Pojawia się też wątek religijny. Gruby Anglik jest bowiem religijny, w swoiście pojmowany sposób. Paciorek na kolankach – obowiązkowo (kolejna scena, która wprawiła mnie w osłupienie). Wyznanie – nietypowo dla Anglika, bo rzymskokatolickie. Nie wiemy, ile Roger ma lat, ale wiemy jakiego jest wyznania – może to jakaś podpowiedź ze strony autora? A do tego nawiedzony i starający się być niezwykle pomocny duchowny – ojciec Colgate (i znów nie wiem: to nazwisko to zabieg celowy, czy po prostu moje horyzonty są ograniczone? Tu Colgate, tam Budweiser…).

Wydaje się więc, że według definicji Rogera jestem snobką. Bo „bycie snobem powoduje niepokój. Nie masz czasu na relaks i wyluzowanie się. Cały czas w pogotowiu, że tak powiem.”
Ta lektura niewątpliwie pozostawiła we mnie niepokój. Pomimo bowiem, że cały czas byłam w pogotowiu, nie dowiedziałam się, o czym jest ta książka, do jasnej Anielki?!

PS. Ponieważ wyjeżdżam już za chwileczkę, już za momencik, nie wezmę na razie udziału w dyskusji na blogu Czytanki Anki, która pewnie jak zwykle będzie niezwykle interesująca:)  Kiedy wrócę, to z pewnością będzie już po wszystkim, więc - po uprzednim uzyskaniu wymaganej zgody - ośmieliłam się wychylić już dziś...
Gospodyni z całą pewnością postawi  w piątek takie pytania, które – dzięki wypowiedziom jak zwykle wszechstronnie oczytanych dyskutantów - wyłowią jakieś dodatkowe, inne sensy, obnażające całą miałkość moich wywodów. 
Trudno.
Ja tylko nieśmiało proszę, aby w „miejscu na Wasze pytania” dopisać to moje, cichutkie: to o czym jest ta książka?

Kingsley Amis "Gruby Anglik", wydawnictwo Rebis, Poznań 1995.

26 komentarzy:

  1. Ech, żałuj, że Cię nie było, kiedy dyskutanci wyciągali dodatkowe sensy powieści o pannie Brodie, a ja się czułem miałkim troglodytą nastawionym za rozrywkowe powieści:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie było, nie było. Nie czytałam zresztą tej dyskusji, bo i do książki nie dotarłam. Teraz w każdym razie czuj się zwolniony z roli troglodyty, bo już ją obsadziłam:)

      Usuń
    2. Ja się też zwolniłem z dyskusji, bo nie udało mi się zdobyć lektury na czas:P

      Usuń
    3. A "Pestkę" to zdobyłeś, no wiesz?! Przy tej lekturze przynajmniej nie trzeba było jęczeć i stękać, a i czas czytania znacznie krótszy...

      Usuń
    4. A nie nie nie:P Pestka kurzyła się u mnie od dawna. Ja zawsze wspieram propozycje książek, które już mam:)

      Usuń
    5. A, to przepraszam:) Mi tam Twój partykularyzm nie przeszkadza; w sumie to można pomyśleć, że dajesz coś od siebie innym...

      Usuń
    6. O popatrz, nie myślałem, że jestem taki altruista:P

      Usuń
    7. ZWL, momarta Ja się ze swym troglodyctwem nie wychylam, bo tylko bym zamęt i dryfy wprowadzał w naukowe dysputy. Ewentualnie mogę dużo, ale o doopie Maryni, a to chyba nie o to chodzi :)

      Usuń
    8. Bazyl wiesz co? Z tą akurat książką rzeczona doopa mogłaby się komponować...

      Usuń
  2. Ile trudu sobie zadałaś, żeby napisać o tej książce! Jestem pod wrażeniem, serio. Pytań o głębsze sensy jeszcze nie wymyśliłam, ale Twoje zamieszczę, spokojna głowa.

    Co do nazw, Amis ewidentnie stroi sobie żarty, albowiem dwa college mają nazwę znanych marek piw - oprócz Budweisera jest wymieniony jeszcze Schlitz. Do tego wspomniany przez Ciebie adres z Pilsener w roli głównej.;)

    Zapraszam po powrocie, może coś dorzucisz do dyskusji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się skupiałam i nie chciałam źle wypaść, więc to tylko dlatego...:P
      Piwo Schlitz nie jest mi znane i w ogóle sobie nie przypominam, kiedy się w książce pojawia.
      Pewnie, że zajrzę po powrocie, ale wtedy cóż ja głupiutka będę jeszcze mogła dorzucić?:))

      Usuń
    2. Skromnisia!;)
      Szkoda, że Ty i ZWL nas opuścicie, ale nic to, jakoś damy radę.;)

      Usuń
    3. Mogę kibicować i wtrącać uwagi oftopowe, szczególnie jeśli zejdzie na naleśniki:)

      Usuń
    4. Męski pogląd b. by się przydał, obawiam się, że panie mogą być zbyt zgodne w ocenie.;)

      Usuń
    5. Nie ma sprawy, mogę potępiać bohatera, mogę go chwalić:P

      Usuń
    6. Ciekawe, za co można go chwalić.;)

      Usuń
    7. Tego się od Was dowiem:) Może krawaty ładnie dobierał.

      Usuń
    8. To ja na pewno zajrzę; zwłaszcza dla uwag oftopowych...

      Usuń
  3. Postanowiłam dopiero po przeczytaniu książki i dyskusji klubowej przeczytać Twoją recenzję, żeby się nie sugerować. :)
    Oscypki leciutko kląskają, ale tylko takie, które poddano obróbce cieplnej. :P
    Fragment z wycieczkowym menu rewelacyjny. Chyba sobie gdzieś zanotuję i wykorzystam na najbliższym pikniku. :) Mogą być problemy ze zdobyciem szynki Wirginia, ale się postaram.
    Masz rację, że Roger nie znosi Amerykanów, ale na ich miejscu mogłaby się znaleźć grupa ludzi jakiejkolwiek narodowości - i tak by ich nie znosił i gardziłby nimi. Notabene zastanawiam się, jak smakowałaby mu polska kuchnia. :)
    Zgadzam się z Tobą również co do niepokoju. Mnie też "Gruby Anglik" wprowadził w stan napięcia i lekkiego rozdygotania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta zbieżność poglądów niezmiernie mnie cieszy - jeśli jest nas więcej, szanse na to, że to my mamy rację, rosną.
      Dopiero oo wróciłam (rozwalone bagaże walają się to tu, to tam), więc jeszcze nie zajrzałam do Ani; nie wiem wciąż wobec tego, jakie inne sensy udało się innym (w tym Tobie wydobyć), ale zajrzę na pewno.
      Co do przekąski - myślę, że zdobycie szynki Wirginia jest najmniejszym problemem. Zdobycie takiej pojemności żołądka - ho,ho, to jest dopiero wyzwanie:)
      Polska kuchnia mogłaby mieć u Rogera szanse, w każdym razie ta tradycyjna: dużo mięsa, smacznie i treściwie. Chyba polubiłby nas bardziej niż Amerykanów...

      Usuń
  4. No, wlasnie, bo ta ksiazka jest wlasciwie o niczym - dla mnie to jest bardziej jakas migawka obyczajowa niz powiesc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To na pewno nie jest książka o niczym.

      Usuń
    2. Ja - z racji treści swojego wpisu - może lepiej nie będę pisać, czy ta książka jest o czymś, czy może o niczymś ;)

      Usuń