poniedziałek, 4 marca 2013

G. Urban "Niebieski piesek", czyli nieco surrealistycznie o inności

Inny, obcy, to temat wielokrotnie już eksploatowany przez literaturę, kino, czy teatr.
Brzydkie kaczątko czy Filonek Bezogonek to pierwsze dwa przykłady, jakie przyszły mi teraz do głowy, choć znalazłoby się ich wiele więcej, niekoniecznie tylko w literaturze dziecięcej.
Strach przez innością, niechęć wobec tych, którzy różnią się od ogółu, to uczucia wpisane w ludzką naturę. Dlatego, mimo że to już było, ciągle nie jest dość.

-         Dlaczego nie chcesz zaprosić na swoje urodziny Piotrka? – pytam Starszego.
-         Bo go nie lubię. – odpowiada krótko.
-         A czemu go nie lubisz? Jest dla Ciebie niemiły? – drążę.
-         Nie. On po prostu jest taki, no, taki okropny, ble! – wyjaśnia.

Piotrek jest gruby. Bardzo gruby, wręcz otyły (co nie jest w tym przypadku jednostką chorobową, a wyłącznie efektem sposobu odżywiania, promowanego przez jego, wyglądających identycznie jak on, rodziców). Może lubi czytać książki, może lubi robić dowcipy, może czymś się pasjonuje, może zawsze jest chętny do pomocy? Możliwe. Moje dziecko tego nie dostrzega i o tym nie mówi. Widzi tylko, że jego kolega jest inny; inny, bo gruby.

źródło zdjęcia
„Niebieski piesek” jest historią fabularnie łatwą do przewidzenia, gdy spojrzeć chociażby na jej tytuł. Jest to dokonana przez węgierskiego reżysera - lalkarza Gyulę Urbana sceniczna adaptacja pochodzącej z okresu wojennego opowiastki o błękitnym psie imieniem Peter, autorstwa obcobrzmiącej, jednak w pełni polskiej spółki Lewit-Him (małżeństwo Alina i Jan Lewittowie, którzy połączyli swe siły z Jerzym Him).

„Jesteś brzydki, niebieski jak kleks,
wstrętna plama na pieskim honorze.
Taki pies to nie pies, szkoda łez –
Takich psów być na świecie nie może.”
- tak o niebieskim śpiewają inne psy. Niebieski błąka się więc po świecie poszukując akceptacji, a zarazem nie chcąc sprawiać innym kłopotu. Bo ci "inni" zazwyczaj są bardziej niż „normalni” wrażliwi na drugą osobę.

W sztuce wszystko kończy się dobrze. Niebieski piesek spotyka rudego marynarza Jeffa, który w pełni go akceptuje i dla którego jego kolor nie ma żadnego znaczenia. Może dlatego, że sam jest rudy?
         
          "Ach, kochamy się, niebieski i rudy,
           jak dwa burki z tej samej budy.
           Widać mamy niebiesko-rudą krew - 
           niebieski pies
           i rudy Jeff."
śpiewają. A potem dopływają do dziwnej wyspy, na której żyją wyłącznie niebieskie psy. „Są gdzieś psy innego koloru niż niebieski?" – dziwią się mieszkańcy wyspy. – "Niemożliwe!” – wykrzykują.

Ta opowieść idealnie współgra z opublikowaną ostatnio w „Przekroju” historią o małym Jonatanie, przybyszu z planety T21, posiadaczu nadprogramowego chromosomu. On też jest inny, fizycznie i psychicznie, jednak – jak twierdzą jego rodzice – kryje w sobie niesamowity potencjał, nieznany nam, zwykłym ziemianom. Wierzę, że tak właśnie jest, choć faktyczne zaakceptowanie tego przez moją słabą, ludzką świadomość nie przychodzi bez trudu.

Niezwykłość historii wystawionej w szczecińskiej „Pleciudze” nie wynika z jej fabuły. Sztuka ta jest zresztą chętnie i często wystawiana w teatrach lalek w całym kraju; w samej „Pleciudze” to już trzecia inscenizacja, a więc o odkrywczości trudno tu mówić.


W tym przypadku obok prostej, ale ciągle wartej uwagi historii, równie istotna – i dla mnie najbardziej zachwycająca - jest jednak forma wizualna. W bardzo prostej, wręcz minimalistycznej scenografii pojawiają się bowiem niezwykłe postaci – kolorowe i surrealistyczne, niemal wprost z obrazów Jeana Miró (nie, nie jestem taka mądra sama z siebie, napisali to w programie). Lalki – nie lalki, płaskie stwory o dziwnych twarzach i niespotykanej na co dzień ekspresji (głowa z powodzeniem może przeturlać się w okolice łokcia, czemuż by wszak nie?) były dla mnie, ale i dla moich dzieci również, hitem spektaklu. Zaprojektowane przez dwie litewskie artystki, Julię Skuratovą i Gintare Vaivadaite, wymagają innego niż typowy odbioru. Na początku może trochę straszą, potem jednak wyłącznie fascynują. Sama z przyjemnością przypomniałam sobie o katalońskim twórcy i jego barwnych, różnokolorowych fantazjach, rodem ze snów lub – jak twierdzą niektórzy – piaskownic dla podświadomości, zaś moje dzieci miały okazję choćby mimochodem otrzeć się o Sztukę.


Było więc i śmiesznie, i straszno, czasem też smutno i refleksyjnie. Wysłuchaliśmy wielu piosenek (spektakl ma niemalże formę dziecięcego musicalu), pobudziliśmy wyobraźnię, a na końcu zostaliśmy pokrzepieni przewrotnym, wcale nie cukierkowym happy endem.
Dla mnie bomba.

Teatr Lalek "Pleciuga" w  Szczecinie "Niebieski Piesek": reżyseria Zbigniew Niecikowski' teksty piosenek Joanna Kulmowa; scenografia Julia Skuratova i Gintare Vaivadaite; muzyka: Łukasz Górewicz i Jacek Wierzchowski; choreografia: Agnieszka Dolecka.          

14 komentarzy:

  1. Niebieski piesek: niedzielne przedstawienie Teatru Baj w muszli koncertowej w Parku Praskim w Warszawie. Główny bohater był niebieski w czerwoną krateczkę. Chyba. A przy okazji, czy po przedstawieniu Starszy zmienił stosunek do Piotrka? Z własnych szkolnych czasów pamiętam nieakceptowaną rudą i grubą dziewczynkę, te dziesiątki drobnych złośliwości i ogólną atmosferę niechęci. Nauczyciele musieli to widzieć, ale umoralniać nas zaczęto dopiero w siódmej klasie, jak już było po herbacie:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, było tych pieskowych wersji, a było. Każda pewnie trochę inna; ciekawe czy któraś równie stylistycznie awangardowa jak ta pleciugowa?
      Niestety, nawet dobre przedstawienia nie dają efektu magicznej różdżki; zmiana stosunku to długi proces. Oczywiście, jeśli się chce, aby była realna, bo póki co, zawsze mogę odgórnie mu nakazać np. owo zaproszenie kolegi na urodziny. Pytanie tylko, czy o to chodzi?
      Sama w podstawówce byłam grubym kujonem w okularach, więc teraz w takich sytuacjach nóż mi się w kieszeni otwiera.

      Usuń
  2. No właśnie, pracujesz nad antypatią syna? To musi być trudne. Widzę czasem tępienie innych osobników w stadzie i ręce mi opadają. Otyłość wywołaną chorobą dało się kilku złośliwcom wytłumaczyć, ale nie są w stanie odpuścić tym puszystym, którzy w szkole b. dużo jedzą. Przeraża mnie też dokuczanie z powodu biedy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pracuję i jest bardzo trudne. Niby wszystko rozumie, wie, kiwa głową, ale praktyka pokazuje, że jeszcze trochę przed nami. Na razie osiągnęliśmy tyle, że podobno mu nie dokucza, dobre i to. Za każdym razem, kiedy widzi jednak swojego kolegę zajadającego się wafelkiem w czekoladzie (a nie jest to trudne, bowiem Piotrek ma zawsze w plecaku spory ich zapas), skwapliwie mnie o tym informuje.
      Dokuczanie z powodu biedy to inny, chyba znacznie gorszy, problem, choć nas na szczęście nie dotyczy. W klasie Starszego są dzieci z biednych rodzin, ale na razie nie jest to powodem szczególnego różnicowania.

      Usuń
    2. Niesamowite, że dzieci w ogóle zwracają uwagę na to, ile inni jedzą.
      Mnie też się wydaje, że dokuczanie z powodu biedy jest poważniejszym problemem. A dzieci potrafią być tak okrutnie szczere...

      Usuń
    3. Dzieci zwracają uwagę na wiele rzeczy. Moje mają od niemowlęctwa ładowane do głów teksty na temat zdrowego odżywiania, stąd i otrzymuję szczegółowe relacje na temat ilości wafelków, chipsów, coli, niekiedy połączone z pytaniami o to, czemu inne dzieci nie dostają z domu śniadaniówki z w miarę zdrową zawartością, tylko kupują sobie drożdżówkę w sklepiku.

      Usuń
  3. Od czasu wydania książeczki psie rasy bardzo się rozwinęły i niebieski piesek nie wzbudzałby już żadnej sensacji. :) Są chociażby błękitne dogi niemieckie.
    Wydaje mi się, że książeczki, spektakle i filmy pod hasłem "inny nie znaczy gorszy" to rewelacyjny pomysł, bo nawet dorośli miewają z tym problemy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Błękitność doga niemieckiego jest - powiedziałabym - mało intensywna i nieoczywista, ale może rzeczywiście znalazłby wspólny język z tym pleciugowym?:P
      Dorosłych i ich problemy mamy od pewnego czasu okazję obserwować na żywo, niestety. Obawiam się jednak, że przekaz teatralny jest dla tych przypadków za mało subtelny. Nawet łopata tu się chyba nie sprawdzi, a co dopiero surrealistyczne wizje!

      Usuń
  4. Inność, ech. Ten temat mnie przeraża.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, od razu przeraża:P Byk chwycony za rogi nie jest ponoć wcale taki straszny!

      Usuń
  5. Gdy przeczytałam Twój wpis, przypomniało mi się, że planowałam pójść na to przedstawienie z Młodszym! Po zadzwonieniu do kasy Pleciugi dowiedziałam się, że biletów brak i póki co w niedzielę kończą granie tego spektaklu....
    ups...
    Co do INNOŚCI, to nigdy nie zapomnę takiej scenki z udziałem Młodszego: -Piotrusiu, zobacz idzie Twoja koleżanka z przedszkola.
    - Tak, widzę, to A... nie lubię jej!
    - Dlaczego?
    - Bo jest gruba, ma dużą głowę i puszcza bąki.
    Bez komentarza :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popatrz, a w dniu w którym ja byłam, było trochę (choć niedużo) wolnych miejsc, choć nienajlepszych. Bądź jednak czujna, myślę że w połowie marca, może pod koniec, będzie program na maj i czerwiec; powinni to wtedy znów grać!

      Zaś co do wypowiedzi Twojego syna: zawsze możesz łudzić się, że nie lubił tej koleżanki tylko z uwagi na bąki, co świadczyłoby wyłącznie o tym że posiada instynkt samozachowawczy!:P

      Usuń
  6. Fabuła spektaklu bardzo mądra....Scenografia jak na mój gust za bardzo awangardowa. Wypowiem się tylko tak delikatnie, bo tak naprawdę samej nie chciałam na to patrzeć, takie odrzucające stwory w ogóle nieprzypominające ani ludzi ani zwierząt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, trochę przypominały i jedno, i drugie! Ale zgoda, że tylko trochę (chyba najbardziej podobny do siebie był kot). Mi się podobało, moim dzieciom też (choć rzeczywiście, z 15 minut trwało zanim się przyzwyczaiły), ale w tym przypadku rozumiem, że zdania mogą być podzielone. Na szczęście Pleciuga ma w repertuarze sporo przedstawień ze standardową scenografią:)

      Usuń