niedziela, 11 maja 2014

M. Szwaja "Klub mało używanych dziewic", czyli dlaczego Szwaja jest lepsza od Krajewskiego

Ładnych kilka lat temu, gdy byłam w ciąży, moje czytelnicze jestestwo pokazało rogi. Objawiało się to tym, że wszelkie próby przeczytania czegokolwiek choć trochę ambitnego kończyły się niepowodzeniem, gdyż nie tylko, że nie mogłam się skupić, to jeszcze nic mi się nie podobało. Były to jednak te same czasy, w których lałam łzy nad rubryką sportową gazety codziennej, co – jak sądzę - rzuca światło na ówczesny stan mojego umysłu.
W każdym razie, najlepiej czytało mi się wówczas powieści polskich współczesnych autorek. Kalicińska, Nurowska oraz Szwaja – kolejne ich książki połykałam jedną za drugą, łkając co i rusz ze wzruszenia, względnie poddając się romantycznym uniesieniom.
Od tamtego czasu (na szczęście żadna ciąża nie trwa wiecznie) nie za bardzo ciągnęło mnie w stronę takich lektur. Parę razy próbowałam przeczytać książkę którejś z innych królowych polskich czytelniczek, niestety kończyło się zawsze tak samo: kręceniem nosem (relacje z tych prób m.in. tu, tu i tu).
Właściwy impuls przyszedł całkiem nieoczekiwanie.

Nowe Warpno w marcu 2014r.
Dojechali na sam skraj Polski, powałęsali się nad jeziorem, którego wody przybrały barwę ołowiu, potem przeszli nad Zalew, do niewielkiego portu rybackiego. Byli właściwie sami, bo letnicy już wyjechali, a weekendowi turyści czekali na weekend, pogardzając środowym popołudniem. Słońce było jeszcze dość wysoko, więc Grzegorz zaprowadził Michalinę do znanego sobie od dawna niewielkiego baru ukrytego w bocznej uliczce. Bar okazał się zupełnie bezpretensjonalny, nazywał się, nie wiedzieć czemu „Argus”, a jego wystrój stanowiły mapy nawigacyjne, sieci rybackie i stare zdjęcia miasteczka.
rosół rybny z pierogami z leszcza we własnej osobie
- Podoba mi się tutaj – oznajmiła Michalina. – Te zdjęcia są fajne. Tu kiedyś kwitło życie, co?
- Przed wojną. Ludzie przyjeżdżali na lato, były plaże, przystanie, stateczki pasażerskie, restauracje, zabawy. Jeśli chcesz mnie spytać, komu to przeszkadzało, to od razu powiem ci, że nie wiem. (…) Jeżeli natomiast zastanawiasz się, co zjeść, to przyjmij radę człowieka doświadczonego: rosół rybny z pierogami z leszcza. Jest to absolutna delicja, bo te ryby są tu świeże, od rybaków. Na drugie też bym radził rybkę. Trzeba korzystać, jak wiadomo, najlepsze ryby są w porcie rybackim.

Być może, gdybym czytała „Klub mało używanych dziewic” przed wizytą w barze „Argus” w Nowym Warpnie (koniec Polski, istotnie), mój odbiór tej książki byłby zupełnie inny. Mając jednak jeszcze w żołądku rosół rybny z pierogami z leszcza (mniam, mniam, absolutna delicja!), po lekturze mogłam tylko poczuć błogie zadowolenie.

Wrocław ma Krajewskiego (szlacht! pracht! I już są gotowe trzy obrzydliwie zmasakrowane trupy, voilà!), Lublin – Wrońskiego (patrz wyżej), Sandomierz – Miłoszewskiego (podobnie, plus zblazowany prokuratorek). O Panie, dzięki Ci, że masz Szczecin i okolice w swej opiece i dałeś mu Szwaję!

Zarówno „Klub mało używanych dziewic”, jak i jego kontynuacja – „Dziewice, do boju!” (do trzeciej części: „Zatoka trujących jabłuszek” jeszcze nie doszłam) to lektury cudownie odmóżdżające, wprawiające czytelnika w błogi nastrój. Prawie wszystko układa się w nich dobrze, a jeśli nawet nie, to i tak tylko do czasu. Główne bohaterki (mało używane dziewice, sztuk cztery, koleżanki ze szkoły średniej, aktualnie w wieku około czterdziestu lat) są sympatyczne i obdarzone poczuciem humoru, choć zarazem nie pozbawione wad. Plenery (Szczecin i wspomniane okolice) zachwycają, zaś akcja (przynajmniej w pierwszej części) toczy się dość wartko i zapewnia emocje.

Uczciwie należy jednak wyznać, że mniej więcej w połowie pierwszej części od zdrobnień i spieszczeń zaczyna lekko mdlić („Rzeczywiście, Kikunia miała już lekko mętne oczy, a głos jej się zacinał. – Słaba główka – pomyślała Michalina i postanowiła nie dawać jej więcej alkoholu”; „Dialożek zrobił swoje.”; „(…) na wszelki wypadek damy jej za opiekuna Waldeczka Frajmana (…) wygląda jak ludzka wersja dużego basseta. Zwłaszcza z oczek. I uszek. Ma prawie tak samo kłapciate.”), a w połowie drugiej jasnym staje się, że bohaterki osiągną pełną szczęśliwość wtedy i tylko wtedy, gdy zostaną odpowiednio sparowane z osobnikami płci męskiej, najlepiej dobrze sytuowanymi (w grę wchodzą m.in. wzięty psychiatra, notariusz oraz kapitan żeglugi wielkiej). Nieco pogarsza to odbiór dzieła, jednak i tak – w ogólnym rozrachunku wypada ono zupełnie przyzwoicie (w każdym razie pierwsza część, gdyż druga nieco męczy).

Z ostrożności namawiałabym jednak do tego, by przed przystąpieniem do lektury obłożyć okładki szarym papierem pakowym. Są one bowiem zwyczajnie okropne, co jest tym bardziej niezrozumiałe, że autorka wydaje od pewnego czasu kolejne swoje książki w wydawnictwie, którego jest współwłaścicielką.


Sama zaś zastanawiam się teraz nie tylko nad tym, czy przeczytać część trzecią (czuję przez skórę, że może być niestety tylko gorsza od poprzednich), ale i czy aby na pewno powinnam pojawić się na zaplanowanym za trzy tygodnie wyjazdowym spotkaniu mojej licealnej klasy, zorganizowanym z okazji dwudziestolecia naszej matury. Pomna jestem bowiem tego, że od takiego właśnie spotkania (z tą tylko różnicą, że tamto zostało zorganizowane w karnawale, z okazji dwudziestolecia studniówki) rozpoczęły się perypetie bohaterek powieści Szwai, które wywróciły ich życie o sto osiemdziesiąt stopni. Jako zaś że do swojego aktualnego życia nie mam w zasadzie dużych zastrzeżeń, pozostaje mi liczyć, że w moim przypadku akcja nie wyjdzie poza początek pierwszego rozdziału "Klubu mało używanych dziewic":
Generalnie jednak na balu panowała atmosfera szczęścia i słodyczy, ogólnej radości ze spotkania, życzliwości, pogody i wesela. Odnalazły się dawne sympatie, odżyły zapomniane przyjaźnie, odkurzono liczne nieśmiertelne anegdoty z życia uczniowskiego, a środek sali zaroił się od par, grupek i solistów tańczących dynamiczne tańce młodzieżowe sprzed lat dwudziestu.

Monika Szwaja „Klub mało używanych dziewic”, „Dziewice, do boju!”. Wydawnictwo SOL.

147 komentarzy:

  1. Książki Moniki Szwai już dwa razy zabierałam na porodówkę. Wiedziałam, że dzięki temu jakoś przeżyję te dni w szpitalu :-)
    A w "Argusie" jem zawsze pierogi z kaszą gryczaną! Pychota! :-) Moje chłopaki (jak wiesz) uważają, że tam są najlepsze fryty. Więcej nic już nie powiem, bo nie lubię kolejek!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na porodówkę Szwaja nadaje się doskonale! Ja niestety nie byłam taka mądra jak Ty i raz wzięłam jakiegoś strasznego Murakamiego (do tej pory nie mogę patrzeć na jego książki), a raz reportaże Łopieńskiej. Mimo że świetne, to jednak nie czytało się ich dobrze w takim miejscu i czasie.
      Jeśli chodzi zaś o Argusa, to przecież bez Ciebie bym tam nie trafiła, o dzięki Ci raz jeszcze!:)) Niniejszym potwierdzam, że fryty znakomite, a i pierogi niczego sobie (choć akurat tych z gryczaną nie jadłam. Jeszcze!)

      Usuń
    2. Dobra, cicho... z tym Argusem.. Nie ma co za bardzo reklamować.. Chcesz czekać na fryty i pierogi godzinami jak się tam tłumy zwalą?? ;-)
      Kobieto! Murakami? Łopieńska? Na porodówkę? Wpuścili Cię z nimi?? Ja już kilka miesięcy wcześniej szukałam lektury - miłej, łatwej i przyjemnej.

      Usuń
    3. Fakt. Dobra, to się przyznam. Te fryty to masakra jakaś, a rosół z leszcza już w ogóle fuj! Ludzie, omijajcie Argusa z daleka! (teraz dobrze?:P)
      Właśnie. Stanowczo należy wystąpić do Ministra Zdrowia z wnioskiem o wprowadzenie obowiązkowego przeglądu toreb kobiet zmierzających na porodówkę! Można by też pomyśleć o gustownych tabliczkach o treści "Z Murakamim nie wpuszczamy!":P

      Usuń
  2. Sandomierz już sporo przed Miłoszewskim miał Myśliwskiego, a Szczecin przed Szwają - Iwasiów, ale to trochę inna kategoria :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile co do Sandomierza zgoda (choć to zdecydowanie inna liga i ręka by mi uschła, gdybym przywołała Myśliwskiego w poście o Szwai), to w przypadku Iwasiów moim zdaniem się mylisz. Szwaja była pierwsza!:)

      Usuń
    2. A możliwe, możliwe, nie śledzę aż tak rozwoju kariery literackiej ani jednej ani drugiej pani :-)

      Usuń
    3. W pełni Cię rozumiem:) Gdybym mieszkała gdzie indziej, też bym nie śledziła. Swoją drogą, bardzo przyjemnie i zupełnie inaczej czyta się książki, których akcja osadzona jest w miejscach i realiach, które znasz niemal jak własną kieszeń!

      Usuń
    4. Oczywiście i myślę, że tym podyktowany jest ten trend pisarski, bo kto by nie chciał przeczytać o swoim mieście, ulicach które zna na co dzień a może i ulicy przy której mieszka? :-) Tyle, że mam wrażenie, do dotyczy on miast, w których uzbierać się może samo z siebie, spore grono czytelników-nabywców książki, może z wyjątkiem Dwikoz w "Ostatnim rozdaniu" Myśliwskiego :-) ale jego akurat nie podejrzewam o takie zagrania bo nie musi się do nich uciekać.

      Usuń
    5. Chodzi Ci o to, że autorzy świadomie dobierają miejsce akcji po to, by zwiększyć nakłady? Myślę, że przeceniasz poziom czytelnictwa w Polsce, doprawdy!:)
      Jeśli zaś chodzi o Monikę Szwaję, myślę że po prostu pisze o miejscach, które znakomicie zna i tyle (patrz: bar "Argus" w Nowym Warpnie:))

      Usuń
    6. Staram się być optymistą :-)

      Usuń
    7. Jeśli Twój optymizm przełożyłby się na rzeczywistość, sama gotowa byłabym napisać książkę, której akcja osadzona byłaby w Wąchocku!:P

      Usuń
  3. Skoro spodobały Ci się stosunkowo najgorsze powieści Szwai, to masz szansę, nie tylko ze względu na patriotyzm lokalny, zaakceptować też inne, np. rozkosznie szczecińską Artystkę wędrowną czy Romans na receptę. Trzeciego tomu Dziewic nie polecam :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdaje się, że w pierwszym akapicie posta zaznaczyłam, że swego czasu łykałam Szwaję zaraz za Kalicińską, prawda? Obie przywołane książki czytałam, nic kompletnie z nich nie pamiętam, poza tym że czytało się je szybko i bezboleśnie. Mimo wszystko jednak akurat książki Szwai są pierwsze do odstrzału w związku z planowaną wkrótce przeprowadzką i łączącymi się z nią planami odchudzenia księgozbioru.

      Usuń
    2. Na czytanie Kalicińskiej jakoś nigdy nie miałem ochoty, ona chyba zupełnie wyprana jest z poczucia humoru? Skoro przeprowadzka, to chyba raczej księgozbiór należy rozbudowywać bezkarnie, bo się zmieści w nowych apartamentach. No chyba że przeprowadzacie się do namiotu typu igloo :P

      Usuń
    3. Szczerze powiedziawszy, to czy Kalicińska wykazywała się poczuciem humoru niezupełnie pamiętam; za bardzo skupiałam się na wątkach romansowych:P
      A na rozbudowywanie księgozbioru przyjdzie jeszcze czas (planowana powierzchnia mieszkalna będzie większa niż namiot); na razie trzeba jakoś przemieścić te tysiące książek. Z doświadczeń z czasów poprzedniej przeprowadzki pamiętam, że najlepiej sprawdzało się pakowanie książek w pudła po bananach. Wtedy miałam jednak znacznie mniej książek, a teraz musiałabym chyba obrabować jakąś fabrykę kartonów:(

      Usuń
    4. Jako człowiek, który przeprowadzał się trzy razy, za każdym razem z większym księgozbiorem, stwierdzam, że pudła od bananów są przereklamowane:P Poza tym, żeby je zdobyć, faktycznie należałoby obrabować hurtownię bananów. U nas sprawdziły się zwykłe reklamówki, a za trzecim razem hitem okazała się folia stretch, która pozwalała tworzyć poręczne paczuszki.

      Usuń
    5. Pamiętaj, że nawet w czasie przeprowadzki należy być ekologicznym!:P Reklamówki mają słaby udźwig - nie wytrzymują nawet, gdy próbuję przewieźć w nich robotę z pracy do swojego domu, a cóż mówić o ważących w sumie znacznie więcej książkach?

      Usuń
    6. Gdyż albowiem pakujesz w taką torebkę od trzech do pięciu tomów, torba wytrzymuje, drobne paczki łatwiej upychać, szczególnie jeśli przeprowadzasz się z użyciem zwykłego osobowego samochodu. No i nie przedźwigasz się, tyle że kursów trzeba zrobić więcej - oby nie na piąte piętro bez windy :D

      Usuń
    7. Może i masz rację, przećwiczymy w praktyce (choć ja i tak nie mogę dźwigać więcej niż dwa kilogramy, więc w sumie wszystko mi jedno:P). Tylko ile to będzie kursów, rany boskie!

      Usuń
    8. O widzisz, w taką reklamówkę to góra dwa kilo wchodzi. Poręcznie i zdrowo. A które piętro obstawiacie?

      Usuń
    9. Taa, po jednej reklamówce na każdy tom antologii "100/XX". I tak kolejne tysiąc razy, luzik:P
      Książki to chyba pójdą na wysoki parter, a część na półpiętro, więc damy radę!:)

      Usuń
    10. Właśnie tak, po jednym tomie. ty możesz nosić pojedynczo, ale co bardziej krzepcy panowie, a i panie, spokojnie zarzucą na barki po parę torebek, więc z tysiąca kursów zrobi się co najwyżej trzysta. Wysoki parter to poniemiecka willa na Pogodnie?

      Usuń
    11. Chyba przeceniasz moje możliwości finansowe, to raz. Dwa zaś, po piętnastu latach mieszkania w poniemieckiej kamienicy mam dość budynków z tego okresu. Teraz dajemy szansę współczesnej polskiej myśli architektonicznej (w każdym razie mamy nadzieję, że w tym projekcie była jakaś myśl).

      Usuń
    12. Och, bo ja się naczytałem literatury kobiecej, a tam zawsze bohaterki zdobywają poniemieckie wille/urokliwe drewniane dacze/siedliska nad rozlewiskami/drewniane góralskie chaty psim swędem i za psi grosz, więc myślałem, że to powszechny trend :P Ale widzę, że pospolitość skrzeczy nie tylko u mnie :D

      Usuń
    13. Niewykluczone, że gdybym była świeżo kopniętą w tyłek przez własnego męża, nieudacznika i niewdzięcznika, kobietą, właśnie wprowadzałabym się do poniemieckiej willi. A tak, cóż. Nie dość, że bez willi, to jeszcze i z mężem zagęszczającym metraż, ech!:PP

      Usuń
    14. Ech, ci mężowie, same kłopoty i na dodatek zagęszczają :(

      Usuń
    15. Nie, no same kłopoty, to nie. Przy przeprowadzce są jak znalazł!:P

      Usuń
    16. Do przeprowadzki możesz wynająć fachową firmę albo żuli spod sklepu. Jedni i drudzy po uregulowaniu należności sobie pójdą. A taki mąż zostaje. I zagęszcza :P Jeszcze z powodu przedźwigania może zgłaszać pretensje.

      Usuń
    17. Cóż jednak zrobić, gdy przez te wszystkie lata mocno się do niego przywiązałam?:) Z żulami nie miałabym szansy poczuć takiej więzi (sprawdzałam przez ostatnie lata, nie idzie).

      Usuń
    18. No tak, człowiek i do karaluchów się potrafi przywiązać, a co dopiero do takiego męża :P

      Usuń
    19. Kontynuując to porównanie: do męża można się przytulić, a do karalucha raczej niekoniecznie:P

      Usuń
    20. Czy tylko ja mam wrażenie, że bez względu na to, o czym byśmy pisali, i tak w końcu zejdzie na karaluchy?

      Usuń
    21. A kto tak zręcznie steruje dyskusją, żeby wreszcie o nich napisać?

      Usuń
    22. To na pewno one! Oglądałam "Archiwum X"! Pędzę do łazienki, sprawdzić czy nie mam gdzieś chipa i Tobie radzę zrobić to samo.

      Usuń
    23. Ja mam na bank w zębie, bo jakoś tak dziwnie pobolewa od czasu do czasu :(

      Usuń
    24. Znaczy się: źródło karaluchowania wykryte! Idź szybko do dentysty, to wreszcie zaczniemy prowadzić dialogi na poziomie!:P

      Usuń
    25. Ja bym się tak nie spieszył do tego dentysty, bo jeśli zaczniemy prowadzić dialogi na jeszcze WYŻSZYM poziomie niż dotąd, to normalnie odlecimy w kosmos :P

      Usuń
    26. Jeśli masz na myśli poziom abstrakcji, to pewnie masz rację. Poziom intelektualny można byłoby jednak podciągnąć, nieprawdaż?:P

      Usuń
    27. Zupełnie nie wiem, jak moglibyśmy jeszcze bardziej podnieść poziom intelektualny. Na ilu blogach z upodobaniem i znawstwem dyskutuje się o karaluchach?

      Usuń
    28. Taaak. Najwyraźniej XXI-wieczna definicja inteligenta różni się od tej, którą poznałam w XX-wiecznej szkole.

      Usuń
    29. To była komunistyczna szkoła i takaż definicja, na pewno z gruntu niesłuszna i wymagająca głębokiej rewizji :P

      Usuń
    30. Ta z podstawówki może i tak, ale z liceum? Idź może do tego dentysty, dobrze radzę.

      Usuń
    31. Kadra była z minionej epoki, na pewno skażona miazmatami.

      Usuń
    32. Po głębokim namyśle wybieram miazmaty. Ale Tobie oczywiście składam tradycyjne wieczorne życzenia: "Karaluchy pod poduchy!"

      Usuń
    33. Ty zawsze musisz mieć ostatnie słowo, nie?

      Usuń
    34. Dodam, że to było pytanie retoryczne.

      Usuń
    35. Co za ignorant ze mnie, że się nie poznałem :P

      Usuń
    36. W XXI wieku ignorant i inteligent bywają synonimami, więc się nie przejmuj.

      Usuń
    37. Jestem ignorantem i jestem z tego dumny? :P

      Usuń
    38. Podejście jak najbardziej XXI-wieczne, brawo! Albo u Ciebie kadra była bez miazmatów, albo masz najwyżej 14 lat:P

      Usuń
    39. Mam 14 lat :) Chociaż nie, bo w tym wieku bałem się pana od fizyki, rusycystki i wuefisty:P Same traumy.

      Usuń
    40. No niestety: albo 14 lat i traumy plus pryszcze, albo brak miazmatów. Nie można mieć wszystkiego.

      Usuń
    41. Trudny dylemat, będę myślał :D

      Usuń
    42. Dla mnie wybór jest oczywisty. Ale ja nie jestem XXI-wiecznym inteligentem (to słowo, chyba nie ma żeńskiego odpowiednika?), więc się nie liczę.

      Usuń
    43. Nie lubisz słowa inteligentka? A ja lecę myśleć dalej :P

      Usuń
    44. To chyba oczywiste, skoro postawiłam w poprzednim nawiasie przecinek w tak dziwnym miejscu? To słowo kłuje mnie w oczy, i tyle. Wolę ministrę:P

      Usuń
    45. Ministra ma swój wdzięk, bezsprzecznie.

      Usuń
    46. Owszem. Wdzięk słonia w składzie porcelany.

      Usuń
    47. Czyżby ktoś tu był w marudnym nastroju? :P

      Usuń
    48. Ależ doprawdy, z czegóż wnosisz? Ja bardzo lubię piątki poprzedzające weekendy, podczas których muszę opędzać się od dzieci, mówiąc "mamusia ma dużo pracy, nie przeszkadzajcie mamusi".

      Usuń
    49. Taka luźna obserwacja :P Dzieci to zuo, faktycznie strasznie przeszkadzają w weekendowej pracy :D

      Usuń
    50. Tak, w takie weekendy człowiek marzy o tym, aby już, zaraz otworzyli placówki oświatowe, albo też - co byłoby bardziej pożądane - zabrali od niego w cholerę tę robotę!

      Usuń
    51. Znam to aż za dobrze, całodobowe i całotygodniowe przedszkole wydaje się wtedy idealnym rozwiązaniem. I przyklasztorna szkoła z internatem :P

      Usuń
    52. I tylko czasem człowieka nachodzi refleksja, czy aby nie zabrnął w ślepy zaułek. Na szczęście zawsze wtedy można rzucić się w wir pracy i zapomnieć o tego rodzaju głupich pytaniach...

      Usuń
    53. O właśnie, że w wir, czy o właśnie, że w zaułek? I żadnych mi tu "niepotrzebne skreślić"!

      Usuń
    54. W wir. Istnienia zaułków nie przyjmuję do wiadomości.

      Usuń
    55. Jak się wiruje, to nie widzi się zaułków, to jasne. Co nie znaczy, że ich nie ma.

      Usuń
    56. Niech sobie będą, byle w nie nie wpadać.

      Usuń
    57. Zwiększ obroty, nie wpadniesz. Pogrzeb na koszt firmy:P

      Usuń
    58. Jasne, na koszt firmy. Może jeszcze z kompanią reprezentacyjną WP?

      Usuń
    59. Za mundurem panny sznurem - kondukt żałobny będziesz więc miał niewątpliwie liczny.

      Usuń
    60. Tylko to nie ja będę miał uciechę, tylko chłopaki z wojska:P

      Usuń
    61. Pies ogrodnika z Ciebie, i tyle! (dziś jestem w jeszcze gorszym humorze)

      Usuń
    62. No co poradzę, wizja własnego pogrzebu, nawet z udziałem wojska i sznura panien, jakoś mnie nie nastraja pozytywnie do świata :D

      Usuń
    63. A mnie owszem: cisza, spokój (jak już żałobnicy z wojskową orkiestrą dętą sobie pójdą, rzecz jasna), nikt niczego nie chce, z niczym nie trzeba się spieszyć. Może nawet włożą do trumny jakąś inną książeczkę niż do nabożeństwa...

      Usuń
    64. Pozazdrościć, bo ja właśnie uspokajam się po wieczornej histerii na tle mycia włosów. Do młodych dam jeszcze nie dotarł związek między długimi włosami a koniecznością mycia.

      Usuń
    65. Rozumiem, że hołdujecie tradycji: Polak kąpie się przy sobocie?:P

      Usuń
    66. Zerwaliśmy z tradycją i kąpiemy się co drugą niedzielę, ale dziś było malowanie farbami i Młodsza wyglądała potem jak Conchita Wurst :P

      Usuń
    67. No doprawdy, Conchity nie musiałeś mi linkować! Nawet ja wiem, jak wygląda!
      A wyjaśnienia uznaję za pokrętne: pierwsze słyszę, żeby zmywanie zarostu wiązało się z koniecznością mycia włosów!

      Usuń
    68. Sorry za Conchitę, uznałem, że w zabieganiu swoim nie zwracasz uwagi na odkrycia popkultury :) A przy okazji malowania brody pojawiło się kilka malowniczych pasek w grzywce, więc sama rozumiesz, skoro już marnowaliśmy wodę na mycie brody, to i włosy przy okazji należało.

      Usuń
    69. Na Conchitę nie dało się nie zwrócić uwagi. Wprawdzie nie miałam przyjemności (???) obejrzeć jej występu, ale jej podobizna atakowała mnie niemal zewsząd. Talia osy, swoją drogą:P
      Większość znanych mi dzieci traumatycznie reaguje na mycie głowy. Moim przeszło dopiero, gdy zaczęły chodzić na basen, ale wcześniej bywało bardzo, bardzo dramatycznie.

      Usuń
    70. U nas na mycie głowy są różne fazy, zwykle przechodzi bezboleśnie, ale widać wczoraj nałożyły się weltschmerz i niewłaściwa faza księżyca :P

      Usuń
    71. Oraz z pewnością szampon, co szczypie w oczy, świnia!:P

      Usuń
    72. Jestem sadystą, ale szampon wyłącznie no more tears z formułą ułatwiającą rozczesywanie :D

      Usuń
    73. W takim razie z pewnością chodziło o to, że w trakcie nie wachlowałeś dziewcząt liśćmi bananowca, tudzież nie podawałeś soczku w szklankach ze słomeczkami.

      Usuń
    74. No wiesz?! Moje córki nie są aż tak rozpasane, przynajmniej na razie :P

      Usuń
    75. Hm, a ja myślałam, że skoro ja zawsze mam weltschmerz od przerw w wachlowaniu bananowcem, to inni mają tak samo. Ale skoro nie, to przepraszam.

      Usuń
    76. Ale masz tak od wczesnego dzieciństwa, czy dopiero w dorosłości Ci ten bananowiec stał się niezbędny? Bo nie wiem, czy jest jeszcze dla mnie nadzieja :P

      Usuń
    77. Jest nadzieja, jest. We wczesnym dzieciństwie zadowalałam się liściem łopianu.

      Usuń
    78. Znaczy bananowcami będą się martwić narzeczeni i mężowi, kamień z serca:P A tak na marginesie: coraz trudniej o łopian!

      Usuń
    79. Za współczesny niedobór łopianu nie odpowiadam! Niewykluczone jednak, że jest to roślina migrująca i przenosi się tam, gdzie jest na nią popyt - w zachodniopomorskim widuję go dość często!

      Usuń
    80. Całkiem możliwe. U nas łatwiej o bananowiec, a już tuja jest chwastem pospolitym :P

      Usuń
    81. Tak, tuje i cyprysiki stają się u nas tak samo popularne jak norki amerykańskie. Z tym samym też mniej więcej efektem:(

      Usuń
    82. Toteż my postawiliśmy na swojskie niezapominajki i stokrotki. Oraz poziomki.

      Usuń
    83. Niestety, z każdej z wymienionych roślinek ciężko robi się żywopłot odgradzający od oczu ciekawskich i stwarzający choć iluzję tego, że mieszka się na jakżeż modnym strzeżonym osiedlu. Rozumiem jednak, że chwilowo stawiacie na to, aby córki na głowie kwietne mogły mieć wianki, to się chwali!:P

      Usuń
    84. W ramach żywopłotu występuje wybujałe zielsko :P Pokrzywy byłyby najlepsze, ale o dziwo! pokrzywa to również towar deficytowy.

      Usuń
    85. Jesteś pewien, że nie mieszkasz na Grenlandii?:P

      Usuń
    86. Na Grenlandii to chociaż porosty bym miał, a tu chyba wszystkie chwasty wybite chwastoxem, żeby nie zagłuszały wypieszczonych tuj :P

      Usuń
    87. O matko, otwierasz moje oczy na nowy, niekoniecznie wspaniały świat! Jakież to szczęście, że w moim przyszłym sąsiedztwie nie ma żadnych tuj, a tylko mały sad oraz fatalna wizerunkowo brzoza. A i pokrzyw w pobliskim lesie do woli!:P

      Usuń
    88. Więc napawaj się dopóki możesz :P Zanim nowa klasa średnia położy wszędzie trawę z rolki.

      Usuń
    89. Nowa klasa średnia zdaje się, że sama tej trawy nie kładzie. W tym celu zatrudnia się teraz profesjonalną firmę ogrodniczą, tyle to wiem!:P

      Usuń
    90. Oczywiście, że firmę. Ale liczy się ten, kto płaci i wymaga, a nie ten, kto kładzie. Nie ma takiej firmy od trawy w rolce, która by robiła usługę bez zamówienia i za darmo :D

      Usuń
    91. Rozumiem, że sprawdzałeś. Ja mogę się wypowiadać tylko na temat sposobu kładzenia sztucznej trawy na orlikach - miałam okazję obserwować proces zamurawiania (?) dwóch, więc uważam się za znawcę!:P

      Usuń
    92. Ja mogłem co najwyżej z zazdrością popatrzeć, jak firma kładzie trawę sąsiadowi, podczas gdy u mnie na klepisku kiełkowało parę ździebeł naturalnie sianych :P

      Usuń
    93. Które potem sąsiad zabił chwastoxem, niech zgadnę. Nie dawaj mu poziomek!:P

      Usuń
    94. Marne źdźbła wygniotły moje własne dzieci:P A poziomki przeszły od sąsiada, widać lubią klepiska :)

      Usuń
    95. Ech, marnie u mnie z wiedzą ogrodniczą. Mam nadzieję, że jak się już przeprowadzę, to do mnie od sąsiada przejdzie parę jabłoni, a do niego ode mnie ta brzoza. Myślisz, że się uda?

      Usuń
    96. Im większa roślinka, tym mniej ruchliwa:P Gdyby chodziło o zagonek mniszka, to byłaby stuprocentowa pewność, że przejdzie, a przy drzewach to różnie bywa :)

      Usuń
    97. A Tolkien pisał co innego! I komu teraz wierzyć?

      Usuń
    98. Tolkien był fantasta, a ja jestem realista :P

      Usuń
    99. No nie wiem, a może to tylko ten chwastox ma skutki uboczne i wytłukł Ci wyobraźnię oraz entuzjastyczne podejście do nowych wyzwań?

      Usuń
    100. W ramach tych wyzwań mam namówić brzozę, żeby poszła do sąsiada? Chyba faktycznie coś mi wytłukło wyobraźnię :P

      Usuń
    101. O widzisz, wreszcie się zgadzamy! Przykro mi tylko, że w takich smutnych dla Ciebie okolicznościach. Słyszałam jednak, że z wyobraźnią jest jak z jaszczurczym ogonem. Odrasta:P

      Usuń
    102. Czuję się ciut pocieszony, że mi wyobraźnia odrośnie. Byle nie trzeba było za długo czekać :)

      Usuń
    103. Wystarczy użyźniać glebę. I unikać chwastoxa:P

      Usuń
    104. A czym użyźniać? Mam nadzieję, że nie obornikiem :P

      Usuń
    105. Przez chwilę sobie wyobraziłam, jakie wizje miałbyś po oborniku i dech mi zaparło:)

      Usuń
    106. Obawiam się, że po oborniku miałbym głównie zaparty dech:P

      Usuń
    107. W sumie tym lepiej. Wiesz, jakie wizje snuje niedotleniony mózg?

      Usuń
    108. Wizje bezpowrotnie obumierających komórek mózgowych?

      Usuń
    109. Jak tak dalej pójdzie, to nic Ci nie odrośnie. Więcej entuzjazmu!

      Usuń
    110. Fakt, pora była nie bardzo. Ale za to teraz w sam raz!

      Usuń
  4. Swego czasu czytałam każdą nowo wydaną Szwaję podobnie zalewając się łzami. Potem nastąpił przesyt i musiałam zdecydować się na separację, bo mogłabym tego nie zdzierżyć. Choć trzecią część przeczytałam, Szwaja zresztą lubi swych bohaterów i często wraca do ich losów, więc w zasadzie miałam wrażenie, iż prawie każda część jest w jakiś sposób kontynuacją poprzedniej czy jeszcze wcześniejszej. Ale myśląc o wymienionych wyżej tytułach wspominam je z pewną nostalgią (podobnie, jak Dom na klifie czy Powtórkę z morderstwa - tą zaczytywaliśmy się, kiedy głupota szefa sięgała zenitu i sami planowaliśmy małe morderstwo), natomiast Zatoki trujących jabłuszek nawet sobie nie przypominam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba zawsze przy książkach tego rodzaju w pewnym momencie następuje przesyt, zwłaszcza gdy czyta się je w krótkich odstępach czasu. Raz na jakiś czas robią jednak znakomicie - mimo wszystkich wspomnianych niedostatków, bawiłam się naprawdę nieźle.
      Powtórki z morderstwa chyba nie czytałam (mimo że mam na półce); gdy dopadnie mnie następny kryzys intelektualny nadrobię ten brak!

      Usuń
  5. A Przemyśl ma Dardę! :) Wprawdzie na razie autor używa sobie po Roztoczu, ale obiecuje napisać coś w realiach przemyskich. Może się to skończyć obawami przed wyjściem z domu, ale czekam na tę książkę bardzo.
    Szwaję lubię za humor i optymizm ogromnie. Fakt, że jedna za drugą to za dużo i nie każda książka podobała mi się w jednakowym stopniu, ale dzięki pani Monice świat jest radośniejszy.

    Na porodówkę przy pierwszym byłam durna i nie wzięłam nic, potem coś mąż dowiózł - nie pamiętam zupełnie co; przy drugim wydaje mi się, że jakiś Balsam dla duszy (pewnie matki ;), przy trzecim Cathy Kelly - i to było to. Jak widać z wiekiem się mądrzeje. :D ;)

    PS. Dziś poczta przyniosła "Przykry początek". Nie wiesz przypadkiem przez kogo poklikałam na allegro? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm. Dardę, powiadasz? Punkt dla Ciebie. Mieszkając w Przemyślu, czytałaś szczecińską Szwaję. Niestety ja, mieszkając (już prawie) w Szczecinie, nie tylko że nie czytałam książek przemyskiego Dardy, ale (wstydzę się, wstydzę!) nawet o nim nie słyszałam:(
      W przypadku Szwai humor i optymizm działają zdecydowanie na plus. Wierzę, że można czytać tylko lub prawie tylko ambitną i porządną literaturę (Marlow jest tego żywym dowodem), ale ja czasem muszę odreagować i tego typu książki są wówczas jak znalazł!

      A Cathy Kelly stoi na mojej półce w tym samym miejscu co Darda. Czyli nigdzie. To chyba taka Szwaja, tyle że anglojęzyczna, na ile zdążyłam się właśnie zorientować?

      PS. Nie wiem, nie mam pojęcia, a w ogóle zarobiona jestem:P Mam nadzieję, że będzie Ci się podobało! Rozejrzyj się też w bibliotece - moje dysponują kilkoma kompletami dzieł pana Snicketa:)

      Usuń
    2. Ja zdecydowanie potrzebuję również tej mniej ambitnej :)
      Szwaja więcej sztuk ma w dorobku, więc statystycznie miałam większe szanse. Darda teoretycznie nie moje klimaty (horror), ale podobało mi się :)))
      Cathy Kelly obyczajowa, lekka, ale nie głupia, mniej humoru niż u Szwaji. Chociaż to zależy od książki. Anglojęzyczna - Irlandka.
      Pierwsze co zrobiłam to sprawdziłam katalog biblioteki - nie ma :( Może w filiach gdzieś, by się trafiło, ale nie mają katalogów on-line niestety.. Uroki dalekiej prowincji...

      Usuń
    3. Chochlik Cię odwiedził: "dzięki Ci, że masz Szczecin" - nasz?

      Usuń
    4. Chyba juz czytam bez zrozumienia - dobrze jest :D

      Usuń
    5. Się pogubiłam w tych chochlikach:P Ale chyba jest dobrze, choć w razie gdyby grasował jakiś w przyszłości, uprasza się o ich wyłapywanie!
      Horroru nie czytałam już bardzo dawno (nie licząc "Domofonu", ale to raczej horrorek) i nie wiem, czy chcę.
      I doprawdy, jak tak można! Ani jednego Snicketa w całej bibliotece? Może to ta nasza jest jakaś wyjątkowa, ale naprawdę, jeśli chodzi o zaopatrzenie w literaturę dla dzieci jest w niej więcej niż lepiej!

      Usuń
    6. Dobrze jest, dobrze - ja już chyba spać muszę iść :)
      Nasza dziecięca jest całkiem w porządku - i własnie znalazłam Snicketa!!! Przysięgam, że to samo wyszukiwanie parę dni temu wykazało 0! :) Ale nasza biblioteka jest w trakcie przeprowadzki (dorosła była nieczynna od grudnia), więc i zawichrowania katalogowo-internetowe mogły być. Poprawiwszy sobie tym wyszukiwaniem humor, udaję się na zasłużony wypoczynek. Dobrej nocy! :)

      Usuń
    7. Spanie to fajna rzecz. Też chyba idę, bo robi mi się podobnie jak Tobie.
      Wiadomość o Snickecie znakomita! A pierwszy tom można mieć na własność, bo naprawdę jest - jak na razie - moim zdaniem najlepszy! Ja natomiast poganiam Starszego, bo ślamazarzy się z piątym tomem, a tu matka - po lekturze szóstego - chciałaby wypożyczyć już siódmy!:P

      Usuń
  6. Czytam i myślę: "Jak nie wspomni o tym, że dorosłe kobiety bez przerwy piumpają sobie i tiutają, to dam wyraz", ale widzę, że nie tylko mnie to wkurzało. Więcej nie napiszę, bo mimo że czytałem niedawno, to tylko ten zarzut pozostał mi w głowie :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi chyba zostanie nieco więcej, choć naprawdę to czas dopiero okaże, ale pewnie tylko przez wspomniane w poście koincydencje:)
      Piumpanie i tiutanie jest potwornie irytujące (pamiętam, że były dwa takie zdania, że myślałam, że to błąd w druku - na taki poziom piumpania się wznieśliśmy), ale ja naprawdę znam takie kobiety. Być może to książka o nich. Bo o mnie na pewno nie.

      Usuń
    2. Ja nie wątpię, że istnieją takie kobiety, ale czy ja z nimi muszę obcować? Nawet jeśli to obcowanie przez prozę. :P Wystarczy, że znam panią, która wchodząc do pokoju wita koleżanki per "dziewczynki" :)

      Usuń
    3. U nas niektóre koleżanki mówią do czterdziestoletnich kolegów "chłopcy", choć - wyznam szczerze - akurat w tym przypadku ma to nader głębokie uzasadnienie:P
      Natomiast co do obcowania, obawiam się, że jest to nieuniknione. Mam wrażenie, że ten dziumdziający gatunek rozmnaża się przez pączkowanie:(

      Usuń
    4. Dobrze, że nie ma czterdziestki na karku, bo bym się obraził. Phi! :P

      Usuń
    5. Wprawdzie nie miałam dotąd przyjemności osobistego obcowania z kolegą, kolego Bazylu, ale oceniając tylko poprzez obcowanie przez prozę, mam wrażenie, że do tego rodzaju "chłopców" dość Ci daleko. I od razu wyjaśniam: uznaj to za komplement:P

      Usuń
    6. Nie sugeruj się. Stworzenie siebie od nowa, wyklepanie na klawiaturze swojego lepszego, internetowego ja, jest proste jak barszcz. Jak już pisałem wielokrotnie, wiele tracę przy bliższym poznaniu :P

      Usuń
    7. Mnie nie oszukasz, po latach pracy w zawodzie jestem lepsza niż pies tropiący:P A co tracisz intelektualnie, z pewnością nadrabiasz wzrostem, o.

      Usuń
    8. No, chyba że tak :D

      Usuń