poniedziałek, 4 listopada 2013

Rozmowa z Ingą Iwasiów, czyli sukienka czy brak sukienki, oto jest pytanie

W sobotę wieczorem przeczytałam rozmowę z Ingą Iwasiów, zamieszczoną w Świątecznej Gazecie Wyborczej i od tej pory trawię ją, niczym pyton.
Niczym pyton zadaję też sobie kolejne pytania. Które nijak nie przybliżają mnie jednak do rozwiązania postawionego w tytule posta pytania.

To, że przy Indze Iwasiów intelektualnie wysiadam, wiem już od pewnego czasu. W każdym razie, gdy chodzi o inteligencję teoretyczną i uniwersytecką, bowiem w zakresie tej praktycznej gotowa jestem natychmiast stanąć w szranki.
Od czasu przeczytania dwóch jej książek („Bambino” i „Na krótko”) wiem także, że prostota przekazu to coś, od czego pani Iwasiów trzyma się z daleka. Z bardzo daleka.
O ile jednak w książkach niespecjalnie mi to przeszkadza (po prostu raczej po takie dzieła nie sięgam, zostawiając ten rodzaj przyjemności innym), o tyle jeśli czytam wywiad prasowy, oczekuję że wystarczą dwie powtórki, by pojąć, co wywiadowany miał na myśli.

W tym przypadku złudne nadzieje.
Rzeczony wywiad przeczytałam już pięć razy i nadal niezupełnie wiem, co Inga Iwasiów chciała przekazać światu.


Czytam bowiem ci ja:
„- Wykształcone kobiety boją się mieć inne zdanie?
- Tak, ponieważ mężczyźni sięgają po łatwe sposoby ośmieszania nas. (…) Sposoby dyskusji z kobietami, a właściwie wobec kobiet, które wychodzą ze społecznej roli podporządkowanej, stosowane w życiu intelektualnym sprowadzają się do jednego – ośmieszania i zinfantylizowania drugiej strony, wmówienia jej emocjonalności i niedoboru intelektu. Intelekt u kobiety stanowi wstęp do rewolucji.”

I owszem, co do zasady prawie się zgadzam.
Prawie, bowiem – będąc wykształconą kobietą - nie zauważyłam, abym miała problem z wyrażaniem własnego zdania, w tym także w męskim towarzystwie.
I owszem, mam w swoim otoczeniu osoby, które operują wyłącznie seksistowskimi argumentami. I szczerze powiedziawszy, chromolę je razem z ich argumentacją.
I raczej trudno się mnie ośmiesza, o ile nie zrobię tego sama.

Ale rozumiem, że nie o mnie (ani o panią Iwasiów, oczywiście) tu idzie, tylko o tak zwany ogół. Czytam więc dalej:
„(…) To jest właśnie granica, której nigdy nie przekraczam: nie poszłabym w wieczorowej sukience ani do znajomych, ani na galę Nike.
- Poszła pani w garniturze?
- Bez przesady, wariant ze spódnicą w kropki, raczej kobiecy. Natomiast moja rola społeczna i intelektualna skłonność do dekonstrukcji stereotypów oraz głębokie poczucie braku znaczenia wyszukanych form nie pozwalają mi wystąpić szykownie.
- Dlaczego?
- Dlatego że w tych sprawach zawsze trzeba demonstrować dystans, nie dać się zwodzić rynkowym pokusom.
- Mimo że miałaby pani ochotę na sukienkę?
- Kiedy ja w takich sytuacjach nie mam ochoty. Czułabym się potwornie przebrana w wieczorowej kreacji. I chyba by mi pękł kręgosłup od prostowania.
- Nigdy nie miała pani fantazji, by przebrać się za kobietę?
- Mało się znamy, zapewniam panią: jestem kobietą. Czasami się przebieram za kobiecą kobietę, choć rzadko w oficjalnej sytuacji, ponieważ kody kulturowe ustawiałyby mnie wówczas w położeniu, które wymagałoby jeszcze większego wysiłku, by być usłyszaną.
- Bo sukieneczka, nóżka na nóżkę, dekolt to infantylizowanie kobiety?
- Rzeczywiście, wygląd na razie wpisuje kobietę w kontekst. Jeżeli nie chcemy być infantylizowane, musimy szukać swojego miejsca poza szafą.(…)”

I nad tym właśnie myślę od soboty.
I doszłam na razie do wniosku, że żadna przesada nie jest dobra.
Bowiem uciekając przed kulturowym zaszufladkowaniem w roli „kobiecej kobiety”, wystarczy zrobić jeden krok za daleko, by wpaść do innej szufladki. Kobiety, która bardzo stara się udowodnić innym (komu? mężczyznom?), że jest kimś więcej. Niż kobieta.

Mnie uczono, że nie jest ważna forma, a treść.
I że nie suknia (a nawet sukienka) zdobi człowieka, lecz człowiek suknię.
Uważam, że całkiem nieźle wyglądam i to zaszczyt dla moich sukienek, że chcę je nosić. Bo nawet w sukience zdarza mi się mądrze gadać.
A jeśli ktoś woli sobie tylko popatrzeć, to zdaje się, jego strata.

I oczywiście, nie twierdzę że nie istnieje dyskryminacja kobiet. 
Istnieje, ogromna i wiele jeszcze pracy przed nami, by ten stan rzeczy zmienić.
Ale czy przez brak sukienki dotrzemy do celu?
Raczej wątpię.

Jeśli ktoś lepiej ode mnie zrozumiał Ingę Iwasiów, proszę by mnie oświecił.
A póki co, idę do szafy wybrać sobie sukienkę na jutro.


„Sukienka dla feministki” z Ingą Iwasiów rozmawia Dorota Wodecka. Magazyn Świąteczny „Gazety Wyborczej”, sobota-niedziela 2-3 listopada 2013r. 

94 komentarze:

  1. "Bambino" - świetne, chociaż ze skomplikowaniem przekazu bym nie przesadzał :-), chyba że masz na myśli styl książki. Teraz czytam "Gender dla średnio zaawansowanych" z tzw. mieszanymi uczuciami :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy "Bambino" mam na myśli tylko styl książki, przy "Na krótko" - całokształt.
      Za "Gender..." się nie wezmę, na pewno. Już wolę Heideggera.

      Usuń
    2. Nie popadajmy ze skrajności w skrajność :-) chociaż z drugiej strony moje doświadczenia z nim są niewielkie ("Nietzsche"), dawne i wcale nie jakieś traumatyczne :-).

      Usuń
    3. Nie mówię o traumie, mówię o pocie i łzach kapiących z oczu i czoła w czasie lektury dzieła:) Heideggerowi raczej już wszystko jedno, czy ktoś go pochlapie, natomiast obawiam się, że pani Indze niekoniecznie.

      Usuń
    4. Na razie nie ma mowy o pocie i łzach - póki co od czasu do czasu jest uśmiech niedowierzania i coraz szerzej otwierające się oczy ze zdumienia :-).

      Usuń
    5. Cóż, być może na co dzień posługujesz się bardziej wysublimowanym słownictwem niż ja, wobec czego nie męczysz się przy byle transcendencji czy perfomatywności:P Poza tym zdaje się jednak, że reagujesz wzorcowo - to przecież m.in. o otwieranie oczu idzie genderowym ideolożkom!

      Usuń
    6. Nie jestem pewien, czy otwieram oczy na właściwe hasła, podejrzewam że nie, bo z definicji należę do nic nie rozumiejącego ciemnogrodu ale i tak jak tylko przebrnę przez "Gender" nie odmówię sobie notki o książce.

      Usuń
    7. A nie będzie aby tendencyjna? (I tak przeczytam:P)

      Usuń
    8. Tendencyjna? Póki co powiedziałbym, że zapowiada się tylko krytyczna :-). Na pewno nie sięgałem po nią, żeby dać upust swojej patriarchalnej potrzebie dominacji, bo po "Bambino" Iwasiów ma u mnie duży kredyt zaufania. To że jej wizja świata jest zaskakująco prosta by nie powiedzieć prymitywna (i nie zmienia tego obudowanie jej "mądralistycznym" słownictwem, to już zupełnie inna sprawa.

      Usuń
    9. Krytyczne są zawsze tendencyjne:) A ostatnie zdanie zapowiada niezłą recenzyjną rzeź.

      Usuń
  2. Moja ulubiona stylistyka:) Nie ma to jak przed snem zdekonstruować jakiś stereotyp. Ale kończę, bo chyba infantylizuję i ośmieszam.
    W każdym razie nie zrozumiałem lepiej od Ciebie, jeśli to jakaś pociecha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pociecha marna, ale nie tracę nadziei. Grunt, że sukienka już wybrana!:P

      Usuń
    2. Przynajmniej problemów decyzyjnych nie masz, co włożyć, żeby się nie poczuć przebrana i zinfantylizowana:)

      Usuń
    3. Najwyraźniej przeszłam już na wyższy stopień szafowego wtajemniczenia. Hm, może jakiś poradnik napiszę, albo co, widzę tu niezłą niszę!:P

      Usuń
    4. Rozumiem, że trafia w Twoje utajone potrzeby?:P

      Usuń
    5. Zdecydowanie chciałbym się podciągnąć w sztuce dobierania sukienek :D

      Usuń
    6. A to przepraszam, nie pomogę. Z tym trzeba się urodzić:) Poza tym czy podejrzewasz mnie o tak płytki pomysł jak napisanie poradnika o dobieraniu sukienek? Celuję w głębię, atrakcyjnie jednak podaną. Tytuł "Sukienkowy survival" zdaje się (słabo, bo słabo, ale zawsze) oddawać to, o co mi chodzi:P

      Usuń
    7. A to nie, ja potrzebuję czegoś dla początkujących:D

      Usuń
    8. Co by Ci tu... A tak, już mam! Blog Kasi Tusk?:P

      Usuń
    9. No wiesz? A gdzie Twoje ambicje? Jak się uczyć, to od najlepszych!

      Usuń
    10. Ale to trzeba mieć jakieś podstawy, a ja potrzebuję Sukienki dla Początkujących, by nie rzec: dla Opornych :D

      Usuń
    11. Zasadniczo zawsze sprawdza się mała czarna, ale nie wiem jak mroczna jest Twoja dusza, bo wiesz, nie można popaść w nadmiar. Chyba, że rozjaśnisz całość przy użyciu broszki w kształcie opornika:P

      Usuń
    12. Mała czarna jest zachowawcza okropnie:P

      Usuń
    13. Myślałam, że Ty początkujący jesteś, a tu proszę, proszę, pierwsze próby już za Tobą. Pożyczyłabym coś niezachowawczego z własnej szafy, ale nie wiem, czy rozmiar będzie dobry:P

      Usuń
    14. Obawiam się, że nie jesteśmy kompatybilni wymiarowo, ale opisz, co tam masz awangardowego w ramach inspiracji dla mnie :D

      Usuń
    15. Polecam np. nówkę sztukę (z nieoderwaną metką) sukienkę mini, z dekoltem na plecach oraz z przodu, udającą że jest z czerwono-czarnej koronki. Pasi?
      (i nie pytaj, proszę, jak to się stało że to coś znalazło się w mojej szafie)

      Usuń
    16. Zakrztusiłem się lekko:P Każdemu zdarza się pomroczność jasna podczas zakupów, szczególnie na wyprzedaży :D

      Usuń
    17. Chciałeś awangardowo, to dostałeś. Zachowawcze też nie jest, ewidentnie. Może przyda Ci się jako strój roboczy przy jakiejś historycznych rekonstrukcji?:P
      (a pomroczność zakupowa zdarza mi się naprawdę rzadko, ale tak, tym razem to była ewidentnie ona, wyprzedażowo powikłana)

      Usuń
    18. Niech pomyślę, co można rekonstruować w takim stroju - podejrzany tingel-tangiel z Wiednia? Berliński dancing z lat dwudziestych?

      Usuń
    19. Obawiam się, że podążasz w słusznym kierunku. Zastrzegam jednak, że pióra do kompletu musisz zapewnić sobie we własnym zakresie.

      Usuń
    20. Jak już szalałaś na tej wyprzedaży, to trzeba było złapać pióra, boa, koniecznie różowe, i kabaretki, bo tak to chała i niekompletny kostium :(

      Usuń
    21. Różowe? Do czerwonego? Kabaretki? Do dwukolorowej koronki? Oj, faktycznie wiele pracy przed Tobą. Poza tym nie zapominaj, że kiedy dokonywałam zakupu, uważałam (najwyraźniej, bo nie pamiętam, ale trzeba się jakoś usprawiedliwiać), że kreacja jest ze wszech miar elegancka i przysługują do niej co najwyżej stonowane pończochy, kopertówka i skromne czółenka:P

      Usuń
    22. Moje córki bezstresowo łączą pomarańczowy z różowym, więc uznałem, że z czerwonym też można, ech :( Dużo nauki mnie czeka.

      Usuń
    23. Wiesz, podobno to się da łączyć, mnie jednakowoż za każdym razem zęby bolą, toteż unikam. Ale możesz wytyczać nowe szlaki, pewnie:) (tylko lepiej nie podsuwaj tej sukienki żadnej z córek!)

      Usuń
    24. Prędzej czy później same wygrzebią :P

      Usuń
    25. Z chłopcami przynajmniej ten problem mi odpada; zapędy grzebacze już wprawdzie zaczęli wykazywać, ale ewidentnie inaczej ukierunkowane:)

      Usuń
    26. Nie bądź taka pewna, ja podkosiłem mamie ewidentnie męską koszulę flanelową. A skoro męska, to nie była jej przecież potrzebna:)

      Usuń
    27. Koszul flanelowych na stanie brak, a młodzież preferuje ostatnio wzory moro, którymi niestety nie mogę służyć. I na wszelki wypadek wyjaśnię od razu, że nie mam również maskującej panterki:P

      Usuń
    28. Zawsze jest nadzieja, że sobie pod wpływem pomroczności kupisz coś fajnego na wyprzedaży w Agencji Mienia Wojskowego:P I pamiętam, że czarne golfy są unisex i wiecznie modne:P

      Usuń
    29. Granat?:P Byłby w sam raz; ostatnio jestem w bojowym nastroju!
      Czarnymi golfami mnie zmartwiłeś; nic to, może zanim nie będą w nich wyglądali jak strachy na wróble, ja przerzucę się na takie różowiutkie, to i żal nie będzie?:P

      Usuń
    30. Granat i bluza moro:P
      Dzieci szybko rosną, więc już powinnaś zacząć tę golfowo-kolorystyczną przemianę:P

      Usuń
    31. Bluz nie noszę, a wątpię, aby AMW dysponowała gustowną sukienką w moro wzorek:(
      Na golfowo-kolorystyczną przemianę nie jestem jeszcze psychicznie gotowa, więc przezornie upcham czarne golfy gdzieś z tyłu.

      Usuń
    32. Armia się feminizuje, na pewno pojawi się coś gustownego w kroju i kolorze :P

      Usuń
    33. Z pewnością będzie to wybuchowa kolekcja.

      Usuń
  3. Spódnica w kropki zawsze szła pod rękę z kodami kulturowymi ustawiającymi kobiecy stereotyp na przeciw krępującym paskom pretensjonalnej dedukcji.
    No.
    Mam nadzieję, że wyraziłam się jasno i że to zrozumiałaś ;)
    Hahaha (Boziu!)

    Natomiast jeśli idzie o twoje rozważania na temat to tak, kobieta bez sukienki szybciej dotrze do celu niż ta w sukience, nieprawdaż ;).
    Szyk jest taki mieszczański, aaa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skupiłam się i wyprężyłam, toteż dałam radę przyswoić treści, którymi zaatakowałaś moją udręczoną po nieprzespanej nocy jaźń:)
      Na szczęście tkwiąca we mnie (szykownie ubrana) kobieta nie zwraca uwagę na rzeczy drobne, w tym także i drobnomieszczaństwo. Aktualnie skupiam się raczej na Twojej odpowiedzi na moje pytanie i niepokoję, czy mogę natychmiast zastosować ją w praktyce, nie organizując zarazem performance'u.

      Usuń
  4. Trochę rozumiem Iwasiów, bo w sukienkach zawsze czułam się jak na szkolnej akademii. Spódnice b. lubię, jednak sukienki to dla mnie już bon ton.;) Nie rozpatrywałam tego nigdy w kontekście infantylizacji itp., raczej wygody. Za to na innych kobietach sukienki oglądać b. lubię.
    W wywiadzie bardziej poraziło mnie pytanie dziennikarki: Nigdy nie miała pani fantazji, by przebrać się za kobietę? Po co II miałaby się przebierać za kobietę, skoro nią jest? To jakieś kuriozum.
    Ale masz rację, pisarka czasami zapędza się. Na szczęście nie muszę się tym przejmować - wolnoć Tomku... itd.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, każdemu to, co lubi. Ja lubię sukienki i nie rozumiem, dlaczego nie powinnam ich nosić. I nie uważam, abym była na wskroś zinfantylizowana (ale fakt, piszę o książkach dla dzieci, pełnych prostego słownictwa, to chyba grzebie moje szanse na możliwość uczestnictwa w prawdziwie intelektualnym dyskursie).
      Odnośnie zaś pytania pani Wodeckiej, to - po przeczytaniu mniej więcej połowy rozmowy, gdyż wtedy ono pada - miałam złośliwą ochotę zadać dokładnie takie samo. Niestety, dostęp do artykułu jest płatny, więc nie mogę podlinkować całości, a to może pozwoliłoby każdemu na samodzielną konfrontację z poglądami pani II.

      Usuń
    2. Mam ten wywiad, nie zdążyłam go jeszcze doczytać.
      Masz na myśli, że zadałabyś II to samo pytanie co Wodecka?

      Usuń
    3. A to chętnie poczekam na Twoją opinię po lekturze całości.
      Tak, właśnie to miałam na myśli. Na tym etapie lektury byłam już tak podirytowana, a zarazem zadziwiona tym, co czytam, że cisnęło mi się na usta dokładnie tego rodzaju pytanie, tyle że zadane z wyraźną zjadliwością.

      Usuń
    4. Przeczytałam i nadal uważam pytanie dziennikarki za co najmniej dziwne. Albo podkręca rozmowę, albo wzięła słowa II do siebie. Na początku wątku odzieżowego II mówi: Już wtedy uważałam, że nie wypada robić pewnych rzeczy. (...) Nie mój styl. Trzymam się tego drugiego zdania, dlatego uważam, że dalsze wypowiedzi także dotyczą upodobań pisarki i nie odnoszą się do ogółu. A skoro tak lubi - jej prawo.
      I jeszcze jedno - II widuję tylko na zdjęciach i migawkach z telewizji, więc może na czas wywiadów ubiera się odmiennie - nigdy nie uważałam, żeby brakowało jej kobiecości, więc pytanie Wodeckiej tym bardziej zaskoczyło. Czy za profesorkę/matkę/pięćdziesięciolatkę też trzeba "się przebierać"?

      Usuń
    5. Co do pytań (pytania) - każdy odbiera tak, jak czuje i zależnie od stopnia swojej wewnętrznej złośliwości. Mój najwyraźniej jest wysoki:P
      Co do reszty, też bym tak uważała (że wolnoć Tomku...), gdyby nie ciąg dalszy: "w tych sprawach zawsze trzeba demonstrować dystans", "musimy szukać swojego miejsca poza szafą" - no przepraszam, ale to jest wypowiedź ewidentnie nakreślająca drogę, jaką bliżej niezidentyfikowane "my" (bo ja na pewno nie) mamy podążać. Pominę już używanie zwrotów typu "zawsze".
      Kiedy ja widuję II, także jest ubrana po prostu, jak normalny człowiek, a nie jak manifest, który absolutnie nie wchodzi do szafy. Na zdjęciu, którym zilustrowany jest wywiad także. Dlatego tym bardziej nie dziwię się Wodeckiej, że po swego rodzaju tyradzie na temat tego, jak obrzydliwe są wieczorowe sukienki, wyskoczyła z takim pytaniem:P

      Usuń
    6. Wodecka średnio w co drugim wywiadzie stawia "dziwne" pytania.;(
      Wierzę, że Iwasiów nie chce narzucać nikomu swojego zdania, jest na to zbyt inteligentna. Naturalnie "my", "zawsze" itp. powodują, że zapalają mi się światełka ostrzegawcze. Kto jak kto, ale II powinna unikać szczególnie tego "my" - nie pasuje to do osoby o takim fachu.

      Usuń
    7. Nie zauważyłam u niej takiej tendencji, a nawet jeśli faktycznie jest, to najwyraźniej mnie te pytania nie rażą.
      Ja już nie wiem, co mam myśleć o pani Iwasiów i jej - istniejącej lub nie - apodyktyczności. Mogłabym to sprawdzić, bo jutro w Szczecinie jest spotkanie z nią, ale z przyczyn technicznych i niemożliwych do usunięcia nie mam możliwości pojawienia się na nim:(

      Usuń
  5. Nie zrozumiałam lepiej i nie mogę oświecić :)
    Mnie szkoda czasu na czytanie, a tym bardziej próby zrozumienia tego bredzenia:

    " Natomiast moja rola społeczna i intelektualna skłonność do dekonstrukcji stereotypów oraz głębokie poczucie braku znaczenia wyszukanych form nie pozwalają mi wystąpić szykownie."
    albo:
    " Jeżeli nie chcemy być infantylizowane, musimy szukać swojego miejsca poza szafą.(…)”

    Tiaaa....

    A ja całe swoje (dość już długie w porównaniu z tą panią) życie naszam sukienki, tudzież spódnice. Spodni nigdy. Dodam jeszcze, że nie mieszkam w szafie.

    Pozdrawiam z pokoju z komputerem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja ostatnio sporo czasu poświęcam na myślenie o tym, w jaki sposób mówić prosto o ważnych rzeczach - tak, abym moje złote myśli rozumiała nie tylko ja, ale i - o zgrozo! - odbiorca. Dlatego chyba nigdy nie będę kompatybilna z panią Ingą.
      A spodnie noszę, kiedy mam na to ochotę i kiedy jest mi w nich wygodnie. Podobnie zresztą postępuję z sukienkami i (rzadziej) spódnicami. Może powinnam jednak rozważyć przeprowadzkę do szafy?
      Uściski:)

      Usuń
  6. Czy na pewno to wszystko mówiła pani Iwasiów, a nie jakaś sufrażystka sprzed wieku?

    Uważam się za feministkę i sądzę, że w naszym kraju jeszcze dużo trzeba zrobić, żeby faktycznie pozycja społeczna kobiet i mężczyzn była taka sama, ale wolę mówić o konkretach i denerwują mnie zaprezentowane w tym wywiadzie ogólniki: "wykształcona kobieta", "mężczyźni sięgają". Każda kobieta? Wszyscy mężczyźni? I co to znaczy "przebrać się za kobiecą kobietę"? Kobieta jest kobieca z definicji, tylko objawia się to w różny sposób:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, mam wrażenie, że kobiecość została ostatnio poddana gruntownej dekonstrukcji (też umiem używać trudnych słów!), po którym to zabiegu nie da się złożyć jej w kupę bez pozostania z kilkoma nadprogramowymi śrubkami w garści.
      Rozumiem natomiast trudność związaną z koniecznością przedstawienia problemu, z całą jego złożonością, na dwóch gazetowych stronach. I dla tego właśnie za o wiele skuteczniejszą i sensowniejszą uważam konkretną pracę na gruncie jednego, góra kilku przypadków, zamiast wstępowania na barykady i walki za naszą, ale przy okazji i waszą wolność.

      Usuń
    2. Mnie dziś najwyraźniej gruntownie zdekonstruowano, po czym zapomniano dokręcić paru klepek, skoro przepuściłam literówkę w stylu "dla tego":(

      Usuń
  7. Przeczytałam ten wywiad i szczerze powiedziawszy rozśmieszył mnie... Momentami to bełkot, nagromadzenie trudnych słów, które nic nie wnosi.
    W sukience! Jeśli się w niej dobrze czujesz, to powinnaś ją nosić! Pani Inga (z całym szacunkiem dla jej akademickich osiągnięć) ma chyba jakiś problem z porozumiewaniem się z mężczyznami, skoro ta ewentualna sukienka przeszkadzałaby by jej w rozmowie (obniżała jej pozycję społeczną?), sprawiłaby, że zostałaby odebrana jako infantylna. Rozmówca na poziomie (podkreślam) nie będzie dyskryminował nikogo ze względu na strój, tylko skupi się na tym, co ma ten ktoś ważnego i mądrego do powiedzenia. To przynajmniej obserwuję w dyskusjach w środowisku naukowym mi najbliższym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bełkotem bym tego nie nazwała, ale momentami miałam dojmujące wrażenie niespójności.
      Za radę dziękuję (bo najbardziej lubimy te rady, które trafiają w nasze oczekiwania:)), sukienka na jutro już przygotowana.
      Gdyby fragment rozmowy o ubiorze dotyczył innego miejsca niż gala Nike, można by może domniemywać, że chodzi o to, aby nie rozpraszać rozmówców nie na poziomie. Ale tutaj? Poddaję się.

      Usuń
  8. Widzę, że przy rozmowie z Ingą Iwasiów potrzebny jest tłumacz z polskiego na polski:)))
    Kto ją lansuje? i po co?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czy ona jest lansowana? Nie sądzę.
      Funkcjonuje w swojej branży wystarczająco długo, by wyrobić sobie jakąś markę, pisze książki, więc w związku z faktem, że właśnie ukazują się dwie kolejne, przeprowadzono z nią rozmowę. I tyle, moim zdaniem.

      Usuń
  9. Co tydzień czytam GW i WO. Wywiad jest bardzo irytujący, no i chaotyczny.Też nie podobały mi się niektóre zadane pytania i ich kolejność. A co do odpowiedzi... Może to skutek chorej tarczycy i leczenia oraz problemów z pamięcią:-) (Ironicznie, bo sama się leczę:-)). Dziwię się,z jednej strony mówi o sobie feministka, tłumaczy czym jet gender, z drugiej reprezentuje poglądy rodem ze "średniowiecza". Jakie to ma znaczenie, w sukience czy w spodniach, w makijażu czy bez?Może kobiety powinny założyć obszerny, zgrzebny wór, żeby nie można było rozpoznać płci i dopiero wygłaszać swoje poglądy. Taka jest retoryka niestety. Gdzie tutaj jest miejsce na wolność, świadomość oraz pewność siebie? I własny wybór? Pani Inga myśli własnie schematami, niesprawiedliwymi.Znam wielu mężczyzn, którzy potrafią słuchać oraz prowadzić merytoryczne dyskusje. I najważniejsza jest dla nich debata, argumenty, wymiana myśli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja czytam raczej z doskoku, choć przez kilka minionych tygodni trafiały się w obu gazetowych mutacjach całkiem niezłe artykuły, toteż i częściej niż zwykle po nie sięgałam.
      Jeśli mówić o całości, a nie o wypunktowanym przeze mnie sukienkowym fragmencie, to ja miałam wrażenie że rozmówczyni się miota. Raz stara się być zimną, feministyczną profesjonalistką (te wzmianki o zaniedbywaniu leczenia, rozumiem że tak bywa, ale po co się tym chlubić?), po czym za chwilę gorączkowo "ociepla" swój wizerunek (wątek alkoholizmu, małżeństwa, dzieci). Całość chaotyczna i irytująca, dokładnie tak jak napisałaś.
      A poglądy może nie ze średniowiecza, tylko z jego dwudziestopierwszowiecznego odpowiednika:) Schematy i szufladki, tyle że inne niż wcześniej.
      Natomiast jeszcze raz chcę podkreślić, że na pewno wiele jest do zrobienia, a głos mężczyzn, którzy nie potrafią słuchać i prowadzić merytorycznych dyskusji ciągle jest zbyt silny. Tylko że takimi metodami na pewno się go nie osłabi.

      Usuń
  10. Ja prosty chłopina, więc nawet nie próbuję skumać. Z komentarzy mi wyszło, że to coś o modzie, ale niezbyt się na tym znam i pewnie dlatego nie kumam. Dodam tylko, że podczas tegorocznych upałów pomyślałem sobie, że fajnie by było załatwić sobie skądś galabiję na rok następny. Niniejszym rezygnuję z tego pomysłu, bo co prawda podejrzewam, że mogę mieć w sobie zdolność (nie wiem czy intelektualną) do dekonstrukcji stereotypów, ale z drugiej strony cholernie nie lubię być infantylizowany :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na upały to nawet galabija nie pomoże. Gdybyś jednak mimo wszystko chciał spróbować, pamiętaj: tylko nie w szafie!:P

      Usuń
    2. A nie nie. Faceci muszą szukać swojego miejsca poza, no nie wiem, kanapą, na której zalegają z chłodnym bro w ręku oglądając Ligę Mistrzów. Czy jakoś tak.
      PS. I to nawet jak są spowici w galabiję :P

      Usuń
    3. W takim razie ja chętnie zajmę Twoje miejsce na kanapie, nie gardząc chłodnym bro, o ile będę mogła naprawdę oglądać Ligę Mistrzów, nie zaś polską ekstraklasę, a Ty właź do szafy!

      Usuń
    4. A oglądaj sobie ligę kopaną jaką chcesz, tylko mnie do tego nie mieszaj. Chyba że siatkóweczka, no to proszę bardzo. Bro, pomijając falliczność jego opakowania możemy wspólnie zdekonstruować :D

      Usuń
    5. Mi w zasadzie wszystko jedno, bo i tak ostatnio niczego w telewizji nie oglądam. Ale bro wolę dekonstruować z butelki i nie wiem czy z punktu widzenia falliczności to lepiej czy gorzej:(

      Usuń
    6. Z punktu widzenia falliczności byłoby gorzej gdybyś dekonstruowała z termosu :P

      Usuń
    7. W moim życiu zdarzały się dziwne doświadczenia, ale dekonstruowanie piwa z termosu nie przyszło mi dotąd do głowy. Obawiam się, że świadczy to o tym, że podążam za stereotypami, choć z drugiej strony, można to też rozpatrywać w aspekcie szeroko rozumianego opierania się fantazmatom samozwrotnego pożądania fallogocentryzmu:D

      Usuń
    8. Lepiej bym tego nie ujął :P

      Usuń
  11. W przeciwieństwie do większości, a może wszystkich komentujących zupełnie nie znam pani II, ani jej książek, a z tego co piszesz i co cytujesz nie uplasuje się pani na wysokiej pozycji na liście książek do przeczytania na najbliższe dziesięć lat. Moim zdaniem niech tam kto lubi biega w sukience, kto lubi w spodniach, a inny bez (w zaciszu domowym np.) ale żeby dorabiać do tego ideologię.... ale widać ja także nie nadążam za tokiem myśli, momentami wydawało mi się, że pani wypowiadająca się też nie nadążą (ale skoro wszyscy tutaj podkreślają wysoką inteligencję- to raczej mi się wydaje). :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty z Gdańska, znaczy się Ziemie Odzyskane (pomińmy chwilowo Wolne Miasto Gdańsk) i spory udział czynnika niemieckiego, więc "Bambino" mogłoby Ci się spodobać. Reszta chyba faktycznie niekoniecznie.
      A po całej tej dyskusji rodzi się pytanie o to, po czym odróżnić prawdziwą inteligencję od tej sztucznie napuszonej. Ciężko jednak będzie o jednoznaczną odpowiedź.

      Usuń
  12. W wypowiedzi II widzę lekką przesadę - albo ktoś szanuje kobietę jako człowieka albo nie, i ubiór naprawdę nie ma tu zbyt wielkiego znaczenia. Sprawdzone empirycznie.
    Uwielbiam sukienki (spódnice nie za bardzo) i zazdroszczę Ci Twojej kolekcji! Mimo systematycznych poszukiwań mam mizerną liczbę własnych i pomału oswajam się z myślą o wyprawie do krawcowej... :-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja niestety mam wynalezione dwa sklepy, w których są sukienki szyte jakby na mnie. Dla portfela tragedia, dla mnie czysta rozkosz:) Jeszcze ze trzy lata i osiągnę stan pt. na każdy dzień w roku, inna sukienka!
      Wyprawa do krawcowej ma swoje uroki, o ile krawcowa nie zwykła wbijać szpilek w boczki klientek, jak jednak do której kiedyś chodziłam:P Znam grupę kobiet ze Szczecina, które regularnie, dwa razy w roku jeżdżą gdzieś pod Łódź do genialnej ich zdaniem krawcowej. Spędzają tam cały dzień, podczas którego z rana jest od nich brana miara, wybierane materiały i fasony, zaś wieczorem mogą odebrać zestaw kilku sukienek, uszytych podczas dnia przez pracowite polskie (!) szwaczki. Nie wiem czemu, ale mocno mi się to kojarzy z czymś w rodzaju kobiecej szkoły przetrwania:P

      Usuń
    2. Ja na razie mam namierzony jeden, w którym co trzecia sukienka jest jak na mnie ;-). Ale przy mojej figurze trudno coś dobrać. Dla genialnej krawcowej warto jechać i pod Łódź! Zwłaszcza, że sukienka szyta na miarę to zupełnie co innego niż kupiona w sklepie...

      Usuń
    3. Pewnie co innego, ale ja i tak nie czuję się jeszcze wystarczająco sprawna, by wziąć udział w takim survivalu:) Poprzestanę więc na wyszukiwaniu co ciekawszych fasonów w - wstydź się stereotypowa momarto, wstydź! - sieciówkach:P

      Usuń
  13. My też wywiad przeczytali i się zadumali...;-) A jutro załóż tę trzecią z lewej! paaa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale może chociaż Ty jedna zadumałaś się pro a nie anty, co? Jestem niezwykle zasmucona tym, że panuje tu taka zgodność opinii; miałam ochotę na małą awanturkę:P
      A w trzeciej od lewej byłam dzisiaj, więc jutro nie mogę. I mam nadzieję, że rozumiesz, że niezależnie od tego, co się mówi, pokazanie się przez dwa dni z rzędu w tej samej sukience grozi natychmiastowym zesłaniem do szafy!

      Usuń
    2. Oj, awanturki nie będzie :-)

      Usuń
    3. W zasadzie, jeśli stan pożądania awantur mi nie minie, mogę pójść w czwartek do Kany na spotkanie z cyklu "Gender dla średniozaawansowanych". Obawiam się jednak, że za bardzo się boję:P

      Usuń
  14. Nie chcę się awanturować, bo jestem człowiek ugodowy, ale trochę Iwasiów rozumiem.

    Uważam bowiem, że w większym stopniu niż by nam się to podobało, jesteśmy więźniami tego, jak nas widzą inni.
    Co do ośmieszania w dyskusji, to myślę, że kobietę rzeczywiście łatwiej upupić argumentami pozamerytorycznymi - jeśli nie takimi, o jakich wspomina Iwasiów , to np. poprzez zwrócenie uwagi na urodę rozmówczyni lub względnie brak tejże urody. Te chwyty wiele skądinąd rozumnych kobiet zbijają z pantałyku z tego powodu, że wszyscy - faceci i kobiety - funkcjonujemy w seksistowskiej rzeczywistości społecznej, byliśmy od dzieciństwa karmieni określonymi stereotypami i w naszej kulturze kobieta jest "emocjonalna i nieracjonalna" czyli po prostu głupia i służy do spełniania określonych funkcji, jedną z nich jest zdobienie świata (upraszczając, generalizując i wyolbrzymiając). I kobiety też o tym "wiedzą", bo "uczono" je tego od małego i takie chwyty przywołują je niejako do porządku, poza tym same kobiety też te chwyty nierzadko stosują (często zupełnie nieświadomie). Chwała tym wszystkim, które (i którzy) umieją to sobie uświadomić i się temu oprzeć, ale w przeciwieństwie do Ciebie nie jestem pewna, czy mogę to o sobie (już) powiedzieć. Z resztą problem nie tylko w tym, że kobieta poczuje się ośmieszona i da się uciszyć, ale że zostanie ośmieszona w oczach innych i nikt nie będzie jej już słuchał na poważnie.

    I to może być ważny powód dla Iwasiów, osoby jakoś tam publicznej, feministki, której - domyślam się - zależy na wspieraniu pewnych zmian w społecznej mentalności i która chce być traktowana poważnie również "dla dobra sprawy". Stąd może brać się niechęć do szykownych sukni wieczorowych, które mogłyby prowokować głupie zagrywki. Chodziłoby tu rzeczywiście o uniknięcie zaszufladkowania jako "kobieca" w tym stereotypowym, lekceważącym z intelektualnego punktu widzenia sensie. Ja osobiście nie widzę sprzeczności między dbałością o swoją szafę a tym czy się mówi do rzeczy w innych sprawach, ale realia akademickie i nie tylko mogą być dla "kobiecych" kobiet bezlitosne. I jeśli ktoś nie ma tej ostentacyjnej, bezkompromisowej kobiecości we krwi, to może faktycznie bezpieczniej jest się mitygować. Niefajnie jest, jeśli rozmówcy lub przysłuchujący się patrzą na człowieka z pobłażaniem, politowaniem lub ironicznym uśmieszkiem. Nie podejrzewam Iwasiów o łatwe tracenie rezonu z powodu chamskiego zachowania lub komentarzy, ale myślę, że zależy jej na zachowaniu jakiegoś wizerunku w oczach innych, a kim ci inni są? To chyba wszyscy, do których chce dotrzeć ze swoimi słowami, czyli przede wszystkim do tych, którzy jej feministycznych ideałów nie podzielają. Dlatego być może nie chce ich tak jak Ty po prostu chromolić? Może jest ich też zbyt wielu... Sory, że tak się rozpisałam.

    A poza tym, to super jest Twój blog! Gratuluję. Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długie komentarze są tu zawsze mile widziane:)

      "Trochę" to ja Ingę Iwasiów też rozumiem. I wszystko to, co napisałaś wyżej jest absolutną i najprawdziwszą prawdą. W dalszym jednak ciągu natrętnie kołacze mi się po głowie zwrot: "wylewać dziecko z kąpielą".
      Jeśli ktoś będzie chciał ośmieszyć kobietę, także mądrą, to podejmie zmierzające do tego działania, niezależnie od tego czy będzie ona ubrana w sukienkę, czy koszulę z krawatem. Choć oczywiście, przywdzianie kreacji składającej się głównie z dekoltów i rozporków, może przyczynić się do powodzenia takiej misji. Rozumiem jednak, że nie o takich przypadkach rozmawiamy.
      W postawionym przez Ciebie kontekście większym wyzwaniem wydaje mi się bycie mądrą i mającą coś do powiedzenia kobietą w sukience, niż taką samą, tyle że ubraną w coś zachowawczo nierzucającego się w oczy. Bo to pierwsze jest dla mnie stawieniem czoła rzeczywistości, w której urodziłam się jako kobieta z całym dobrodziejstwem tego inwentarza. To drugie zaś - mimikrą.

      Należę do kobiet, które - przynajmniej przez niektórych, bo jak wiadomo gusta są rozmaite - są odbierane jako atrakcyjne. Mam już wystarczająco dużo lat, aby mieć świadomość tego faktu i umieć się z nim skonfrontować. Dlatego też wielokrotnie musiałam zetknąć się z rozmaitymi męskimi (choć wcale nie tylko) reakcjami i umieć na nie zareagować. Wiem, czym jest lekceważenie i chwyty poniżej pasa (niekiedy rozumiane dosłownie). Dalej jednak noszę sukienki i nie zamierzam tego zmieniać. A wykonuję poważną pracę, w której - jak mi się wydaje - mimo wszystko jestem poważnie traktowana.

      W ciągu ostatniego tygodnia zaczęłam natomiast zastanawiać się jeszcze nad jednym. Nad praktycznym wymiarem tego, o czym mówi pani Iwasiów. Nad tym, czy robiąc to, co robi i w formie, w takiej jakiej to robi (ta forma, z jej niezwykłą hermetycznością jest tu bardzo istotna), tak naprawdę coś zmienia. Mam wątpliwości.

      Pozdrawiam serdecznie i dziękuję:)

      Usuń
    2. Hermetyczny język jest plagą. Zgadzam się, że jeśli ktoś chce działać na rzecz pozytywnych zmian, to powinien starać się mówić przystępnie. W marketingu nazywa się to nieprzypadkowo "professor mistake". Pani Iwasiów wprawdzie nie prowadzi firmy i nie sprzedaje produktów ani usług, ale w pewnym sensie sprzedaje idee, zwłaszcza jeśli zabiera głos w prasie, może i inteligenckiej, ale jednak popularnej, a nie branżowej czy na wykładach - gdzie zresztą nie hermetyczny przekaz też zostałby zapewne doceniony. Nie twierdzę bynajmniej, że każdą skomplikowaną rzecz można ubrać w proste słowa zrozumiałe dla wszystkich. W tym wywiadzie można się było jednak bardziej postarać. D.

      Usuń
    3. Przy dającym się zauważyć zanikaniu umiejętności rozumienia czegokolwiek, co nie jest telewizyjnym show, pojęcie "zrozumiałe dla wszystkich" zdaje się stawać pustym terminem. Mi samej wiele razy zdarzyło się mieć wrażenie, że nie byłoby różnicy, gdybym przez 5 minut mówiła "ble,ble,ble", zamiast starać się coś wyjaśnić. Ludzie tracą zdolność rozumienia czegokolwiek, co wychodzi poza język potoczny, niekiedy wręcz potoczysty.
      Z drugiej jednak strony, równie wiele razy zdarzyło się, że ktoś, któremu coś tłumaczyłam, mówił "a czemu mi nikt tego wcześniej nie powiedział? Gdybym wcześniej to wiedział, nie byłoby całej tej sprawy!". Jako że zazwyczaj jestem ostatnim ogniwem całego łańcucha, nie mającym wpływu na działalność ogniw wcześniejszych, mogę tylko bezradnie rozkładać ręce. Być może jednak dlatego tak bardzo denerwuje mnie to, gdy inni w ogóle nie przejmują się tym, czy ktokolwiek ich zrozumie, wychodząc z założenia, że nie będą zniżać się do czyjegoś poziomu. Bądź po prostu w ogóle nie kłopocząc się kimś takim, jak odbiorca.
      Co zaś do "postarania się" w wywiadzie, to pisałam o tym już wcześniej, ale powtórzę, że miałam momentami wrażenie niespójności. Z jednej bowiem strony pani Iwasiów mówiła takim a nie innym językiem o ważnych dla niej sprawach, którym poświęca publiczną sferę swojego życia, zaś z drugiej, puszczała niejako oko do odbiorcy, opowiadając o bardzo prywatnych sprawach i pokazując (tak to odebrałam), że tak naprawdę jest "swojaczką". To czy było to potrzebne, i czy należało o tym mówić w taki akurat sposób, to inna sprawa, ale widać, że jeśli pani Iwasiów chce, to potrafi. Tylko, że chyba nie chce.

      Usuń
    4. Mam taką roboczą teorię, że wielu zwykłych ludzi zatraca zdolność rozumienia średnioskomplikowanego przekazu, stroni od słowa pisanego itd między innymi dlatego, że mało kto z tzw. intelektualistów chce właśnie "zniżać się" do ich poziomu i mówić do nich o ważnych sprawach w przystępnym języku. Nad wyobraźnią i umysłami ludzi panuje kultura popularna i komercja, stosując w tym celu zaawansowaną wiedzę psychologiczną. Dlaczego tzw. elity nie wykorzystają tych samych (albo podobnych - nie wymagajmy niemożliwego) metod w celu niesienia kaganka oświaty? Brzmi to obciachowo i naiwnie - pozytywizm nie ma dobrej prasy - ale tak jak zwróciłaś uwagę, p. Iwasiów o swoich bardzo osobistych sprawach mówi językiem normalnym a jak zaczyna o feminizmie, to pojawia się "dekonstrukcja stereotypów"," wzmożenia konsumencie" itd. A moim zdaniem to są właśnie sprawy, o jakich trzeba rozmawiać ze zwykłymi Polkami, ale w taki sposób, by zrozumiały, że to również o nich i ich życiu mowa. Nie znam się, ale wydaje mi się, że nawet bardzo prości ludzie, bez specjalnego wykształcenia są zdolni do sporego wysiłku intelektualnego, jeśli tylko wiedzą czemu ma on służyć. Wiadomo oczywiście, że trening umysłu pomaga, ale uważam, że to gigantyczna porażka polskich elit - w tym również a może przede wszystkim przeintelektualizowanych feministek - iż zupełnie nie potrafią trafić do zwykłych ludzi. D.

      Usuń
    5. Nigdy nie myślałam o tym w taki sposób, ale ta robocza teoria może być prawdziwa. Od razu nasunął mi się przykład programów profesora Miodka, które były oglądane przez zwykłych ludzi, mimo że dotyczyły strasznego językowego nudziarstwa, a myślę też, że niejedna osoba jakoś tam językowo się dzięki nim podciągnęła. To wymaga jednak odwagi i spojrzenia niżej niż poziom katedry. Mało komu się chce, lepiej i łatwiej szybować w obłokach, napawając się zachwytami innych, nam podobnych. Dlatego też nie wiem, jak wiele osób, o których mówimy ma w ogóle świadomość poniesienia porażki, o której napisałaś.
      Chciałabym przeczytać rozmowę o tych sprawach z kimś mądrym, nie tylko teoretykiem, ale i praktykiem, kto będzie umiał w prosty i dobitny sposób wszystko wyłożyć, przedstawiając dodatkowo receptę na cudowny lek, który wszystkich nas uzdrowi:) I żeby jeszcze wszyscy go posłuchali, o:))

      Usuń
    6. Oj, to by dopiero było coś ;-)

      Usuń
    7. Może ktoś się zgłosi na ochotnika?:)

      Usuń